Klubbing Ochocki – 29 maja 2011

Kilka słów o klubbingu ochockim, jak to wyglądało z mojej strony. Dobiłam gdzieś w połowie, kierowana przez Prezesa co i rusz lądowałam tam gdzie byli przed chwilą. Ostatni namiar naprowadził mnie do baru mlecznego „Biedronka”, który okazał się hitem żywieniowym. W gastronautach ma 3,2 gwiazdki, za jedzenie wychwalany, za wystrój gwiazdek ubywa. Obsługa była bardzo miła, bo pozwoliła naszej nowej klubowiczce Bezie rasy mops wejść do środka. Rumsztyk okazał się świeżuteńki i smaczny. Kontemplację poposiłkową przerwał nam zatkany odpływ ściekowy, smród wywalał za drzwi momentalnie.

Zaudaliśmy się w związku z tym na małe jasne i kawę vis a vis do kawiarni o imieniu „Fantazja”, bardzo mi się spodobała atmosfera i obsługa, aczkolwiek czekało się trochę na lody. Omawiane były sprawy rzecz jasna kryminalne. M.in film pt „Wielka majówka”, który darzę ogromnym sentymentem mimo wątpliwych walorów artystycznych. Gwoli ciekawostki napomknę tylko, że nawiązałam kontakt z reżyserem p. Krzysztofem Rogulskim. Po kawie, lodach i piwie poszliśmy na pl. Narutowicza skąd odjeżdżał zabytkowy tramwaj. Jazda nim była wielką frajdą. Wysiadłam na przystanku pl. Zamkowy, co robili dalej klubowicze nie wiem 😉

Drugi klubbing żoliborski, czyli Albert Wojt i nie tylko

Klubowe sprawy wydawnicze zamierzano omówić w dawnej kawiarni „Hawana” w Domu Handlowym „Merkury”. Lokal obecnie zwie się „Coyote Club”. O godzinie 13tej klub był jeszcze nieczynny, zawitaliśmy więc do sympatycznej, chorwackiej winiarni „Guccio Domagoj” przy ulicy Suzina. Z winiarni ruszyliśmy na żoliborski spacer. Zaczęliśmy od poszukiwań pewnego śmietnika na ulicy Tucholskiej. „…Dzisiaj, kilka minut po siódmej, ktoś znalazł trupa kobiety w śmietniku…” (Albert Wojt „Dzwonek z Napoleonem”).

Następnie przycupnęliśmy na skwerze za kinem „Wisła”, które „wystąpiło” w powieści Anny Kłodzińskiej „Królowa nocy”. Nie opuszczając Dziennikarskiego Żoliborza, skierowaliśmy się ku ulicy Dygasińskiego. Skręcili w Dziennikarską i po chwili dotarli do Dygasińskiego. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i znaleźli się przed willą Płateckiej.”, „…Stanęła w progu i nagle poczuła, że robi jej się słabo. Pośrodku pokoju, na wzorzystym, chińskim dywanie, leżała stara kobieta.” (Albert Wojt „Szafirowe koniczynki”). Przyszedł czas, by pożegnać urokliwy Dziennikarski Żoliborz i skierować się ku ulicy Gdańskiej. Pokryta ciemnoszarym tynkiem kamienica sprawiała dość ponure wrażenie.” (Albert Wojt „Przystanek przy Gwiaździstej”). Z ulicy Gdańskiej już tylko kilka kroków dzieliło nas od parku „Kaskada”, od XIX wieku popularnego miejsca wypoczynku. „…Chłopak wpadł do parku „Kaskada” i sadząc wielkimi susami pobiegł na przełaj przez zieleńce.” (Albert Wojt „Przystanek przy Gwiaździstej”). Z „Kaskady” wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli do „Hawany” przy Słowackiego (pardon, do „Coyote Clubu). Małe „co nieco”, piwko i przyszło zakończyć to nadzwyczaj udane spotkanie.

Ufam, że „następną razą” dotrzemy aż do przystanku przy Gwiaździstej.

Joanna Małecka

Spotkanie klubowe 7/2010 – Podkowa Leśna

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, pierwsze w 2010 roku letnie Spotkanie Klubowe odbyło się w niedzielę 4 lipca. Punktualnie o 11.30 na stacji WKD Warszawa Śródmieście stawili się: Pani Helena z Klubowiczką Anią, oraz niżej podpisany Klubowicz Tadeusz. W chwilę później przybył Prezes i w takim kameralnym gronie wyruszyliśmy kolejką podmiejską do Podkowy Leśnej Zachodniej.

Pogoda dopisywała. Dzień był upalny, jak na lato przystało. Na miejscu, na stacji, oczekiwała nas Gospodyni spotkania – Klubowiczka Basia, z którą od razu wyruszyliśmy do domu Jarosława Iwaszkiewicza w Stawisku, aby zwiedzić utworzone tam muzeum. Oprowadzająca nas przewodniczka muzeum barwnie i ciekawie opowiadała o życiu pisarza i jego pracy. Z zainteresowaniem oglądaliśmy oryginalny wystrój wnętrz i zgromadzoną kolekcję.

Nie udało się niestety potwierdzić legendy jakoby Iwaszkiewicz był kiedyś współautorem powieści kryminalnej, która nie ukazała się drukiem (choć przewodniczka nie wykluczyła takiej możliwości). Zaspokoiwszy ciekawość, wyruszyliśmy następnie spacerkiem, niemiłosiernie atakowani przez komary (które po ulewnych deszczach pojawiły w nadmiernych ilościach), do domu Klubowiczki Basi na zapowiedzianego grilla. Na miejscu powitał nas bardzo groźnie wyglądający, ale jak się okazało łagodny jak baranek, rottweiler Max. Najpierw od każdego z przybyłych wyegzekwował czułe powitanie, domagając się przytulenia i głaskania, po czym „wpuścił” nas do ogrodu. Tam, w cieniu drzew, pod rozłożonym parasolem, rozsiedliśmy się przy stole, aby rozpocząć degustację wspaniałych potraw przygotowanych przez Basię. Na pierwszy ogień poszły schab i boczek oraz znakomity rosół (piszący to sprawozdanie teraz żałuje, że nie poprosił o dokładkę). Była także (do wyboru) zupa pomidorowa. A potem sałatka i potrawy z grilla (m. in. szaszłyki i kaszanka), które Basia przygotowywała wspólnie z towarzyszącym siostrzeńcem Jankiem. Do tego wszystkiego napoje: wody mineralne, soki, herbata, kawa i kolejne butelki win. A na deser pyszne ciastka z truskawkami…. Ale nie tylko oddawaliśmy się przyjemnościom podniebienia. Gawędziliśmy także na tematy klubowe. Padły propozycje kolejnych spotkań. Prezes opowiedział m.in. o najbliższych planach wydawniczych. Przedstawił także kolejną zagadkę, która dotyczy Tadeusza Kosteckiego – akurat miejsce naszego spotkania wiąże się z tym pisarzem, gdyż od 1950 roku tu właśnie zamieszkiwał. Otóż w końcu lat 50-tych w paru szkicach prasowych o pisarzu, pojawiła się informacja, iż według jego przedwojennej powieści westernowej „Żółtodziób”, w USA nakręcono film. Nie podano jednak żadnych szczegółów. Czy uda się to potwierdzić i ten film zidentyfikować? Zadanie z pewnością nie będzie proste…

O godzinie 18.00 wyruszyliśmy z drogę powrotną do Warszawy odprowadzeni na stację przez Klubowiczkę Basię. Był to bardzo mile spędzony dzień – dziękuję Basiu!

Klubowicz Tadeusz – Oddział Warszawa

Klubbing „Podkowa Leśna” – 30 maja 2009

Deszczowy dzień w Leśnej Podkowie

Sobotnie spotkanie klubowe w Leśnej Podkowie Prezes zaplanował bardzo starannie: spacer tropami bohaterów książek Barbary Gordon i Wilhelminy Skulskiej, obejrzenie domu Jarosława Iwaszkiewicza w Stawiskach, potem odszukanie domu przy ul. Lilpoppa, w którym kiedyś mieszkała Barbara Gordon (tu powstały nasze ulubione powieści), a następnie domu na ulicy Sosnowej, w którym mieszkała Irena Krzywicka. Niestety, Prezes zapomniał zamówić odpowiednią pogodę i sobotni poranek powitał nas deszczowymi chmurami, a gdy dojechaliśmy do Podkowy, deszcz lał w najlepsze.

Ale zacznijmy od początku: najpierw zbiórka na stacji WKD w Alejach Jerozolimskich. Stawiliśmy się dość licznie: Honorowa Klubowiczka Helena Sekuła, Ania Niklewska, Joanna (siostra Prezesa), Andrzej Smosarski, Prezes i pisząca te słowa Klubowiczka Lewandowska. W drodze dobił do nas Klubowicz Marek Malinowski (stacja Raków), a już na miejscu dawno nie widziana Monika Przygucka, trochę spóźniona i bardzo zmoknięta.

W pociągu Prezes, miłośnik nie tylko kryminałów, ale również wszystkich pojazdów, które poruszają się po szynach, odczytał nam kilka fragmentów z monografii WKD (dawniej EKD). Własnymi słowami opowiedział nam również kilka ciekawostek dotyczących trasy, którą właśnie pokonywaliśmy.

Ze Stacji Podkowa Leśna Zachodnia odebrała nas Klubowiczka Basia. Wraz z synem przyjechała po nas samochodem i mogliśmy wybierać: wygodna jazda albo spacer w deszczu. Większość z nas wybrała spacer i do domu Basi dotarliśmy solidnie przemoczeni, ale zadowoleni, bo taki majowy deszczyk w lesie ma nieodparty urok.

Kiedy znaleźliśmy się pod dachem, odbyliśmy naradę: czy ruszamy od razu na spacer po okolicy, czy też spożywamy lunch (właśnie minęło południe) i odkładamy zajęcia terenowe do chwili, kiedy przestanie padać. Zachodziła wprawdzie obawa, że będziemy tak siedzieć do poniedziałku (synoptycy dopiero na poniedziałek przewidywali poprawę pogody), ale postanowiliśmy zaryzykować i poczekać na przejaśnienie, omawiając oczywiście tematy, które nas tu sprowadziły.

Najpierw Prezes kontynuował temat kolejki WKD – przedstawił dodatkowe informacje, które Klubowicz Marek udokumentował zdjęciami. Następnie obejrzeliśmy film dokumentalny „Jaka była i nie była Irena Krzywicka” z 1993 roku, opowiadający o tej pisarce, tłumaczce, przyjaciółce „Skamandrytów” i bojowniczce o prawa kobiet.

W tym czasie Klubowiczka Basia przygotowywała posiłek. Czego tam nie było! Domowy rosołek z makaronem, wykwintne sałatki i przekąski, mięsko z grilla, szaszłyki, pełen asortyment napojów: od herbaty, kawy, soków, poprzez coca-colę, piwo, wino, aż po tzw. alkohole twarde. Obfitość i znakomita jakość pożywienia zachwyciła i zdumiała nas wszystkich – przygotowanie tego wszystkiego wymagało sporego nakładu sił i środków. W produkcji wszystkich tych przysmaków uczestniczyła rodzina Basi: Mama, siostra Ela, syn Grzegorz i siostrzeniec Janek. Pomagał również, a może przeszkadzał, Max, niezwykle piękny rottweiler, który najwyraźniej zapomniał, że jego rasa zalicza się do psów-morderców i demonstrował nam wszystkie objawy psiej radości i sympatii, domagając się pieszczot.

Kiedy zaspokoiliśmy apetyty i wznieśliśmy odpowiednią liczbę toastów, deszcz przestał padać, a zza chmur wyjrzało słońce. Natychmiast więc ruszyliśmy na spacer po prześlicznych zakątkach Leśnej Podkowy. Po drodze Prezes oczywiście odczytywał nam stosowne fragmenty z książek, które nas tu sprowadziły. Zdaje się, że jednak nie wszystkie, bo złośliwy deszczyk co jakiś czas dawał o sobie znać, zmuszając nas do skrócenia spaceru.

A tereny spacerowe z Leśnej Podkowie są wyjątkowo piękne – to prawdziwe miasto-las. Urokliwe domki, piękne wille, wspaniałe rezydencje – wszystko tonie w zieleni, świeżej i soczystej, bo spłukanej majowym deszczem. Podziwialiśmy piękno ogrodów, wdychaliśmy zapach sosnowego lasu, a chociaż architektura może nie zachwycała nas specjalnie, to jednak ogólne wrażenie odnieśliśmy bardzo pozytywne.

Kiedy mieliśmy już dość spaceru, wróciliśmy do domu Basi. Wtedy oczywiście przestało padać. Postanowiliśmy więc wykorzystać tę niespodziewaną lukę w deszczu i pobiesiadować trochę w ogrodzie. A jest gdzie – ogród jest całkiem spory, na trawniku pod starymi sosnami jest miejsce na rozłożenie stołu i rozstawienie grilla. Zasiedliśmy więc i w oczekiwaniu na upieczenie się znakomitej kaszanki i nie mniej smacznych kurzych udek, omówiliśmy jeszcze kilka spraw klubowych, a także – jak zwykle przy takich okazjach – poruszyliśmy mnóstwo tematów luźno związanych z Klubem, ale interesujących nas wszystkich.

Wieczorem, po pożegnaniu gościnnego domu, udaliśmy się w drogę powrotną do Warszawy. Pełni wrażeń – estetycznych i gastronomicznych, odrobinę wilgotni i zmęczeni – ale zadowoleni z przyjemnie spędzonego dnia.

A.L.


Relacja Klubowiczki Ani Niklewskiej

To byl klubbing stulecia, ten co nie był niech żałuje!
Na dworcu Środmieście spotkali się : Prezes, pani Helenka, Ania, Ja, klubowicz Smosarski i siostra Prezesa. Na stacji Rakowiec dosiadł się klubowicz Malinowski. Jadąc podziwialiśmy krajobrazy, które zbliżając się do Podkowy robiły się coraz zieleńsze. Niestety też coraz bardziej mokre, bo gdy dojechaliśmy z siapawki zrobiło się oberwanie chmury. Na stacji Podkowa Zachodnia przejeła nas nasza tymczasowa gospodyni Basia. Z powodu deszczu plany uległy przetasowaniu i poszliśmy w ulewie do jej domu, na miejscu okazało się, że mimo kurtek przeciwdeszczowych, parasoli i innych utensyli wszyscy są przemoczeni. Nasze przybycie spowodowało wybuch gościnnosci, który był starannie uprzednio przygotowany, aczkolwiek na poźniejszą godzinę. Na stół wyjeżdzaly coraz to pyszniejsze dania a syn Basi opalarką do drewna zapalał grila. Ta metoda jest godna opatentowania dla śpieszacych się. W goszczenie gości zaangażowana była cala rodzina, która krzątała się po kuchni przygotowując co i rusz coś nowego do jedzenia i picia. Szkoda, że nie można zapuszkować i sprzedawać atmosfery i gościnnosci z Basinego domu, byłby to hit eksportowy sezonu.
Po circa 2 godzinach przybyła gotująca się ze wściekłości klubowiczka Przygucka, która dzięki wskazówkom Prezesa idąc do domu Basi była w prostej drodze do dojścia do Milanówka, dzięki komórkom udało się ją zawrócić w połowie drogi. Za to była całkowicie przemoczona i na granicy zabicia Prezesa co by było ciekawostką w klubie Mordu.
W tzw. międzyczasie deszcz osłabł i poszliśmy na spacer po Podkowie, (zdjecia dostepne na fejsbuku), po powrocie zjedliśmy jeszcze pyszną kaszanke, która smakowała także Maksiowi psu-rezydentowi i poszliśmy na WKD-ke powrotną, która miała być nowym składem i była.
Wracajac zaliczyłam też impreze pt. Spacer przez XX wolnej Polski. Koń z Kazimierzem Kaczorem zaprzężony do małego fiata pchanego przez młodzieńców zatrzymywał się przy bramach z datami przy których K.K komentował ówczesne zdarzenia.

Klubbing Żoliborski – 25 kwietnia 2010

Klubbing Żoliborski odbył się 25 kwietnia 2010 r.

Rozpoczęli go: Joanna Cielecka, Amudena Rutkowska, Prezes, Andrzej Smosarski i niżej podpisany. Pierwszym przystankiem był Żywiciel przy Placu Inwalidów. Kiedyś był tu chyba sklep spożywczy. Teraz jest to elegancka knajpa, jedna z niewielu w tej części Żoliborza. Śniadanie było sute i długie. Po nabraniu sił wyruszyliśmy na zwiedzanie okolic Placu Wilsona. Pogoda była wspaniała.

Podziwialiśmy wspaniałą zabudowę Starego Żoliborza – aparaty fotograficzne były w ciągłym użytku.

Poszukiwania kultowych knajp zakończyły niepowodzeniem. Tylko kebaby. W tej sytuacji zakotwiczyliśmy w restauracji „Antrakt” przy Teatrze Komedia ( Słowackiego 19a ). Przy piwie i łakociach prowadzono dyskusje dotyczące przyszłych zamierzeń MORD-u.

Wczesnym popołudniem dotarła Anna Niklewska, ubyli Joanna i Andrzej. Gdy zastanawialiśmy się jak kontynuować tak pięknie rozpoczęty Klubbing, zadzwonił Remigiusz Kociołek, że jest zwarty i gotowy. Wyszliśmy Mu na spotkanie przy stacji metra Pl. Wilsona. Stąd było już blisko do byłego Kina Tęcza. Z radością ujrzeliśmy mały lokal na ul. Suzina 8. Okazało się, że jest to Klub Winiarnia, specjalizujący się w kuchni bałkańskiej.

Najprzyjemniejszym była cena litrowego wina białego wytrawnego – jedyne 40zł do konsumpcji! Po godzinie piętnastej Ja z Anną musieliśmy niestety zakończyć Klubbing. Pozostali Klubowicze mieli jeszcze do odrobienia lekcję, czyli przeanalizować zawartość kolejnej Sety. Ponieważ czekała ich ciężka praca to zakupili kolejną butelkę wina, otrzymując od właściciela niezbędny korkociąg. Ze zdjęć wynika, że pracowali wydajnie do późnych godzin popołudniowych, zaliczając kolejne parki. Mam nadzieję, że podzielą się swoimi wrażeniami.

Zbyszek Kowalewski – Oddział Śródmieście

Klubbing Bródnowski – 27 października 2007

Bródnowskie inspiracje

Dnia 27 października stawiłem się zgodnie z planem na pętli Bródno – Podgrodzie, gdzie punktualnie o 12 miał się rozpocząć clubbing bródnowski. Niestety Prezes utknął w przycmentarnym korku, klubowicz Paweł D. miał warsztaty fotograficzne i wszystko zaczyna się jakieś pół godziny później. Wyruszyliśmy (początkowo we dwóch – ja i Prezes) w stronę pierwszego punktu programu – ulicy Artyleryjskiej, występującej we wczesnym „labiryncie” Trzy razy Omega. Przy pływalni „Polonez” dołącza klubowicz Kociołek. Postanawiamy zacząć od pobliskiej „Pizzy Hut” gdzie dietetycznie (ach te trzustki, cholesterole, ciśnienia) jemy po szarlotce, pijemy herbatę, a Remek wino (którego jakość zresztą zakwestionował – reklamację przyjęto). Po konsumpcji rekonesans na Artyleryjskiej – fotki zabytkowego drewniaka „z epoki” ze starą tabliczką „Kolonia Ugory – ulica Kościuszki”. Wszystko tak jak opisywali autorzy kryminału, którym nieobce były nazewniczne perturbacje ulicy Artyleryjskiej.
Następnie wspinamy się na nasypy, które w zamierzchłych planach miały być estakadami Trasy Toruńskiej. Sypano je jak chodziłem do 8 klasy w pobliskiej SP nr 105, czyli w 1985 roku. Obecnie porastają je całkiem spore drzewka między którymi widać ślady wódczanych libacji.
Ryzykując życie przekraczamy Trasę i lądujemy pod dawnym domem Prezesa, gdzie jak zaznaczył „mieszkał w latach 1980 – 95” czyli lat 15. Jeszcze rzut oka na naszą dawną SP 105 (uczęszczali tu: Prezes i klubowicze Kociołek, Pokrzywnicki i ja). Z wymienionymi oknami to już jednak nie to…
Następny punkt programu to pętla tramwajowa Annopol. Tramwaje tu kursujące były wymieniane w kilku książkach m.in. Zatrzymaj zegar o 11 Barbary Nawrockiej. Seria zdjęć i powitanie klubowicza Pawła, który wzorem dzielnych milicjantów przybył tramwajem linii 1.
Z pętli przemieszczamy się na ulicę Wenecką – prawdziwy relikt starego Bródna. Niskie domki, niektóre drewniane, kocie łby (chociaż tu i ówdzie popsute asfaltem) – wszystko tworzy klimat dawnego przedmieścia. Szukamy uliczek zaznaczonych na planie z 1968 roku – Słońskiej, Słubickiej – w terenie nie ma po nich śladu. Krajobraz zdominowały monumentalne estakady Trasy Toruńskiej i sypiący się budynek społecznej szkoły.

Przeprawiamy się na starą ulicę Wysockiego – jest tam zachowany oryginalny kawałek bruku i tory tramwajowe. Zostały one ocalone od zagłady podczas przebudowy jezdni w 1996 roku na prośbę jednego z działaczy Oddziału Bródno Towarzystwa Przyjaciół Warszawy – płk Tadeusza Szurka. Obejrzyjmy także oryginalne słupy trakcji tramwajowej z 1924 roku (sztuk 4). Dwa z nich służą jako słupy latarni. Sokole oko dostrzeże zaznaczone czerwoną farbą ubytki po kulach. Na słupie zrekonstruowanego przystanku tramwajowego zawieszono tabliczkę z informacją o tym zabytku – m. in. rozkład jazdy. Nieopodal kapliczka – pamiątka bitwy warszawskiej z 1920 roku. Przy sąsiedniej kamienicy powinna być „rozeta z hakiem – pamiątka po tramwaju” jak czytamy w przydatnym Przewodniku po Nowym Bródnie Przemysława Burkiewicza, który klubowicz Paweł znalazł w internecie. Hak w istocie był, co do rozety – trudno stwierdzić.
W starobródnowskich klimatach docieramy do ulicy Kiejstuta – niegdyś najważniejszej na Pelcowiźnie. Przekraczamy tunelem tory kolejowe i próbujemy odnaleźć resztki parowozowni, którą kiedyś zwiedzaliśmy w czasach szkolnych – w ramach tzw. preorientacji zawodowej. Po parowozowni nie ma śladu, tereny wokół można określić za Stasiukiem mianem rozjebki, co najlepiej oddaje obecną kondycję ich właściciela czyli PKP.
Po przekroczeniu torów uliczka Oliwska – tam namierza nas klubowiczka Niklewska, która chce dołączyć do spotkania i domaga się szczegółów (nr domu) do swojego GPSa. Swoją drogą ciekawe, czy GPS zna ulicę Oliwską? Umawiamy się z nią już w bardziej cywilizowanym miejscu.
Końcówka tego etapu to kwadrat ograniczony ulicami Syrokomli, Ogińskiego i Budowlaną. Są tu takie rarytasy jak (cytuję za P. Burkiewiczem) „Willa z lat trzydziestych charakteryzująca się świecącą jeszcze (ewenement na skalę warszawską!) latarenką adresową z kominkiem. Jest to lampa negatywowa, czyli taka, w której numer domu i nazwa ulicy są wycięte w blasze. To już jedna z niewielu takich latarenek na Bródnie. Sam dom pochodzi z 1938 roku i jest jedną z niewielu przedwojennych will w tej części Targówka.” oraz brukowana uliczka Łąkocińska, która zachowała dawny klimat.
Stamtąd jedziemy tramwajem linii 4 do ulicy Kondratowicza, gdzie udajemy się do „zagłębia bródnowskiej gastronomii” czyli na róg ulicy Łabiszyńskiej. Tam dołącza kierowana GPSem klubowiczka Ania N. i wszyscy idziemy na kebab do dawnej pizzerii „Paula” (Bar „Stokrotka” odrzucono z powodu ponadnormatywnego zadymienia).
Kolejny etap odbywamy samochodem Ani – został nam blok na Kondratowicza 41 (Domofon Zygmunta Miłoszewskiego) i „kolumna morowa” czyli pamiątka po cmentarzu dla zadżumionych z XVIII wieku. W bloku wjeżdżamy windą na ostatnie piętro – tak jak było w powieści. „Złego” nie stwierdzono.
I ostatnia część clubbingu – zakupy w Tesco (dawny „blaszak”) i jedziemy na „domówkę” do nas. Impreza urozmaicona konsumpcją whisky z colą, ciasta, orzeszków, chrupek i makreli w sosie pomidorowym (Prezes) trwa do odjazdów ostatnich autobusów. Oglądamy płytkę z Warszawy w filmie, potem próbujemy merytorycznie – Kobra Amerykańska guma do żucia Pinky Jerzego Janickiego – ale jakoś trudno się skupić na intrydze. Ostatecznie pada na Wielką Majówkę z udziałem Maanamu – i znów przypominają się młode lata…

Podsumowanie:
Plan zrealizowany, można powiedzieć w 100%
Uczestnicy – w porywach 5 osób ( z czego 4 mocno związane z Bródnem w różnych etapach swojego życia)
Efekty: mnóstwo zdjęć, materiał na film, obalona flaszka „łiskacza” i mnóstwo wrażeń… Mam nadzieję, że pozytywnych…

Klubowicz Marek Ciaś (na Bródnie zamieszkały nieprzerwanie od 1976 roku)


Klubbing Bródnowski, który zgodnie został oceniony jako najlepszy z dotychczasowych. Spędziliśmy prawie cały dzień na spacerze po bródnowskich zakamarkach okraszając wędrówkę lekturą historycznych ciekawostek o Bródnie i fragmentami kryminałów, których jakiś fragment akcji zahaczał o Bródno. Klubbing Bródnowski był wyjątkowy również dlatego, że powstał z niego film. To dzieło Klubowicza Remigiusza Kociołka. Październik 2007.

Można go obejrzeć tutaj:



Klubowa wizyta w Szwecji – czerwiec 2007

Reprezentacja MOrdu w składzie: Klubowiczka Anna Lewandowska, Klubowicz Bartosz Brzózka, Klubowicz Remigiusz Kociołek, Prezes Grzegorz Cielecki odwiedziła najdalej na północ wysunięty Oddział Klubu – Klippan w Szwecji. Nieoceniony Klubowicz Stanisław Zawiła przez sześć dni gościł nas po królewsku. Ze spraw merytorycznych warto wspomnieć, że odwiedziliśmy miejsca związane z twórczością Joanny Chmielewskiej („Krokodyl z kraju Karoliny”) oraz Jerzego Edigeya „Pensjonat na Strandvagen”.

MOrd w Szwecji

O spotkaniu klubowym na terenie Szwecji, w okręgu Skania, w najdalej na północ wysuniętym oddziale Klubu MOrd, mieszczącym się w uroczo położonym Klippan, marzyliśmy od dawna.
Nie wszyscy wiedzą, że właśnie w Klippan mieszka Klubowicz Stanisław Zawiła. To on właśnie wyszedł z inicjatywą spotkania na szwedzkim lądzie i zaprosił klubowy aktyw w składzie – Klubowiczka Anna Lewandowska, Klubowicz Bartosz Brzózka, Klubowicz Remigiusz Kociołek oraz piszący te słowa Wasz Prezes.
Klubowicz Zawiła przyjął nas niezwykle gościnnie już na lotnisku w Malmo, skąd udaliśmy się do Klippan. W ten sposób rozpoczęło się sześć wspaniałych dni, które upłynęły nam na merytorycznych dyskusjach i odwiedzaniu miejsc ściśle związanych z działaniami MOrdu. Tak więc wpadliśmy na chwilę do Kopenhagi, gdzie rozgrywa się część akcji „Krokodyla z kraju Karoliny” Joanny Chmielewskiej. Innego dnia ruszyliśmy się tropem „Pensjonatu na Strandgen” Jerzego Edigeya. Odwiedziliśmy tytułową ulicę w mieście Luma.
Był także ważny akcent przyjaźni polsko-szwedzkiej i wizyta w Ystad, gdzie działa komisarz Kurt Wallander, bohater znanych w Polsce powieści Henninga Mankela. Mają tu uroczy komisariat, wyglądem przypominający ogromną leśniczówkę lub gospodę wiejską tonącą w zieleni.

A pomiędzy kolejnymi wydarzeniami ściśle merytorycznymi było mrowie innych atrakcji. Przejażdżka drezynami, wizyta w parowozowni, objazd po cichych miasteczkach wybrzeża, wizyta w zabytkowej kopalni, liczne spacery. Nie sposób zresztą przekazać wszystkich wrażeń.


Najważniejsza jednak z cała pewnością była postawa Klubowicza Zawiły, który nie dość, że zapewnił nam te wszystkie atrakcje, przeznaczył swój czas, to jeszcze ugościł po królewsku, a nawet lepiej. Za zdrowie Klubowicza Zawiły piliśmy już od pierwszego wieczora i długo jeszcze pić będziemy.

Prezes Grzegorz Cielecki

Klubbing Mokotowski – 28 października 2006

Krótko i na temat czyli Klubbing Mokotowski

Młode pokolenie należy wychowywać patriotycznie i w zgodzie z zasadami Prezesa. Dlatego też mokotowski Klubbing z 28 października 2006 roku, rozpoczęty o 14.00 w bliskiej okolicy więzienia na Racławickiej, zgromadził spragnione nauk wspaniałe matki z równie wspaniałymi dziećmi. W początkowym składzie Dorota, Asia, Prezes i piszący te słowa, udaliśmy się według autorskiego planu Ani Lewandowskiej w stronę Zakładu Jubilera przy Puławskiej 10, na który dokonano napadu w książce Barbary Nawrockiej i Ryszarda Dońskiego „Akcja chirurg”. Wydaje mi się, że tam dotarliśmy, ale głowy nie dam… Ponieważ pogoda waliła nam słońcem po oczach wstąpiliśmy na lody przy placu Unii Lubelskiej. Dla przyszłych biografów Prezesa spieszę donieść, że zamówił on „nieważne jakie, byleby owocowe”. Oczywiście nie omieszkaliśmy zajrzeć na plac rozbiórki słynnego Supersamu, co zostało uwiecznione na licznych zdjęciach.

Chwilę później spotkaliśmy się w niewielkim barze z Maćkiem i Anią Niklewską wraz z córką i sympatyczną koleżanką, która jednakowoż nie przystąpiła do Klubu. Tam też dołączyła klubowiczka Weronika. W owym przybytku, którego nazwę stosownie pominę, miała miejsce krótka sprzeczka z pewnym „grubianinem”. Ów jegomość poczuł się urażony kilkukrotnym szturchnięciem wynikłym z łączenia stolików dla naszej mordowej grupy. Cham jeden w mordę jeża. Kelnerka była po naszej stronie, a ponieważ odrażający drab chciał się widzieć z jej szefem – zostawiliśmy nasze namiary – gotowi zeznawać nawet w „Strasburgu”, by bronić prawa i sprawiedliwości… Następnie spacerkiem udaliśmy się do Mozaiki, gdzie dotarł do nas Paweł D. na małe conieco. Tam, po sowitej rozmowie w jak zawsze nienagannej atmosferze skończył się mokotowski klubbing. Kelner był stary i dziwny, a we wszystkich miejscach, które miały koncesję piliśmy alkohol…
Komisarz Kociołek

P.S. Prezesa
Dodam tylko, że w dobrych humorach skończyliśmy Klubbing w lokalu „Dwa Asy”, gdzie można było zamówić wino grzane. Najmniejsza objętość jeden litr, ale wynegocjowałem pół litra. Lokal miał zaiste mordową atmosferę, ale w sympatycznym tego słowa znaczeniu.

Klubbing Wolski

Wódeczką po Woli czyli druga wyprawa klubbingowa „Mordu”.

Trzeba uczciwie przyznać, iż życie Klubowicza dalekie jest od rutyny, a charakter „Mordu” w niczym nie przypomina sztampy wielu innych organizacji społecznych, politycznych czy kulturalnych. Nie jest celem naszego Klubu stać się jednostką organizacyjną skupiającą stado domorosłych lwów salonowych ani też enklawą jajogłowych w żywiole życia ludu pracującego miast i wsi. Przeciwnie, dzięki żelaznej woli najaktywniejszych klubowiczów oraz wrodzonej innowacyjności i zapałowi Prezesa – czy to skwar straszliwy czy wszechobecna słota planującemu nowe formy aktywności „Mordu” – miłośnicy kryminałów coraz częściej wychodzą z ochotą na ulice, aby nieść sztandar klubowy po całej stolicy. Nie oglądamy się przy tym na skutki takich zabiegów ani dla naszych kieszeni, ani – co istotniejsze – dla funkcjonowania w przyszłości naszych wątrób i innych organów wewnętrznych, które w czasie obrządków klubowych podlegają różnym dodatkowym wyzwaniom. W końcu, skoro podobne obciążenia były dniem powszednim bohaterów tak ukochanej przez nas literatury milicyjnej – w szczególności gagatków ze świata przestępczego – to i my nie możemy udawać, że problem nie istnieje i można przejść przez życie o suchym pysku – bezalkoholowo – niczym, za przeproszeniem koń, albo jakaś inna gadzina rażąca pospolitością swojego zachowania.

Świadomość tych właśnie wyzwań stojących przed „Mordem” skłoniła szereg Klubowiczów i Sympatyków Klubu do wzięcia udziału w II Klubbingu, który – za sprawą regionu geograficznego w którym koncentrowały się nasze działania – zyskał miano Wolskiego. Brali w nim udział, oprócz Szacownego Prezesa Grzegorza, także następujący Klubowicze: Teresa, Paweł oraz podpisany pod niniejszym artykułem, a w niektórych częściach także: Ulubiona Siostra Prezesa, Joanna oraz Pani Jego Serca. Basia, a także Klubowicz Andrzej B. Przedsięwzięcie to miało miejsce w sobotę…. i rozpoczęło się dość niefortunnie, albowiem dwa pierwsze lokale na trasie marszruty zaprojektowanej przez genialny umysł Prezesa tj. bar „Paragraf” (naprzeciwko kompleksu sądowego w Al. Solidarności) oraz Bar Aleksander (ul. Żelazna) okazały się być niedostępne w dzień formalnie wolny od pracy (ale nie od działań klubowych, zaiste!). Interesujący socjologicznie i mało piękny zwyczaj zamykania lokali gastronomicznych w czasie, gdy obywatele mają najwięcej wolnego czasu do wykorzystania w celu konsumpcji trunków i ewentualnego zakąszania, Klubowicze skwitowali w prostych, męskich (niezależnie od płci) słowach, które ponura zgraja cenzorów wycinała skutecznie z milicyjnej literatury. Wyrażając swoją dezaprobatę wobec podbijającej serca wielu warszawskich knajpiarzy idei, iż nawalić się wypada jedynie w godzinach pracy na chleb powszedni i pomyślność kapitalistycznej ojczyzny, kontynuowaliśmy poszukiwania dalej. Pierwszym przystankiem naszym była jednakże skrajnie bezalkoholowa, ale bardzo klimatyczna cukierenka przy ul. Żelaznej 64 (róg ul…..), gdzie spożyto pierwsze przystawki w postaci ciastek, lodów. Raczono się tez przez ponad kwadrans dobrą kawą oraz miłym słowem Pani, która nam te wszystkie smakołyki podawała. Sympatyczne to miejsce, niewielkie metrażem, ale potężne panującym tam duchem szacunku dla konsumenta, w końcu jednak opuściliśmy aby, już po kilkudziesięciu metrach natrafić na kolejny interesujący punkt naszej wędrówki. Był nim sklep monopolowy, wielkiej zacności, gdyż oferujący szlachetny bałkański trunek ouzo w cenie wybitnie promocyjnej. Wzruszony jakością oferty, Prezes niezwłocznie nabył grecką wódeczkę w butelce 0,7 litra, co zostało przywitane zasłużonym aplauzem reszty Klubowiczów. Nie ukrywaliśmy, że takie właśnie gesty Prezesa, oprócz jego mrówczej codziennej pracy recenzenta i organizatora działań, upewniają nas, że na czele Klubu stoi właściwa osoba.

Po zakupie wódeczki oraz bezskutecznych próbach odnalezienia plastikowych kubeczków w ofercie pobliskich placówek handlowych (były tylko w jednym sklepie, aczkolwiek skandalicznie paskarska cena sprawiła, iż jednogłośnie wybraliśmy picie wódki duszkiem), trafiliśmy w końcu na lokal prowadzony przez osoby kompetentne i rozumiejące, iż w sobotę także człowiek to nie wielbłąd i napić się musi. Niewielka karczma przy Placu Zawiszy ugościła nas staropolskimi frytkami i chipsami tudzież zupą, a sprzedawane tam dobrej jakości piwo trafiło w końcu do naszych, jakże wyczekujących tego momentu, organizmów. Od razu nastrój stał się jeszcze bardziej rześki i swawolny, a chwilę odpoczynku zajęło nam obserwowanie niektórych gości lokalu, którzy z pewnością mogliby budzić zawodową podejrzliwość kapitana Szczęsnego, aczkolwiek w tym momencie zachowywali się nad wyraz spokojnie.

Po wyjściu z karczmy, pożegnała nas Joanna, wzywana do swoich obowiązków przez realia wolnorynkowej gospodarki, zaś reszta uczestników klubbingu rozpoczęła część edukacyjną tj. dokonała odwiedzin Muzeum Woli. Interesująca ta placówka bywa często niedoceniana, a szkoda, bo znaleźć tam można wiele informacji o tradycjach i historii tej dzielnicy oraz zakupić w tym temacie publikacje. Nie ma powodu ukrywać, że wiedzę pracowników muzeum uzupełniała bardzo skutecznie Klubowiczka Teresa, dowodząc tym samym po raz kolejny swojej niezwyczajnej erudycji. Ta część wyprawy, płodna intelektualnie, ale nie żołądkowo, skłoniła nas zarazem do kolejnego odpoczynku, który odbyliśmy już na wielce osobliwej ulicy Kolejowej, pod budynkiem dawnych zakładów Waryńskiego. Tu, wspominając ckliwie czasy, gdy polski przemysł wytwarzał jakieś dobra bardziej złożone technicznie od łazienkowej gąbki – co dało asumpt m.in. Annie Kłodzińskiej do szeregu malowniczych opisów intryg szpiegowskich czy rozbudowanej przestrzeni peerelowskich naukowców pracujących na rzecz rozmaitych zjednoczeń, zrzeszeń itd. – dokonaliśmy pierwszego aktu konsumpcji dzieła mistrzów greckich. Doskonałość tego trunku poruszyła nas do głębi niemal tak jak piękno pomnika przedstawiającego patrona zakładu, pod którym owa tak udana degustacja się odbyła. Mimo widocznego pogorszenia pogody skutkującego mżawką, nie obyło się bez licznych fotografii w tym miejscu, interesujących debat na tematy klubowe czy nawet czarujących tańców z butelką.

Ala całą ulicę Kolejową uznać trzeba za miejsce nieco osobliwe, tchnące atmosferą niezwyczajności i zagadki, tak bliską wszystkim miłośnikom kryminału milicyjnego. Ciągnąca się wzdłuż torów kolejowych nieszczególnie szeroka alejka, pełna jest zakrzaczonych zakamarków, przewróconych płotów, ruder przemysłu dziewiętnastowiecznego lub z okresu PRL i podobnego rodzaju pamiątek przeszłości. Niektóre z tych pięknych miejsc wykorzystaliśmy do wypoczynku połączonego z konsumpcją: a to przez dziurę w płocie przedarliśmy na pobliski teren będący pod kuratelą PKP – tylko po to, aby zamoczyć pyszczki siedząc na malowniczo zarośniętym torowisku – a to znów próbowaliśmy przedrzeć się nielegalnie na teren ruiny starego zakładu przemysłowego, jednak płoty i ochroniarze udaremnili nam ten piękny zamysł. Hitem ulicy – z klubowego punktu widzenia – okazał się być jednak niewielki budyneczek przy ul. Prądzyńskieo 15A., który występuje w odcinku serialu „07 zgłoś się” (meta Edwarda Gabora – odcinek „Wisior” – przyp. Prezesa). Jak się okazało, owa chałupka została w filmie zaprezentowana pod prawdziwym adresem, a co więcej nie zmieniła się od tego czasu, stanowiąc interesującą pamiątkę dla każdego fana Borewicza. Wzruszenie przeto chwyciło za serce nawet najbardziej przytomnych życiowo Klubowiczów. Nie trzeba chyba ukrywać, że dokładnie vis a vis czarodziejskiego domku, nie zważając nawet na postępujące opady deszczu, dokonaliśmy końca tradycyjnego aktu zamiany butelki pełnej w butelkę pustą.

Cóż, aby nie zamęczać Czytelnika dłużyzną opisów warto jeszcze wspomnieć o trzech lokalach, które odwiedziliśmy tegoż dnia. Bar Perełka przy ul. Wolskiej – niestety z niedostatkiem krzeseł jak na potrzeby sobotniego popołudnia – który Prezes zidentyfikował jako lokal z ….., okazał się być prowadzony przez Panią zupełnie nie zainteresowaną jego historią, co w dobie narastającego szacunku dla tradycji wydaje się niezrozumiałe. Zainteresowanie obsługi i gości lokalu budziły daleko bardziej negatywne skutki spodziewanej – w Dniu Dziecka – prohibicji dla jakości życia przeciętnego obywatela, niż innego rodzaju kwestie. Z kolei inny lokal na tej ulicy – Restauracja Gama – znany pod dawną nazwą jako miejsce krwawej egzekucji na piątce gangsterów kilka lat temu – serwował smaczną zupę i przyzwoite piwko, zbytnio jednak byliśmy pochłonięci chwilowym uczestnictwem Klubowicza Andrzeja B., aby zwracać uwagę na kulinaria. Wreszcie, wieczorne miejsce ostatnich gwarzeń klubowych tudzież smakowitej konsumpcji po całodziennym wysiłku, w arcymiłej obecności Basi – co z natury rzeczy odwracało uwagę Prezesa i nie tylko jego od spraw milicyjnopowieściowych – czyli bar „Balbinka” w Al.. Jerozolimskich, sam w sobie być może nie oczarował, ale też nie rozczarował nas. We wszystkich tych lokalach było nam dane nasycić się nie tylko strawą cielesną, ale też duchową, jaką zawsze stanowi przyjemność spotkania w gronie „MOrd”-erców.

Andrzej Smosarski

Klubbing Praski – 25 marca 2006

W sobotę 25 marca miał miejsce, niezwykle udany, drugi klubbing MO-rdu. Tym razem celem była warszawska Praga, stereotypowo opisywana w kryminałach jako dzielnica zamieszkiwana przez społeczny margines.  Czasy się zmieniają, dzisiejsza Praga to jedno z najciekawszych miejsc w Warszawie, gdzie w loftach powstają galerie, kluby i teatry. Clubbing tradycyjnie rozpoczęliśmy od późnego śniadania w Barze Rusałka, potem był Bazar Różyckiego (niestety nie znaleźliśmy już pyzów i flaków), Bar Ząbkowski i Wytwórnia Wódek Koneser (gdzie czekały na nas niespodziewane atrakcje w galerii Luksfera). Następnie posililiśmy sie w lokalu Chicago i barze Pyza by na 18 dotrzeć do Fabryki Trzciny na spotkanie z Michałem Pilichem, autorem przewodnika „Warszawska Praga”. Najbardziej wytrwali clubbingowali dalej w lokalach Łysy Pingwin i Skład Butelek.  Niebawem planowana jest kontynuacja clubbingu gdyż mimo 11 godzin na nogach wciąż wiele lokali i praskich tajemnic pozostało niezbadanych.