Z nagłą roboczą wizytą siedzibę główną Klubu MOrd czyli kawalerkę Prezesa odwiedził Klubowicz Andrzej Byczak, przynosząc butelkę budafoku. Chciał w ten sposób uczcić napisanie swojej pierwszej recenzji, niedawno udostępnionej Klubowiczom.
Budafok to trunek szczególny, ikona powieści milicyjnej w alkoholach z górnej onegdaj półki. W „Zaproszeniu do podróży” Jerzego Siewierskiego (Ewa nr 39) czytamy: „Na co dzień musi mi wystarczyć jarzębiak, od święta soplica, a już zupełnie rzadziutko zdarzy mi się kupić buteleczkę budafoku. Wtedy jak dostanę premię” (str. 46).
Teraz wiadomo dlaczego Klubowicz Byczak przyniósł właśnie budafoka.
Wychyliliśmy po jednym za rozwój Klubu MOrd.
Autor: admin
Nowe Książki – 1/2009
MOrd w mediach – recenzja z „Trzeciej Sety” w „Nowych Książkach” (1/2009)
Informacje o działach Klubu MOrd pojawiają się nie tylko w prasie popularnej czy tygodnikach opinii. Oto w styczniowym numerze „Nowych Książek” mamy notę o „Trzeciej Secie” pióra Bartosza Kaliskiego.
„Nowe Książki” to miesięcznik poświęcony wnikliwym analizom prozy i poezji z sektoru kultury wysokiej. Nic dziwnego, że prędzej czy później coś o „Setach” musiało się pojawić na łamach tak wysublimowanego magazynu. Dodam tylko, że nota znalazła się w otoczeniu recenzji nowego dzieła Jacka Podsiadły oraz prozy Ignacego Karpowicza. Tym samym, siłą rzeczy, „Trzecia Seta” trafiła w rejony metafizyki.
TRZECIA SETA
czyli sto recenzji napisanych przez członków Klubu Miłośników Polskiej Powieści Milicyjnej MOrd. – Warszawa : Wydaw. MOrdownia „Wielki Sen”, 2008. – 373 s. : il. ; 21 cm. – (Broń Tej Serii). – Egz. 200 821.162.1 (091 )-312.4″ 1944/1989″(049.32)
Powieści milicyjne stanowiły szczególny rodzaj beletrystyki powstającej w PRL: realistyczne, choć niewątpliwie tendencyjne, artystycznie częstokroć mierne, językowo nieporadne – sprzedawały się, o dziwo, w masowych nakładach. Autorom zapewniały sowite honoraria, a czytelnikom rozrywkę, nieraz na niezłym poziomie. Przemycały też propagandowy, z konieczności prosty przekaz, korzystny dla wydawcy, czyli komunistycznego państwa – wizję dobrej władzy i skutecznego, a przy tym nieskazitelnego aparatu ścigania. Czy rzeczywiście miały moc perswazyjną? Nie wiadomo. W jakimś stopniu kształtowały gusta literackie wielomilionowej rzeszy odbiorców.
Trzeci wydany przez Klub Miłośników Polskiej Powieści Milicyjnej MOrd zbiór recenzji kryminałów dowodzi, że na tę literaturę zdegradowaną spojrzeć można świeżym okiem, dostrzegając w pozornie banalnych i przewidywalnych fabułach, nieudolnym sposobie prowadzenia akcji, opisach bohaterów i realiach codzienności zaskakujące aspekty kultury PRL. Książka ta to w istocie zbiór arcyciekawych antropologicznych miniesejów, zaskakujących rozmachem skojarzeń i interpretacji. Prekursorem badania „książek najgorszych” był oczywiście Stanisław Barańczak, natomiast pomysł serii narodził się w głowie prezesa klubu Grzegorza Cieleckiego. Wśród 100 omawianych i w większości zapomnianych pozycji znajdziemy powieści zarówno mistrzów gatunku, jak Jerzy Edigey, Barbara Gordon (której zadedykowano cały tom), Anna Kłodzińska, Maciej Słomczyński, jak i trzeciorzędnych wyrobników. Miało bowiem powieściopisarstwo milicyjno-bezpieczniackie swoje hierarchie. Trzecia seta pozwala je poznać. Do tomu dołączono m.in. fragment wspomnień Gordon, jej opowiadanie oraz studium literaturoznawcze na temat poetyki powieści milicyjnej.
Bartosz Kaliski
Polskie kryminały w obcych językch
Wielu polskich autorów zostało przetłumaczonych na języki obce. Prym prawdopodobnie wiedzie Jerzy Edigey, ale i Helena Sekuła ma kilka pozycji w języku czeskim które bez trudnu znajdziemy w Czeskiej Bibliotece Narodowej.
Prezentuję pozycję Edigeya, którą znalazłem w małomiasteczkowej bibliotece i prawdopodobnie byłem drugim czytelnikiem tej pozycji – „Il poliziotto è freddo” czyli naszej klasycznej „Zbrodni w południe” (Recenzja A.R., Recenzja E.H.). Ukazała się w 1974 w serii wydawnictwa Longanesi. Giallo to kolor żółty i tak potocznie określa się we Włoszech kryminały od koloru ich okładek. Książka jest przetłumaczona chyba dobrze (nie czytałem w oryginale) choć tłumaczka popełniła kilka błędów jak „wartburg – samochód polskiej produkcji” i redakcja dołożyła swoje z „To wspaniała powieść, bestseller obszaru niemieckojęzycznego…”. Prawdopodobnie była tłumaczona z niemieckiego. Zachowane polskie realia, wiemy ile zarabia sprzedawczyni, ile inżynier, zakupy nosimy w siatkach i kupno samochodu to prawdziwe wyzwanie. Jest też o liście do Pierwszego Sekretarza, bez wymieniania jednak nazwiska tow. Gomułki (książka pisana przed Edwardem Jeżowłosym).
Czytało mi się bardzo przyjemnie, choć początek jest trochę zagadany, ale jak ruszyło to ruszyło!
Może Prezes rzuci hasło czynu społecznego i wyszukamy wszystkie „milicyjniaki” w innych językach?
Wigilia 2008 – Lotos
WIGILIA KLUBOWA 2008 W LOTOSIE
A było to tak…
Zeszliśmy się w stałym rozszerzonym gronie – od klubowego „betonu” poprzez członków pisujących okazjonalnie (lub bardzo okazjonalnie, jak niżej podpisany), do sympatyków, czyli tych, którzy nie napisali nigdy żadnej recenzji. Tych Prezes tradycyjnie opieprzył, tak po ojcowsku. Nie stało Remka, który bawił w ciepłych krajach.
Potem było tradycyjnie miło: Prezes mówił, robił zdjęcia, potem jeszcze trochę mówił. Opowiadał, namawiał, roztaczał, nawiązywał. Aktyw klubowy (i pasyw) słuchał, potakiwał, pił. Co do picia, niestety trzeba wyraźnie powiedzieć, że jakość wódki w Lotosie się pogorszyła. Chyba dolewają czegoś. Obsługa też nie okazywała gościom takiej atencji jak dawniej. Przy uiszczaniu rachunku trzeba było jak zwykle zachować czujność. Jak za PRLu znaczy się. Widać popularność nie wychodzi na dobre temu lokalowi – nic tak nie rozbestwia jak nie w pełni zasłużona „kultowość”.
No, ale w końcu nie dla konsumpcji tam byliśmy. Uczta intelektualna zaś jak zwykle była przednia. Tego wieczoru zrodził się pomysł napisania klubowego kryminału, którego osią będzie zabójstwo Prezesa. Z kronikarskiego obowiązku przypomnę, że projekt taki był realizowany swego czasu, ale nie przetrwał próby czasu. Cóż, może tym razem będzie lepiej. Poza tym Prezes opowiadał o planach wydawniczych na najbliższe miesiące, o najbliższych clubbingach (ja zaproponowałem mało znany Grochów). Około 23.00 rozeszliśmy się w ciemną noc.
Cóż jeszcze dodać – może to, że wieczór umilał (?) śpiew pracowników POLFA-Ożarów, świętujących przy stoliku nieopodal. Na rewersie (tzn. na plecach) każdy miał napisane WDUPIEMAMTO. Nie wiadomo co dokładnie, ale pomysł zabawny.
Maciek
Gazeta Wyborcza Łódź – 21 września 2008
Porozmawiajmy o powieściach milicyjnych
Rozmawiała Izabella Adamczewska
– Kobiece pisarki kryminałów zdetronizowały detektywa supermana. Bez siwej panny Marple nie byłoby detektywa Monka – mówi dr Iza Desperak*. Zainteresowani tematem mogą przyjść w poniedziałek o godz. 18 na spotkanie do księgarni Litera (ul. Nawrot 7)
Fot. Tomasz Stańczak / AG
Izabella Adamczewska: Skąd takie zainteresowanie Barbarą Gordon?
Iza Desperak: – Bo to niedoceniona wybitna pisarka. Przez lata była dziennikarką, mieszkała w Łodzi. Po wojnie przeprowadziła się do Warszawy, była rzecznikiem prasowym rządu. Kiedy jej mąż pisarz dostał zakaz publikowania, sama stała się autorką. Jej książki były tłumaczone na wiele języków. Mam egzemplarz po słowacku, podobno książkę znają nawet w Mongolii! Opowiadania Gordon były także inspiracją scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Niestety, od lat nie wznawiają jej kryminałów. I teraz jeśli wpisze się do internetowej encyklopedii hasło Barbara Gordon, można przeczytać o amerykańskiej autorce romansów. A przecież w PRL-u była tak popularna, że Milicja Obywatelska poprosiła ją o napisanie książki na temat wampira ze Śląska. Powieść „Nieuchwytny” miała spowodować, że wampir wyjdzie wreszcie z ukrycia… Nawiasem mówiąc, głównym bohaterem „Nieuchwytnego” jest kobieta, która niechcący odkrywa rozwiązanie zagadki kryminalnej. Kobieta nienormatywna, która ma ponad 170 cm i nosi spodnie.
Czym się różnią kryminały kobiece od męskich?
– Trzy damy polskiego kryminału – Joanna Chmielewska, Hanna Sekuła i Barbara Gordon – mają coś, co można określić jako „kobiece pisanie”. Bo bohaterem kryminałów najpierw był superman. Dopiero potem pojawiła się panna Marple – starsza, siwa pani. Bez niej nie byłoby detektywa Monka. Jego fenomen wynika właśnie z kobiecego pisarstwa: detektyw nie musi być Sherlockiem Holmesem, może się mylić. Zanim zaczęłam recenzować powieści Barbary Gordon dla Klubu Miłośników Polskiej Powieści Milicyjnej MOrd, zanalizowałam rolę kobiet w kryminałach milicyjnych. Okazało się, że występują w trzech odmianach: albo są ofiarami morderstw, grabieży czy gwałtów, albo sekretarkami pułkowników, albo wychodzą za kapitanów. Ewentualnie pozostaje im rola kobiety szpiega, choć w niej niekoniecznie dobrze się sprawdzają, bo zawsze przecież mogą się zakochać…
Spotkanie telewizyjne u Prezesa – 2008
Gulasz, telewizor i dziwny gust Doktora Połtyki
Czwartkowe spotkanie w Kwaterze Głównej Klubu MOrd, czyli w apartamencie Prezesa, miało odbyć się z dwóch okazji:
Po pierwsze, finalizujemy prace nad słynnym już katalogiem „Serią po kryminałach”. Pozostała właściwie tylko kosmetyka. Klubowicz Bartek, jako człowiek dociekliwy, wypatrzył jeszcze trochę błędów i niedociągnięć, które trzeba poprawić.
Drugą okazją było nabycie przez Prezesa nowego telewizora o 32-calowym ekranie, na którym w trakcie spotkań klubowych będziemy oglądać nasze ulubione filmy.
Ponieważ znam niechęć Prezesa do gospodarstwa domowego, w drodze do Kwatery Głównej zahaczyłam o sklep spożywczy, w celu nabycia skromnej zakąski. Okazało się, że całkiem niepotrzebnie, bo Prezes zadbał, aby menu było smaczne i obfite.
Najpierw było danie gorące, czyli przepyszny gulasz, przygotowany osobiście przez Tatę Prezesa, który wyraził chęć wzięcia udziału w spotkaniu. Następnie podano przeróżne zakąski, których obfitość zrobiła na nas ogromne wrażenie. Do nabycia kilku z nich zainspirowała Prezesa recenzja książki „Czarny koń zabija nocą” pióra Klubowiczki Helleńskiej. Otóż nasza koleżanka Ewa w zakończeniu recenzji zastanawia się, czy możliwe jest, by doktor Połtyka zjadł rybę po grecku i nóżki wieprzowe w galarecie, popijając je pomarańczówką. Prezes postanowił sprawdzić to osobiście i zapewniam Cię, droga Ewo, że jest to możliwe.
Nóżki i rybę zamówił Prezes w zaprzyjaźnionej garmażerii, tylko z pomarańczówką był pewien kłopot, ponieważ okoliczne sklepy nie dysponowały takim alkoholem. Ale, jako człowiek z wyobraźnią, Prezes poradził sobie i z tym problemem i zaproponował nam dwie wersje tego napoju: tradycyjną żytniówkę z sokiem pomarańczowym oraz firmową „mandarynkówkę”, w której pływały nawet cząstki owoców (zeżarłam je osobiście, bardzo były smaczne). No i okazało się, że doktor Połtyka miał gust może trochę dziwny, ale nie niezwykły.
Innych napojów była również spora obfitość, a znając mój brak entuzjazmu dla mocnych alkoholi, Prezes nabył butelkę Kadarki, czym mnie ogromnie wzruszył. Przypomniał mi się bowiem pan Władek Huzik, który w swoim Pałacu Starej Książki zawsze obok fotela trzymał flaszkę Kadarki, popijał obficie i częstował ulubionych klientów, do których i ja miałam zaszczyt należeć. Nie ma już Pana Władka od ponad dwóch lat, Pałac Starej Książki już nie ten sam, ale sentyment do Kadarki pozostał.
Tak więc Prezes zapewnił rozkosze stołu, a o strawę duchową zadbał Klubowicz Bartek, przynosząc dwa świeżo nagrane stare polskie filmy: „Co jest w człowieku w środku” i „Historia współczesna”. Nie będę ich streszczać, bo zapewne niedługo obejrzymy je w szerszym klubowym gronie, ale mogę nadmienić, że oba są związane z milicją, mają wątki sensacyjne i znakomitą obsadę (m.in. filary „Stawki większej niż życie”). Nowy telewizor Prezesa doskonale spełnił swoje zadanie – na tak dużym ekranie wszystko widać znacznie lepiej.
W trakcie spotkania zaszczycił nas krótką wizytą Klubowicz Byczak, który spożył porcję nóżek, popił je herbatą (samochód) i udał się do domu. Wkrótce i my z Klubowiczem Bartkiem pożegnaliśmy się i udaliśmy się do własnych domów, uwożąc ze sobą przemiłe wspomnienia i smak nóżek wieprzowych w galarecie popijanych pomarańczówką.
Z klubowym pozdrowieniem
Anna Lewandowska
Klubowe Wieczory (5)
Nasze ostatnie klubowe spotkanie odbyło się 17 stycznia. Miało się zacząć o 18, ale umówmy się, że nasze spotkania nigdy nie zaczynają się punktualnie. Ja przyszłam pół po 6 i byłam pierwsza…
Bohaterem Wieczoru (BW) był Krystian Ziemski. Co prawda każdy z nas miał przeczytać jakąś jego książkę, ale udało się to nielicznym.
Na początku oglądaliśmy zdobycze Prezesa z Giełdy Książek. Wydaje mi się, że nasza Biblioteka wzbogaciła się o jakieś 100 książek. Rozradował nas także wielce dar starego Walczaka (przepraszam od razu p. Walczaka, być może nie jest on wcale stary, ale to zestawienie słów bardzo mi się podoba). Prezes twierdzi że większość z tych darowanych książek to prawdziwe ‘białe kruki’.
Jak Jasiowi było w Małgosi… – brak daty
Jak Jasiowi było w Małgosi…
Przyszedłem pierwszy. Na przeszpiegi. Nie mogłem trafić. Wejście do Jasia i Małgosi znalazłem słabo oświetlone. Wewnątrz siedziały dwie podstarzałe panie i człowiek z papierosem. Wybrałem stolik pod ścianą i zamówiłem Dojlidy. Smakowało. Wkrótce dołączył prezes. Miła na PRL-owską modłę kelnerka obrzuciła nas spojrzeniem jak wyzwiskiem. Prezes również zamówił piwo. Pogadaliśmy. O czym myśmy to Grzesiu mówili… O twoich kobietach, o MOich kobietach. Nadszedł Bartek. Wziął kawę bez mleczka i cukru. Chyba był wczorajszy. Potem gorzej pamiętam – albo nadszedł Paweł albo Ciasiowie. Obok nas restauracja powoli zapełniała się defraudantami, spekulantami, bezrobotnymi i samotnymi konikami. Wspaniałe towarzystwo. Szkoda, że wszyscy statyści. Być może ktoś postronny pomyślałby, że mieliśmy podjąć różne wspólne decyzje, ale podjęliśmy jedną, równie wspólną. W konsekwencji po chwili na stole pojawiło się 6 plisek. 6 bułgarskich koniaków wjechało na szklaną ladę niczym węgierskie paciorki. Wypiliśmy. Niezłe, choć drogie i niewielkie. Poszedłem do toalety. Miałem zapłacić, nie zapłaciłem. Dostałem klucz, wszedłem, zapaliłem światło. Czarno-biała podłoga śmierdziała szczyną. Przestałem oddychać. Zamek nie zamykał się. „Normalka” – pomyślałem. Muszla jak z niemych filmów – i równie czarno-biała co podłoga. „Gusta i guściki” – skwitowałem. Wykonałem odwieczną czynność, jak zawsze fascynującą, odprężającą zmęczone i zablokowane członki. Sięgnąłem do góry. Górnopłuk zaburczał jak miś Uszatek i ciurkiem zjawiła się woda. Chlusnęło na boki, ale umknąłem. Grzyby na ścianach przeskoczyły na płaski kaloryfer. Tylko pająk nie miał szczęścia. Żegnaj przyjacielu… Wyszedłem, umywszy dłonie w zimnej wodzie. Prezes czytał wybrane urywki o elemencie tapczanowym i innych. Zostawić go samopas – od razu zaczyna kogoś cytować. Po półtorej godziny wyszliśmy zostawiając 5% napiwek. Sala pozostała nienaruszona – przygotowana na wesela i wieczorki zapoznawcze, świeciła balonami, kolorowymi wężami i szczątkami kwiatów. Wyszliśmy jakby niezauważeni, zawiani zapachem niezmordowanego PRL-u.
Komisarz Kociołek
Klubbing Bródnowski – 27 października 2007
Bródnowskie inspiracje
Dnia 27 października stawiłem się zgodnie z planem na pętli Bródno – Podgrodzie, gdzie punktualnie o 12 miał się rozpocząć clubbing bródnowski. Niestety Prezes utknął w przycmentarnym korku, klubowicz Paweł D. miał warsztaty fotograficzne i wszystko zaczyna się jakieś pół godziny później. Wyruszyliśmy (początkowo we dwóch – ja i Prezes) w stronę pierwszego punktu programu – ulicy Artyleryjskiej, występującej we wczesnym „labiryncie” Trzy razy Omega. Przy pływalni „Polonez” dołącza klubowicz Kociołek. Postanawiamy zacząć od pobliskiej „Pizzy Hut” gdzie dietetycznie (ach te trzustki, cholesterole, ciśnienia) jemy po szarlotce, pijemy herbatę, a Remek wino (którego jakość zresztą zakwestionował – reklamację przyjęto). Po konsumpcji rekonesans na Artyleryjskiej – fotki zabytkowego drewniaka „z epoki” ze starą tabliczką „Kolonia Ugory – ulica Kościuszki”. Wszystko tak jak opisywali autorzy kryminału, którym nieobce były nazewniczne perturbacje ulicy Artyleryjskiej.
Następnie wspinamy się na nasypy, które w zamierzchłych planach miały być estakadami Trasy Toruńskiej. Sypano je jak chodziłem do 8 klasy w pobliskiej SP nr 105, czyli w 1985 roku. Obecnie porastają je całkiem spore drzewka między którymi widać ślady wódczanych libacji.
Ryzykując życie przekraczamy Trasę i lądujemy pod dawnym domem Prezesa, gdzie jak zaznaczył „mieszkał w latach 1980 – 95” czyli lat 15. Jeszcze rzut oka na naszą dawną SP 105 (uczęszczali tu: Prezes i klubowicze Kociołek, Pokrzywnicki i ja). Z wymienionymi oknami to już jednak nie to…
Następny punkt programu to pętla tramwajowa Annopol. Tramwaje tu kursujące były wymieniane w kilku książkach m.in. Zatrzymaj zegar o 11 Barbary Nawrockiej. Seria zdjęć i powitanie klubowicza Pawła, który wzorem dzielnych milicjantów przybył tramwajem linii 1.
Z pętli przemieszczamy się na ulicę Wenecką – prawdziwy relikt starego Bródna. Niskie domki, niektóre drewniane, kocie łby (chociaż tu i ówdzie popsute asfaltem) – wszystko tworzy klimat dawnego przedmieścia. Szukamy uliczek zaznaczonych na planie z 1968 roku – Słońskiej, Słubickiej – w terenie nie ma po nich śladu. Krajobraz zdominowały monumentalne estakady Trasy Toruńskiej i sypiący się budynek społecznej szkoły.
Przeprawiamy się na starą ulicę Wysockiego – jest tam zachowany oryginalny kawałek bruku i tory tramwajowe. Zostały one ocalone od zagłady podczas przebudowy jezdni w 1996 roku na prośbę jednego z działaczy Oddziału Bródno Towarzystwa Przyjaciół Warszawy – płk Tadeusza Szurka. Obejrzyjmy także oryginalne słupy trakcji tramwajowej z 1924 roku (sztuk 4). Dwa z nich służą jako słupy latarni. Sokole oko dostrzeże zaznaczone czerwoną farbą ubytki po kulach. Na słupie zrekonstruowanego przystanku tramwajowego zawieszono tabliczkę z informacją o tym zabytku – m. in. rozkład jazdy. Nieopodal kapliczka – pamiątka bitwy warszawskiej z 1920 roku. Przy sąsiedniej kamienicy powinna być „rozeta z hakiem – pamiątka po tramwaju” jak czytamy w przydatnym Przewodniku po Nowym Bródnie Przemysława Burkiewicza, który klubowicz Paweł znalazł w internecie. Hak w istocie był, co do rozety – trudno stwierdzić.
W starobródnowskich klimatach docieramy do ulicy Kiejstuta – niegdyś najważniejszej na Pelcowiźnie. Przekraczamy tunelem tory kolejowe i próbujemy odnaleźć resztki parowozowni, którą kiedyś zwiedzaliśmy w czasach szkolnych – w ramach tzw. preorientacji zawodowej. Po parowozowni nie ma śladu, tereny wokół można określić za Stasiukiem mianem rozjebki, co najlepiej oddaje obecną kondycję ich właściciela czyli PKP.
Po przekroczeniu torów uliczka Oliwska – tam namierza nas klubowiczka Niklewska, która chce dołączyć do spotkania i domaga się szczegółów (nr domu) do swojego GPSa. Swoją drogą ciekawe, czy GPS zna ulicę Oliwską? Umawiamy się z nią już w bardziej cywilizowanym miejscu.
Końcówka tego etapu to kwadrat ograniczony ulicami Syrokomli, Ogińskiego i Budowlaną. Są tu takie rarytasy jak (cytuję za P. Burkiewiczem) „Willa z lat trzydziestych charakteryzująca się świecącą jeszcze (ewenement na skalę warszawską!) latarenką adresową z kominkiem. Jest to lampa negatywowa, czyli taka, w której numer domu i nazwa ulicy są wycięte w blasze. To już jedna z niewielu takich latarenek na Bródnie. Sam dom pochodzi z 1938 roku i jest jedną z niewielu przedwojennych will w tej części Targówka.” oraz brukowana uliczka Łąkocińska, która zachowała dawny klimat.
Stamtąd jedziemy tramwajem linii 4 do ulicy Kondratowicza, gdzie udajemy się do „zagłębia bródnowskiej gastronomii” czyli na róg ulicy Łabiszyńskiej. Tam dołącza kierowana GPSem klubowiczka Ania N. i wszyscy idziemy na kebab do dawnej pizzerii „Paula” (Bar „Stokrotka” odrzucono z powodu ponadnormatywnego zadymienia).
Kolejny etap odbywamy samochodem Ani – został nam blok na Kondratowicza 41 (Domofon Zygmunta Miłoszewskiego) i „kolumna morowa” czyli pamiątka po cmentarzu dla zadżumionych z XVIII wieku. W bloku wjeżdżamy windą na ostatnie piętro – tak jak było w powieści. „Złego” nie stwierdzono.
I ostatnia część clubbingu – zakupy w Tesco (dawny „blaszak”) i jedziemy na „domówkę” do nas. Impreza urozmaicona konsumpcją whisky z colą, ciasta, orzeszków, chrupek i makreli w sosie pomidorowym (Prezes) trwa do odjazdów ostatnich autobusów. Oglądamy płytkę z Warszawy w filmie, potem próbujemy merytorycznie – Kobra Amerykańska guma do żucia Pinky Jerzego Janickiego – ale jakoś trudno się skupić na intrydze. Ostatecznie pada na Wielką Majówkę z udziałem Maanamu – i znów przypominają się młode lata…
Podsumowanie:
Plan zrealizowany, można powiedzieć w 100%
Uczestnicy – w porywach 5 osób ( z czego 4 mocno związane z Bródnem w różnych etapach swojego życia)
Efekty: mnóstwo zdjęć, materiał na film, obalona flaszka „łiskacza” i mnóstwo wrażeń… Mam nadzieję, że pozytywnych…
Klubowicz Marek Ciaś (na Bródnie zamieszkały nieprzerwanie od 1976 roku)
Klubbing Bródnowski, który zgodnie został oceniony jako najlepszy z dotychczasowych. Spędziliśmy prawie cały dzień na spacerze po bródnowskich zakamarkach okraszając wędrówkę lekturą historycznych ciekawostek o Bródnie i fragmentami kryminałów, których jakiś fragment akcji zahaczał o Bródno. Klubbing Bródnowski był wyjątkowy również dlatego, że powstał z niego film. To dzieło Klubowicza Remigiusza Kociołka. Październik 2007.
Można go obejrzeć tutaj:
Spotkanie klubowe – 15 września 2007
Prezes, Duński i Kociołek czyli Króle na tropie
To był naprawdę fascynujący wieczór. Klubowicz Duński przygotował film „Kapitan Jedyna na tropie”, a Prezes „Gdzie jest trzeci król”. Pierwszy obraz, jak pisał o nim nasz webmaster w mejlu z 27 września 2004 roku o godzinie 10.04 to „zabawne połączenie kryminału milicyjnego z elementami horroru w stylu wczesnego Jacksona.” Pisownię oryginalną zachowałem. Od siebie dodałbym, że ów godzinny amatorski szlagier tchnie delirycznym chaosem. Chłopcy scenarzyści popili się i film im się po prostu urwał. My przed telewizorem również nie pościliśmy. Raczyliśmy się piwem Tyskim (ulubionym przez KL. Duńskiego) oraz piwem Carlsberg (również ulubionym przez ww. Klubowicza). Po pierwszym pokazie nastąpiła chwila przerwy, która zaowocowała genialnym pomysłem na konkurs dla czytelników Życia Warszawy na najlepszą recenzję kryminału. To działanie Public Relations zostało wnikliwie przemyślane i ma na celu rozsławić Klub. Innym równie bezkonkurencyjnym pomysłem była inicjatywa wyjazdu (w okolicach dziewiątego tego miesiąca) w okolice Małkinii – do letniej siedziby Klubu. Szykujcie się na niezapomniane przeżycia!
Filmu „Gdzie jest trzeci król”, nie zamierzam recenzować, bo nie pisze się o rzeczach, o których nie ma się pojęcia (wynik tymczasowej abstynencji podczas projekcji). Wyjaśniam, iż zasnąłem. Film tak bardzo mną wstrząsnął…
Komisarz Kociołek