- Autor: Zdanowicz Władysław M.
- Tytuł: Koszta własne
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: z Jamnikiem
- Rok wydania: 1990
- Nakład: 40000
- Recenzent: Grażyna Głogowska
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Magnetofon lepszy niż kobieta
Hurra! Nareszcie śledztwo poprowadzi kobieta! Aż podskoczyłam z radości. Klasyczna powieść milicyjna przyznała kobietom rolę ofiar, sekretarek, wścibskich sąsiadek, starszych miłych pań, morderczyń… a tu takie miłe zaskoczenie. Porucznik Ewa Olszewska dostała sprawę i to jaką! Międzynarodową! O jej wyborze zadecydowała biegła znajomość języka francuskiego bo przecież sprawa dotyczyła francuskiej szajki narkotykowej.
Z wielką ochotą i zapałem milicjantka zabrała się do pracy. Wiedziała, że taka szansa nie zdarza się zbyt często. Niestety, od samego początku okoliczności jej nie sprzyjały. Francuski inspektor Andre Belin, agent Interpolu , świetnie mówił po polsku. Czyli rola tłumaczki i pośredniczki między Francuzem a Polakami definitywnie odpadła. Przez cały jego pobyt w Polsce jest jego anielicą stróżycą. Nie tylko dba o jego bezpieczeństwo, zapewnia towarzystwo przy posiłkach pilnując jednocześnie aby Francuz za dużo o śledztwie się nie dowiedział. Bezpośredni przełożony pani porucznik podejrzewał inspektora o działalność szpiegowską. Przecież milicja polska nie współpracowała z Interpolem od 1954 roku. Zresztą sam inspektor Belin był wielce tajemniczy i też za dużo informacji nie ujawniał polskim współpracownikom. Nie wyjaśnił wyraźnego zadowolenia, którego nie potrafił ukryć, kiedy zobaczył dwóch postawnych mężczyzn w Ostrołęce. Najwidoczniej ich znał – ale skąd? – tego nie zdradził, choć mogło to mieć wpływ na przebieg śledztwa.
Kobieta będąca na stanowisku szefowej grupy dochodzeniowej sprawia wiele problemów pozazawodowych. Chociażby to,że zamiast skupić się na składanym raporcie jest wyraźnie zirytowana wtargnięciem porucznika (bez pukania!) do jej pokoju hotelowego. W środowisku czysto męskim taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia, choćby z tego powodu,że większość wytrawnych detektywów śpi w ubraniu i z pistoletem pod poduszką.
Kiedy sama nie pukając wchodzi do pokoju kapitana i ze zdziwieniem zauważa: „Zawsze śpisz w spodniach i koszuli?” ten natychmiast i bez zastanowienia wybiega z pokoju. Pani Ewa zanim opuści pokój korzysta z łazienki a przede wszystkim z prysznica.
Przeprasza, że obudziła przełożonego. Zresztą to jej domena w powieści – przepraszanie – słowem, uśmiechem.
Nie wiadomo, czy to obecność kobiety (wszak kobieta łagodzi obyczaje) czy Francuza (skojarzenie z dobrymi manierami, Wersal) spowodowała, że kapitan wydając rozkaz podwładnemu używa słowa „proszę”. Milicjantka jak prawdziwa dama zachowuje się niebywale poprawnie – „Gdyby nie była kobietą, na pewno by zaklęła, ale nie wypadało.”
Porucznik Ewa Ostrowska sama nie zbiera materiałów, ma do pomocy całą armię śledczych, zarówno „z terenu” jak i z Komendy Głównej. Oni składają raporty współpracującemu oficerowi Komendy Wojewódzkiej w Ostrołęce – porucznikowi Malczewskiemu. To on podejmuje decyzje, wysyła i odwołuje zwiadowców. Jego dopiero wypytuje porucznik Ewa i tak dowiaduje się o postępach śledztwa. Zdobywszy tę wiedzę składa bieżące raporty bezpośredniemu przełożonemu – kapitanowi Czarneckiemu.
Jak na oficera milicji obywatelskiej zbyt szybko się irytuje, jest po kobiecemu nadpobudliwa: „Dopiero teraz stwierdziła,że z jej nerwami wcale nie jest tak dobrze, jak sama uważała. Przez te dwadzieścia pięć minut (…) zdążyła się pokłócić z porucznikiem Malczewskim.” Nie wiadomo, co ją tak wytrąciło z równowagi, co było powodem sprzeczki…
Kierując autem też nie wykazala się nadzwyczajnymi umiejętnościami: „wyjechała z bocznej drogi, niebezpiecznie zatańczyła na szosie, zniosło ją aż pod przeciwległe pobocze. Już myślał, że samochód się nie zmieści(…)” I tak dobrze, że pozwolono jej prowadzić auto. Do niedawna pokutowało przeświadczenie, że kobieta za kółkiem to śmierć.
Przy pierwszym niepowodzeniu – zgubieniu tropu – spanikowała i zadzwoniła do swojego przełożonego. Kapitan przyjeżdża jej z odsieczą – i przejmuje śledztwo. Od tej pory nie tylko straciła możliwość wykazania się i awansu ale została zdegradowana przez autora do pozycji dziewczyny o brązowych włosach, o miłym uśmiechu, której powierza się co najwyżej proste zadanie kurierskie. Podaj,p rzynieś, pozamiataj…
Ewa chce się wykazać, proponuje stenografowanie. „Mam magnetofon” – szybko zgasił jej zapędy kapitan.
A jednak autor nas zaskakuje. Zakończenie śledztwa – i to na obcej, imperialistycznej ziemi przypadło… porucznik Olszewskiej. Osobiście do tego zadania wybrał ją nie byle kto bo sam obywatel pułkownik. Zadecydowała jej bardzo dobra znajomość obcego języka, wtajemniczenie w przebieg całego śledztwa. Ma pełnić te same role co na początku operacji, czyli pośredniczyć między Francuzami a polskim agentem specjalnym. Ma zapewniać kontakt i przepływ informacji z „pierwszej ręki”. Doświadczenie przecież podpowiadało, że Francuzi nie będą się kwapić z informowaniem milicjantów w Komendzie Głównej.
Postać pani Ewy Olszewskiej jest poprowadzona co najmniej dziwnie. Wie, na czym polega jej rola, sprawnie koordynuje działania podległych jej ludzi. Wysnuwa logiczne wnioski. Nie popełniła żadnego błędu. Niejasne są powody, dla których zostaje de facto odsunięta od przeprowadzenia śledztwa. Bohaterowie innych powieści milicyjnych mają swoje wzloty i upadki i nikt z tego powodu nie pozbawia ich możliwości dalszego działania. Autor nie wysilił się aby podać chociażby najbanalniejsze uzasadnienie zmiany. Na szczęście dla niej znajomość języków obcych była w szeregach milicji obywatelskiej w opłakanym stanie a kapitan nie posiadał magnetofonu biegle mówiącego po francusku…