- Autor: Edigey Jerzy
- Tytuł: Śmierć jubilera
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Seria z Jamnikiem
- Rok wydania: 1973
- Nakład: 70200
- Recenzent: Ewa Gryguc
Nie szukajcie “Jubilera” na Poznańskiej
Smutek ogarnął mnie po przeczytaniu powieści Jerzego Edigeya “Śmierć jubilera”. Czy powodem była zagadkowa śmierć kierownika sklepu “Jubiler” – tej legendarnej peerelowskiej marki, kojarzącej sie przede wszystkim z charakterystycznym neonem zaliczanym dziś do klasyki “art neon” (określenie moje).
Nie, jednak to nie sentymenty wywołane wspomieniem młodości. Raczej fakt, że inteligencja i pomysłowość milicjantów obrażają inteligencję i domyślność czytelników.
Zawiązanie akcji następuje jednak z dala od stołecznego miasta, w którym umieścił Edigey główne wypadki, i od sklepu sieci “Jubiler”. Na ciemnej górskiej drodze z lekka zamroczony alkoholem kierowca szarej syreny nie tylko potrąca jadacego na rowerze górala, ale ucieka z miejsca wypaku. Nie przypuszcza nawet, że całe zdarzenie zostaje uwiecznione przez przypadkowego, ale przezornie schowanego w krzakach fotografa. Zdjęcia zostaly zrobione – do wykorzystania w sprzyjających warunkach.
Po tak zaskakującej introdukcji nastepuje kilkuletnia pauza… Ale wiadomo: jeśli w teatralnej sztuce w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w ostatnim musi wystrzelić.
I oto pewnego pięknego letniego przedpołudnia pracownicy “Jubilera” na ulicy Poznańskiej w Warszawie (autor w “Zakończeniu” przestrzega jednak pragnących odwiedzić ów sklep czytelników, że to przestrzeń fikcyjna, można dziś rzec wirtualna) odkrywają kradzież w sklepie. A do tego, co prawda nie w szafie, ale w zamkniętej od zewnątrz (!) na klucz przysklepowej pakamerze siedzi na podłodze trup kierownika. Wszyscy pracownicy są podejrzani. Kolejno oczyszczają się jednak z zarzutów, przedstawiając milicjantom prowadzacym śledztwo wiarygodne alibi.
Kluczem do rozwiązania zagadki włamania i zabójstwa ma być zrekonstruowanie sposobu włamania do sklepu. Pomoc w rozwikłaniu tak skomplikowanej łamigłówki przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Dwaj bystrzy chłopcy, o spostrzegawczości i dedukcji Sherlocka Holmesa oraz obywatelskiej postawie, pomagają rozwiązać zagadkę włamania. Wkrótce włamywacz poznaje zabytkowe wnetrza Pałacu Mostowskich (Komenda Stołeczna MO), i o ile przedstawia pełną fantazji wersję włamania, to za nic nie chce się przyznać do zabójstwa. W końcu jednak kapitan Janusz Tokarski i podporucznik Wacław Bagiński wpadają na właściwy trop, a dzieło zmierza do finału.
Historia włamania i opis sposobu przeprowadzenia kradzieży mogą się kojarzyć z najlepszymi gangsterskimi filmami akcji albo z pełnymi stopniowanego napięcia horrorami Alfreda Hitchcocka; wszystko zależy od sposobu postrzegania świata. Może to burleska, a może dramat nad którym nie można zapanować. Całkiem porządnie wymyślony przekręt, natomiast sprawa zabójstwa jest jak przemówienie towarzysza Władysława Gomułki ps. Wiesław: wszystkiemu winni są imperialiści i rewanżyści z NRF (dla niewtajemniczonych Niemiecka Republika Federalna).