Edigey Jerzy – Śmierć jubilera 259/2023

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Śmierć jubilera
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Seria z Jamnikiem
  • Rok wydania: 1973
  • Nakład: 70200
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Ewy Gryguc
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej

„Całował przecudne rączęta”, co od razu budziło podejrzenia

Jerzy Edigey miewa interesujące pomysły na powieść kryminalną, często jednak rozwadnia fabułę i w miarę lektury czytelnik za bardzo brnie w opisy milicyjnej rutyny. Dobrym przykładem takiego mechanizmu jest powieść „Śmierć jubilera”, wydana w Jamniku u progu epoki gierkowskiej.

W pierwszym rozdziale nasze zainteresowanie zostaje rozbudzone przez zachowanie kierowcy syrenki, który pędząc górską szosą, będąc po ćwiartce czystej, potrąca rowerzystę. Przypuszczając, że cyklista nie żyje, ucieka z miejsca wypadku. Wszechwiedzący narrator informuje nas, że ktoś był świadkiem tej sytuacji. Ukryty w lesie …przypadkiem sfotografował całe zdarzenie. Tu następuje całkowita zmiana scenerii. Oto zostaje obrabowany jeden z warszawskich sklepów jubilerskich. Nie chodzi jednak o działanie szopenfeldziarzy, gdyż dochodzi także do morderstwa (użyto ciężkiego narzędzia, choć nie był dwukilogramowy odważnik – ten sprzęt zachowa autor na potrzeby „Sprawy dla jednego”) kierownika sklepu, doświadczonego fachowca – Stanisława Charasimowicza. Załoga placówki wzywa milicję i sprawa trafia w ręce kapitana Tokarskiego, który wydaje się oficerem nieco bezwolnym. Najchętniej wsadziłby i przycisnął któregoś z pracowników o wątpliwym alibi i szybko zamknął sprawę, zmierzając do poszlakówki. Całe szczęście nie zgadza się na to mentor i zwierzchnik kapitana – podpułkownik Adam Żerkun, a bezpośredni podwładny kapitana, podporucznik Bagiński ma ciekawe koncepcje i sporo dezynwoltury w działaniu. A zatem oglądamy różne typy charakterologiczne milicjantów, ale Edigey co i raz uzmysławia nam, że wszyscy oni są równie genialni, tylko każdy na swój sposób. Oczywiście skradzione kosztowności na znaczną kwotę są tu tylko przynętą. Czytelnik nie idzie tu na lep sugestii, bo coś innego autor sufluje w pierwszym rozdziale, ale także zanadto dużo sugeruje w tytule – przypomnijmy – „Śmierć jubilera”. A zatem wiemy od razu, że chodzi o kierownika sklepu, a nie o to, co ukradziono. No tak, ale kapitan Tokarski tego nie wie i czepia się, a to księgowego, a to taksatora jubilerskiego. Podejrzliwym okiem łypie także na innych pracowników. Całe szczęście na milicję zgłasza się pewien szantażowany jegomość, którego ktoś najwyraźniej postanowił wrobić w morderstwo. To co wydaje się oczywiste czytelnikowi dla milicji już takowym nie jest, ciągną się wątki prowadzące w ślepy zaułek. Wszystko wskazuje to, że sprawcy trzeba raczej szukać w przeszłości ofiary, a Charasimowicz był w czasie wojny więźniem Stutthofu. No i dalej wszystko już toczy się znanym powszechnie w powieści milicyjnej duktem. A szkoda. Wszak tak rutynowy autor mógłby się bardziej wysilić i czymś nas zaskoczyć. Całe szczęście mamy nieco krążenia po Warszawie. Jubilerski czarny rynek robi interesy m.in. W „Danusi”, „Colorado” i „Hawanie”. Co ciekawe ostatnia z tych nazw wróciła niedawno na mapę stołecznej gastronomii (Słowackiego 16/18), tyle ż pisana przez „v”. Najmłodszy pracownik „Jubilera”, niejaki Wincetny Kołodko zeznał, że był z dziewczyną w kinie „Luna” (ma się dobrze). Elżbieta Lipińska mieszkała na Zajęczej 15, czyli rzut beretem od mojego miejsca pracy, na Powiślu. Niestety sklep jubilerski na Poznańskiej jest wymysłem autora, o czym zostajemy lojalnie uprzedzeni w „zakończeniu”. Jak zwykle u Edigeya, Zborowskiego, czy Kłodzińskiej, za dużo mamy sytuacji przypadkowych, które okazują się istotne da śledztwa. Zostawię je dla innych czytelników. Istotną cechą PRLu były pracownicze życiorysy, dzięki czemu, jak tylko ktoś trafia na przesłuchanie, to od razu poznajemy jego całą drogę zawodową „Zygmunt Malicki nie całe życie był księgowym i nie całe życie wyglądał na mola rachunkowego. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu Tokarski przeczytał w jego aktach osobowych, że obecny główny księgowy był przed wojną zawodowym oficerem”. Stosunkowo mniej za to wiemy o milicjantach i postacie oficerów wydają się cokolwiek papierowe. Natomiast trunkowe gusta jubilerów i milicjantów są tożsame – koniak.

„Śmierć jubilera” zdecydowanie bardziej smakuje mi jako spacer po Warszawie (prawdziwej czy nie), niż jako kryminał.

Z ciekawostek językowych mamy słowo „mortusowy” czyli biedny, użyte tu w formie argotyzmu, gdyż żaden z bohaterów na co dzień nie posługuje się gwarą warszawską. Natomiast wspomniany wyżej Malicki nader chętnie zwracał się do kobiet frazami: „moja królowo, „dziecinko kochana”, czy „całuję przecudne rączęta”. Zgroza.