Kłodzińska Anna – Srebrzysta śmierć 63/2025

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Srebrzysta śmierć
  • Wydawnictwo: MON, Wielki Sen
  • Seria: Labirynt, Seria z Warszawą (tom nr 53)
  • Rok wydania: 1959
  • Nakład: 30000
  • Recenzent: Tomasz Lada

LINK Klubowa Księgarnia
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego 
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Jak śpiewało Mazowsze „Nad Wisłą wstaje Warszawski dzień”. Gliniarze mkną ulicami na czechosłowackich motocyklach marki Jawa. Źli ludzie pędzą w enerdowskich czarnych Wartburgach. Czasem kogoś w nich zastrzelą, a trupa wyrzucą do rowu na Sadybie, czasem będą usiłowali przejechać głównego śledczego na skrzyżowaniu Brackiej i Nowogrodzkiej.

„Zły” Tyrmanda to przy tej powieści niewinna komedia romantyczna. Choć rzecz dzieje się mniej więcej w tym samym okresie, tam ludzie romansowali w pięknych warszawskich kawiarniach przy placu Konstytucji, tu w tych samych miejscach handluje się narkotykami. Tam spółdzielcy próbowali zrobić przewał z biletami na mecz Polska–Węgry, tu stolicę zasypują kokaina i fiolki z morfiną. Biznes kręci się tak dobrze, że strzykawki z opioidami trafiają nawet do zapuszkowanych w areszcie śledczym na Rakowieckiej.

„Srebrzysta śmierć” nie jest najwybitniejszą polską powieścią sensacyjną, pewnie nawet nie zmieści się w pierwszej dziesiątce, ale i tak robi wrażenie. Naprawdę bardzo duże. I to nie tylko dlatego, że tak otwarcie mówi się tu o konsumpcji narkotyków w stolicy kraju rządzonego przez komunistów. A przecież Anna Kłodzińska, wówczas dziennikarka kryminalna Życia Warszawy, nie brała tematów z dupy, wiedziała co w trawie piszczy. Na dodatek była oddana władzy. Przecież w nieco późniejszej powieści – „W pogardzie prawa” (1983) – dzielnie rozprawiała się z „karnawałem Solidarności”, uznając wprowadzenie Stanu Wojennego za szczęśliwe zakończenie okresu anarchii w Polsce Ludowej. Musiała więc mieć glejt na pisanie o rzeczywistości. A ta w „Srebrzystej śmierci” jest niczym w „Sin City” – z posrebrzanymi pistoletami Beretta, truciznami, nałogami, fałszerstwami, bladymi kobietami i tym podobnymi atrakcjami. Na dodatek milicjanci, owszem, są oddani swojej robocie, ale trudno mówić o ich wszechwiedzy. Więcej, popełniają błędy takie, że w pewnym momencie jeden z nich zostaje określony przez oficera mianem idioty. Nawet ulubiony śledczy Kłodzińskiej – Szczęsny (tym razem w stopniu kapitana) – jeszcze nie robi za Poirota. Po prostu gania po mieście i węszy. Nie jest też nieskazitelnie czysty. Cwaniakuje, pogrywa sobie z podejrzanymi i stosuje metody, które będą robiły wrażenie swoim cynizmem w późniejszym o blisko dwadzieścia lat filmie Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją?” (1976).

„Srebrzysta śmierć” została wydana po raz pierwszy w 1959 roku, więc pojawiają się elementy odchodzącego już w zapomnienie socrealizmu. Nie ma co prawda mowy o dobrej partii – polityka w ogóle tu nie istnieje – ani dzielnych, oddanych Polsce esbekach, ale współpracownicy Szczęsnego przypominają nieco skautowską drużynę. To czereda uroczych zawadiaków z chwackimi minami, zapodająca co chwilę junackie żarty. Po prostu fajni chłopacy.

Wysoka jakość tej powieści to także narracja i fabuła. Co prawda zawiązanie akcji, zupełnie przypadkowe pojawienie się Szczęsnego w pewnej willi, już zaczyna przypominać dęte otwarcia kolejnych „narkotykowych” kawałków autorki – „Wraka” (1973) oraz „Za progiem mroku” (1987) – ale później akcja rozwija się płynnie i konsekwentnie. Kłodzińska, jeszcze praktykująca w dziennikach, jest tu po prostu lepszą pisarką niż późniejsza Kłodzińska – Agatha Christie powieści milicyjnej. Być może to kwestia wieku – pisała „Srebrzystą śmierć” zaraz po swojej czterdziestce – bo na pewno stąpa po Ziemi. Nie usiłuje grać w wyższej lidze siląc się na literackość tekstu. Nie podaje z emfazą ciotkowych psychologicznych rozkmin z jej późniejszych twórczych aktywności, tych wszystkich dętych mądralizmów spod znaku gadek przy kawie, koniaczku i kruchych ciasteczkach. Jasne, można znaleźć ich zapowiedź, ale ogranicza się ona do określenia „nieszczęśnicy” w stosunku do uzależnionych.

Oczywiście można sobie posarkać na „Srebrzystą śmierć”. Zagadka nie jest tu tak zagadkowa – poruszamy się w kręgu dwóch podejrzanych, a sygnały, kto jest tym Złym, są wyświetlane z siłą lamp halogenowych. Jednak Kłodzińska tak umiejętnie buduje historię, że trudno się od tej powieści oderwać. A chyba właśnie o to w tej literaturze naprawdę chodzi. No i trochę dowiedziałem się o historii społecznej naszego kraju. Rzeczy, których nie uczą w szkołach i o których nie piszą media. A więc „Srebrzysta śmierć” uczy i bawi. Jak na sto siedemdziesiąt stron tandetnego kryminału w miękkiej oprawie to bardzo dużo.