- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Srebrzysta śmierć
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1959
- Nakład: 30000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
Kapitan Szczęsny jadąc we mgle swoją Jawą 350 ulega wypadkowi; chcąc się opatrzyć przychodzi do domu inżyniera Andrzeja Rowińskiego na warszawskiej Sadybie i przypadkowo zabezpiecza ranę chusteczką z drobną ilością kokainy. Następnego dnia wraca na Sadybę i przed siostrą właściciela domu udaje kokainistę; kobieta informuje go, że w towar może go zaopatrzyć starszy, siwy, niewysoki i tęgawy pan w okularach, który przesiaduje w restauracji „Pod Kandelabrami”. Opis pasuje jak ulał do profesora Wacława Szczerbińskiego, sławy polskiej chirurgii, który spotykając w lokalu Szczęsnego reaguje bardzo podejrzanie. Wkrótce na Sadybie zostają znalezione zwłoki Jerzego Nowackiego, niegdyś notowanego za podrabianie recept na morfinę ukradzionych z gabinetu Szczerbińskiego – denat otrzymał z bliska dwa strzały w potylicę i Szczęsny „w pewnym momencie poczuł nagle jakiś niepokój. Instynkt samoobrony ostrzegł go, że właśnie tam, w tym małym cichym kompleksie dwunastu przyjemnych domków czai się niebezpieczeństwo. Czuł prawie namacalnie płynącą ku niemu stamtąd falę czegoś groźnego i nienormalnego, przeciwko czemu buntował się cały jego zdrowy organizm”. Podczas wizyty w domu Rowińskiego Szczęsny znajduje w szufladzie posrebrzaną berettę kaliber 9 mm oraz ślady krwi – milicja nadaje więc śledztwu kryptonim „Srebrzysta śmierć”.
Anna Kłodzińska dostrzegła problem narkomanii już w 1959 roku, potem zrobi to w odstępach czternastoletnich: najpierw w 1973 roku we „Wraku”, a w 1987 roku w książce „Za progiem mroku” – taka ciekawostka. Niestety, „Srebrzysta śmierć” jest z tej trójki najsłabsza i uważam, że w ogóle jest to jedna ze słabszych książek autorki. Napięcie znikome, intryga banalna i momentami naiwna, a dialogi sztuczne – widać wyraźnie, że Kłodzińska jest tu jeszcze na początku pisarskiej drogi i chwilami pisze wręcz dziecinnie. Ale cóż, takie przaśne były kryminały na początki epoki gomułkowskiej, bo inne raczej być nie mogły; jest to więc bardziej pewne świadectwo epoki – co ciekawe, symbolizuje ją gwizdana przez Szczęsnego melodia z „Mostu na rzece Kwai” i wizyta porucznika Kręglewskiego w kinie na filmie „Widmo” Henriego-Georgesa Clouzota. Ogólnie jednak jest to książka, która przez głowę przelatuje i nie pozostaje w niej na długo; dziś więc mogą ją przeczytać chyba tylko pasjonaci kryminału milicyjnego.