- Autor: Edigey Jerzy
- Tytuł: Trzy płaskie klucze
- Wydawnictwo: Czytelnik, Wielki Sen
- Seria: Z jamnikiem, Seria z Warszawą (tom 17)
- Rok wydania: 1965, 2010
- Nakład: 20290, bn.
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Klubowa Księgarnia
LINK Recenzja Ewy Gryguc
LINK Recenzja Adama Sykuły
LINK Recenzja Anny Lewandowskiej
LINK Recenzja Tomasza Kornasia
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
W skarbcu Powszechnego Banku Rzemiosła w Warszawie zostaje stwierdzony brak dziesięciu milionów złotych rezerwy bankowej. Wezwani na miejsce przestępstwa milicjanci nie znajdują śladów włamania, więc dochodzą do wniosku, że kradzieży musiał dokonać ktoś z czternastu pracowników banku. Milicjanci zauważają, że personel banku z jednej strony lekceważy sobie kradzież, a z drugiej traktuje ich jak uciążliwych intruzów; wkrótce też stwierdzają, że w dzień poprzedzający odkrycie kradzieży doszło w banku do małego oblewania wykrycia błędu w księgowości. Istotne dla sprawy staje się to, że prawdopodobnie istnieją aż cztery komplety kluczy do skarbca.
W zasadzie można by powiedzieć: standardowy kryminał – kradzież, śledztwo, wykrycie przestępcy i szlus; od samej intrygi o wiele ciekawsze jest jednak to, co dzieje się wokół niej. Weźmy choćby postacie: metodyczny kapitan Piotr Jarkowski, spokojnie analizujący sytuację, a obok niego krewki i wyrywny porucznik Roman Widera, który najchętniej wsadziłby wszystkich do aresztu, potem pomyślałby co z nimi zrobić, a najlepiej poczekałby, aż sami się do wszystkiego przyznają – pan porucznik szlify oficerskie zdobył chyba jeszcze za Bieruta. Dalej mamy postać starego woźnego Franciszka Zaleskiego, który w banku pracował jeszcze przed wojną i tamte czasy wspomina z wielką lubością; mamy też Joannę Potulicką, wdowę po byłym prezesie banku, która jawnie krytykuje ustrój („Kto w „komunistycznym raju” może mieć pieniądze i znać się na brylantach?”) i nie ukrywa, że wkrótce wyjedzie do Szwajcarii – i, co ciekawe, obydwie postacie nie są pokazane w sposób ewidentnie negatywny: stary woźny, który nie dysponował takim materiałem śledczym jak milicja, prowadził swoje prywatne dochodzenie i szybciej zdemaskował przestępcę, a wdowa, mimo swojej gderliwości, jest pokazana może trochę groteskowo ale jednak dość sympatycznie. I idę o zakład, że gdyby te dwie postacie pojawiły się w jakiejś książce z serii „Labirynt”, to okazałyby się potomkami pruskich junkrów, rewizjonistami albo pospolitymi imperialistycznymi szpiegami.
Są też inne zagadkowe ciekawostki: pani Potulicka z sentymentem wspomina bale organizowane przez przedwojenne korporacje studenckie, a kapitan Jarkowski mówi: „Nie będę z panią dyskutował o wartości dawnych organizacji akademickich i ich obliczu politycznym” – ciekawe… przecież Edigey sam przed wojną jako student należał do ONR-u i za tę działalność został w 1950 roku zwolniony z pracy reportera sądowego; czyżby chciał się w ten sposób od tej działalności odciąć? Jest też ciekawa historia zmian nazw banku; jest też intrygująca opowieść o byłym dyrektorze wydziału personalnego, który w latach 1951 – 1955 gromadził ankiety personalne i w efekcie „wielu doskonałych fachowców musiało wtedy opuścić te mury”. Ale największe wrażenie robi jeden ze strażników, który przed wojną był złodziejem i mówi: „Kiedy wybuchła wojna, to miałem jeszcze trzy lata odsiadki. Siedziałem właśnie w Białymstoku. Kiedy przyszli Niemcy, to nas wypuścili, bo odstępowali miasto Ruskom” – ho, ho! Dziś możemy powiedzieć, że 22 września 1939 roku Rosjanie przejęli Białystok, a potem przyłączyli go do białoruskiej republiki ale w 1963 roku trzeba było mieć nie lada odwagę, żeby tak napisać.
Jest więc ciekawie ale jeszcze bardziej intrygująco i zagadkowo. Są też swoiste znaki czasu: rewizje przeprowadzone w mieszkaniach pracowników banku wykazały, że czterech pracowników (na czternastu) ma telewizory, a jedna ze sprzątaczek dodatkowo ma nawet radio, pralkę i książeczkę PKO z dwunastoma tysiącami na koncie – dla Widery to się od razu staje podejrzane, bo „ile taka posługaczka może zarabiać? Chyba mniej niż porucznik milicji, a jednak ja nie mam ani telewizora, ani książeczki PKO”. Mamy też obrazek z milicyjnego parkingu ze zdeponowanymi samochodami: stoi tam parę Warszaw, dwie Syreny, kilka Moskwiczów i Oktawii. Ale jest też dość duża niefrasobliwość autora: dziesięć skradzionych milionów było niemalże w całości w pięćsetkach – no i OK, wyższych nominałów wtedy nie było. Ale to jest niewąska hałda papieru – a tymczasem „to niedużo. Teczki nie wypcha. Można nawet w kieszeniach wynieść”, a nawet „w zimie można taką sumę wynieść w kieszeniach męskiego ubrania pod paltem”. Informuję więc – a dla uproszczenia przyjąłem, że były to tylko pięćsetki: otóż daje to 200 paczek po 100 banknotów. Wymiary banknotu: 178 x 85 x 0,08 mm; paczki układamy w stos 4 x 5 x 10 sztuk i uzyskujemy prostopadłościan o wymiarach 71,2 cm długości x 42,5 cm szerokości x 8,0 cm wysokości – na to jest potrzebny solidny neseser! Zresztą, co tu dużo liczyć – wystarczy włączyć telewizor na teleturniej „Postaw na milion”; tam mamy (na początku) też 20 000 banknotów, tyle, że pięćdziesiątek i trudno by je było poupychać po kieszeniach; pamiętać też jeszcze trzeba, że pięćsetki obowiązujące w 1963 roku były o 74% większe niż dzisiejsze pięćdziesiątki.
Zanim powieść ukazała się w 1965 roku w „Jamniku” na przełomie roku 1963 i 1964 drukowała ją „Trybuna Robotnicza” – i, co ciekawe, w prasie, co prawda, strażnik mówi o przejęciu Białegostoku przez Rosjan, ale już Joanna Potulicka nie mówi o komunistycznym raju tylko po prostu o Polsce. Czyżby partyjny dziennik miał mniej odwagi niż „Czytelnik”? Wydano też tę książkę w 1971 roku po słowacku („Tri ploché kl’úče”), a w 2022 w Rosji („Tри плоских ключа”) jako drugi tom dzieł zebranych Edigeya – i tu następna ciekawostka: w tym tomie oprócz trzech powieści mamy opowiadanie „Atropina jest moją bronią”, które w Polsce zostało lekko zmodyfikowane i wydane jako „Zbrodniczy cień przeszłości”. A już naprawdę ostatnią ciekawostką tej książki jest zdanie: „Trzeba będzie wybadać Nawrockiego. Ten sprytny chłopak na pewno potrafi wyjaśnić, jak to było naprawdę”.