Deszczowy dzień w Leśnej Podkowie
Sobotnie spotkanie klubowe w Leśnej Podkowie Prezes zaplanował bardzo starannie: spacer tropami bohaterów książek Barbary Gordon i Wilhelminy Skulskiej, obejrzenie domu Jarosława Iwaszkiewicza w Stawiskach, potem odszukanie domu przy ul. Lilpoppa, w którym kiedyś mieszkała Barbara Gordon (tu powstały nasze ulubione powieści), a następnie domu na ulicy Sosnowej, w którym mieszkała Irena Krzywicka. Niestety, Prezes zapomniał zamówić odpowiednią pogodę i sobotni poranek powitał nas deszczowymi chmurami, a gdy dojechaliśmy do Podkowy, deszcz lał w najlepsze.
Ale zacznijmy od początku: najpierw zbiórka na stacji WKD w Alejach Jerozolimskich. Stawiliśmy się dość licznie: Honorowa Klubowiczka Helena Sekuła, Ania Niklewska, Joanna (siostra Prezesa), Andrzej Smosarski, Prezes i pisząca te słowa Klubowiczka Lewandowska. W drodze dobił do nas Klubowicz Marek Malinowski (stacja Raków), a już na miejscu dawno nie widziana Monika Przygucka, trochę spóźniona i bardzo zmoknięta.
W pociągu Prezes, miłośnik nie tylko kryminałów, ale również wszystkich pojazdów, które poruszają się po szynach, odczytał nam kilka fragmentów z monografii WKD (dawniej EKD). Własnymi słowami opowiedział nam również kilka ciekawostek dotyczących trasy, którą właśnie pokonywaliśmy.
Ze Stacji Podkowa Leśna Zachodnia odebrała nas Klubowiczka Basia. Wraz z synem przyjechała po nas samochodem i mogliśmy wybierać: wygodna jazda albo spacer w deszczu. Większość z nas wybrała spacer i do domu Basi dotarliśmy solidnie przemoczeni, ale zadowoleni, bo taki majowy deszczyk w lesie ma nieodparty urok.
Kiedy znaleźliśmy się pod dachem, odbyliśmy naradę: czy ruszamy od razu na spacer po okolicy, czy też spożywamy lunch (właśnie minęło południe) i odkładamy zajęcia terenowe do chwili, kiedy przestanie padać. Zachodziła wprawdzie obawa, że będziemy tak siedzieć do poniedziałku (synoptycy dopiero na poniedziałek przewidywali poprawę pogody), ale postanowiliśmy zaryzykować i poczekać na przejaśnienie, omawiając oczywiście tematy, które nas tu sprowadziły.
Najpierw Prezes kontynuował temat kolejki WKD – przedstawił dodatkowe informacje, które Klubowicz Marek udokumentował zdjęciami. Następnie obejrzeliśmy film dokumentalny „Jaka była i nie była Irena Krzywicka” z 1993 roku, opowiadający o tej pisarce, tłumaczce, przyjaciółce „Skamandrytów” i bojowniczce o prawa kobiet.
W tym czasie Klubowiczka Basia przygotowywała posiłek. Czego tam nie było! Domowy rosołek z makaronem, wykwintne sałatki i przekąski, mięsko z grilla, szaszłyki, pełen asortyment napojów: od herbaty, kawy, soków, poprzez coca-colę, piwo, wino, aż po tzw. alkohole twarde. Obfitość i znakomita jakość pożywienia zachwyciła i zdumiała nas wszystkich – przygotowanie tego wszystkiego wymagało sporego nakładu sił i środków. W produkcji wszystkich tych przysmaków uczestniczyła rodzina Basi: Mama, siostra Ela, syn Grzegorz i siostrzeniec Janek. Pomagał również, a może przeszkadzał, Max, niezwykle piękny rottweiler, który najwyraźniej zapomniał, że jego rasa zalicza się do psów-morderców i demonstrował nam wszystkie objawy psiej radości i sympatii, domagając się pieszczot.
Kiedy zaspokoiliśmy apetyty i wznieśliśmy odpowiednią liczbę toastów, deszcz przestał padać, a zza chmur wyjrzało słońce. Natychmiast więc ruszyliśmy na spacer po prześlicznych zakątkach Leśnej Podkowy. Po drodze Prezes oczywiście odczytywał nam stosowne fragmenty z książek, które nas tu sprowadziły. Zdaje się, że jednak nie wszystkie, bo złośliwy deszczyk co jakiś czas dawał o sobie znać, zmuszając nas do skrócenia spaceru.
A tereny spacerowe z Leśnej Podkowie są wyjątkowo piękne – to prawdziwe miasto-las. Urokliwe domki, piękne wille, wspaniałe rezydencje – wszystko tonie w zieleni, świeżej i soczystej, bo spłukanej majowym deszczem. Podziwialiśmy piękno ogrodów, wdychaliśmy zapach sosnowego lasu, a chociaż architektura może nie zachwycała nas specjalnie, to jednak ogólne wrażenie odnieśliśmy bardzo pozytywne.
Kiedy mieliśmy już dość spaceru, wróciliśmy do domu Basi. Wtedy oczywiście przestało padać. Postanowiliśmy więc wykorzystać tę niespodziewaną lukę w deszczu i pobiesiadować trochę w ogrodzie. A jest gdzie – ogród jest całkiem spory, na trawniku pod starymi sosnami jest miejsce na rozłożenie stołu i rozstawienie grilla. Zasiedliśmy więc i w oczekiwaniu na upieczenie się znakomitej kaszanki i nie mniej smacznych kurzych udek, omówiliśmy jeszcze kilka spraw klubowych, a także – jak zwykle przy takich okazjach – poruszyliśmy mnóstwo tematów luźno związanych z Klubem, ale interesujących nas wszystkich.
Wieczorem, po pożegnaniu gościnnego domu, udaliśmy się w drogę powrotną do Warszawy. Pełni wrażeń – estetycznych i gastronomicznych, odrobinę wilgotni i zmęczeni – ale zadowoleni z przyjemnie spędzonego dnia.
A.L.
Relacja Klubowiczki Ani Niklewskiej
To byl klubbing stulecia, ten co nie był niech żałuje!
Na dworcu Środmieście spotkali się : Prezes, pani Helenka, Ania, Ja, klubowicz Smosarski i siostra Prezesa. Na stacji Rakowiec dosiadł się klubowicz Malinowski. Jadąc podziwialiśmy krajobrazy, które zbliżając się do Podkowy robiły się coraz zieleńsze. Niestety też coraz bardziej mokre, bo gdy dojechaliśmy z siapawki zrobiło się oberwanie chmury. Na stacji Podkowa Zachodnia przejeła nas nasza tymczasowa gospodyni Basia. Z powodu deszczu plany uległy przetasowaniu i poszliśmy w ulewie do jej domu, na miejscu okazało się, że mimo kurtek przeciwdeszczowych, parasoli i innych utensyli wszyscy są przemoczeni. Nasze przybycie spowodowało wybuch gościnnosci, który był starannie uprzednio przygotowany, aczkolwiek na poźniejszą godzinę. Na stół wyjeżdzaly coraz to pyszniejsze dania a syn Basi opalarką do drewna zapalał grila. Ta metoda jest godna opatentowania dla śpieszacych się. W goszczenie gości zaangażowana była cala rodzina, która krzątała się po kuchni przygotowując co i rusz coś nowego do jedzenia i picia. Szkoda, że nie można zapuszkować i sprzedawać atmosfery i gościnnosci z Basinego domu, byłby to hit eksportowy sezonu.
Po circa 2 godzinach przybyła gotująca się ze wściekłości klubowiczka Przygucka, która dzięki wskazówkom Prezesa idąc do domu Basi była w prostej drodze do dojścia do Milanówka, dzięki komórkom udało się ją zawrócić w połowie drogi. Za to była całkowicie przemoczona i na granicy zabicia Prezesa co by było ciekawostką w klubie Mordu.
W tzw. międzyczasie deszcz osłabł i poszliśmy na spacer po Podkowie, (zdjecia dostepne na fejsbuku), po powrocie zjedliśmy jeszcze pyszną kaszanke, która smakowała także Maksiowi psu-rezydentowi i poszliśmy na WKD-ke powrotną, która miała być nowym składem i była.
Wracajac zaliczyłam też impreze pt. Spacer przez XX wolnej Polski. Koń z Kazimierzem Kaczorem zaprzężony do małego fiata pchanego przez młodzieńców zatrzymywał się przy bramach z datami przy których K.K komentował ówczesne zdarzenia.