- Autor: Kasztelan Wacław
- Tytuł: Gorący ślad
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 120339
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
„Gorący ślad” to „labiryntowa” propaganda w stanie czystym – fakt jednak faktem, że czytamy tutaj o wydarzeniach, które dziś znane są już chyba tylko historykom. Autor, o którym znalazłem w internecie jedynie wzmiankę, że żył w latach 1926 – 1986 i na koncie ma jeszcze tylko jedną książkę, opisał tutaj szpiegowską działalność Joachima Schaaka; zrobił to jednak w sposób tendencyjny i nieobiektywny. Nie oszukujmy się jednak – nie miała to być romantyczna ballada ale zwykły straszak, który w założeniu miał udawać, że nie jest propagandowym straszakiem. Od razu zaznaczam – nie bronię Joachima Schaaka i w ogóle jestem przeciwnikiem jemu podobnych postaci; jestem też jednak przeciwnikiem przedstawiania ich w sposób tak bardzo jednostronny i zero-jedynkowy.
Poznajemy bohatera, który nazywa się tutaj Joachim Schubart, kiedy w 1950 roku zakłada w powiecie mrągowskim Mazurskie Siły Wyzwoleńcze – organizację, która w razie wybuchu III wojny światowej miała wywołać powstanie w celu przyłączenia Mazur do Niemiec. Po rozbiciu grupy przez UB udaje mu się w okolicach miejscowości Tuplice przedrzeć przez granicę na Nysie Łużyckiej (swego czasu jechałem tamtędy rowerem szlakiem Oder-Neisse Radweg i faktycznie, miejscami można się tam przez rzekę przedostać) i dociera do Berlina Zachodniego; tam zainteresowała się nim Kampfgruppe gegen Unmenschlichkeit – dosłownie „Grupa Bojowa Przeciw Nieludzkości” czyli organizacja wspierająca ruch oporu wobec komunizmu. Grupa była wspierana przez CIA, więc Schubart zostaje zwerbowany przez Amerykanów i wraca do Polski, by prowadzić tu szpiegowską działalność – głównie przekazywać meldunki o rozmieszczeniu garnizonów ale też werbować do współpracy. W styczniu 1953 roku został zatrzymany przez WOP, w październiku skazany na karę śmierci, a w marcu 1954 roku wyrok wykonano.
No i dobrze – mamy wiarygodną historię, rzetelnie opisaną, solidnie udokumentowaną ale jednoznaczną i tendencyjną – inna jednak w 1974 roku nie mogła być. Autor chce jednak, by czytelnicy uwierzyli, że to tylko na Zachodzie rzeczywistość pokazywana jest w sposób zmanipulowany: podczas szkolenia w Berlinie Zachodnim „specjalista od propagandy nie silił się nawet na oryginalność – operował czarno-białym kontrastem” – a wystarczy sięgnąć do jakiejkolwiek biblioteki cyfrowej i odgrzebać stare roczniki organów prasowych PZPR, by zobaczyć prawdziwy kontrast. Schubart to „wylansowany przez ziomkostwa bohater”, a „w środowisku, w którym się znalazł, nie było ludzi uczciwych” – to nie jest propaganda? Autor cytuje tu artykuł z „Trybuny Ludu”, który ukazał się w niej – domyślam się, że całkowitym przypadkiem – tydzień po pacyfikacji powstania w Berlinie i sugeruje, że działają tam „sprytnie zamaskowane grupy bojowe, złożone z zawodowych prowokatorów i zgrai zwykłych gangsterów”; fragment o neohitlerowskiej mafii też pewnie propagandą nie jest. I mam jeszcze podstawowe pytanie: w jakim celu w 1974 roku odgrzano tego dwudziestoletniego kotleta? Ale to jest nic – jeszcze w 1989 roku, już po czerwcowych wyborach, w książce „Kryptonim Kurtyna” zostanie odgrzany podobny mielony. Ta książka byłaby dobra, gdyby nie była „labiryntowym” straszakiem, tylko historycznym opracowaniem; można ją więc przeczytać, zapoznać się z tematem ale nic więcej.