- Autor: Kaczmarczyk Jan Andrzej
- Tytuł: Gra bez ryzyka
- Wydawnictwo:KAW
- Seria: Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1982
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Grażyny Głogowskiej
LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Szklanka jarzębiaku pomocna w rozmyślaniach
Lektura powieści Jana Andrzeja Kaczmarczyka „Gra bez ryzyka” nie niesie za sobą zbyt dużego ryzyka, gdyż 154 strony KAWowskiej serii z Czerwoną Okładką to jeden wieczór. Na tyle jeszcze możemy sobie pozwolić, nawet po dość cierpkich recenzjach Klubowicza Wiesława Kota, Klubowicza Mariusza Młyńskiego oraz nieco cieplejszego tekstu Klubowiczki Grażyny Głogowskiej, której ocenę tytułu przesłoniło nieco miłość i sentyment do wozów marki Fiat 125p, które są głównym przedmiotem pożądania zorganizowanej grupy przestępczej grasującej po kartach powieści.
Akcja powiem tyczy masowej kradzieży tego typu wozów, by następnie sprzedawać je na giełdach samochodowych, oczywiście po stosownych przewałkach z dowodami rejestracyjnymi i wykorzystaniu oraz numerów wziętych z wraków innych wozów: „Trzeba tylko w ukradzionym wybić numery wraka i bez ryzyka można załawiać dalsze formalności”. Zespołem śledczych w tej rozwojowej sprawie dowodzi pułkownik Sekulski i ma do dyspozycji tak doświadczonych podwładnych jak kapitan Górski i porucznik Tomanek. Do tego cała masa wywiadowców. Można odnieść wrażenie, ze Milicja Obywatelska w roku 1977 miała niespożyte siły osobowe i mogła rzucić na każdy odcinek dowolną ilość ludzi. Tu warto nadmienić, ze powieść ukazał się dopiero po pięciu latach od powstania, bo w roku 1982. Śledztwo przebiega rutynowo i cała powieść, od strony dramaturgii, jest faktycznie dość mdła. Brakuje w niej zdecydowanie nerwu, zwrotów akcji, spektakularnych wydarzeń, czy intensywnych bohaterów, czyli tego czego przede wszystkim oczekujemy od powieści kryminalnej. Pojawia się zatem pytanie, czy otrzymujemy cokolwiek w zamian. Otóż kilka rzeczy. Na pierwszy plan wysuwa się przestępcze mitologizowanie Pragi Północ i Targówka, co przyjmuję z sentymentem, gdyż na administracyjnym Targówku wiele lat mieszkałem, a na Pradze Północ z kolei byłem długo ześrodkowany zawodowo, a więc stosowne wzmianki, mimo że należące w dużej mize do miejskiej legendy, darzę sentymentem. Oto co mówi niejaki Rębowski indagowany na okoliczność przez kapitana Górskiego: „-Może i złapiecie, ale bez mojego udziału. Ja na Targówku jestem kimś. Nazwiskami może sypać Roman czy inny szaraczek, mnie tego nie wolno. Gdybym to zrobił, nikt nie podałby mi ręki, nie mówić już o pójściu na wspólną robotę”. A zatem mowa tu o honorze, który wszak w penetrowanych środowiskach ma być cechą wyróżniającą. To często oczywiście pozory. Oczywiście Targówek bywa też często dyżurnym chłopcem do bicia. Tu przychodzi mi od razu na myśl „Sprawa dla jednego” Jerzego Edigeya. Cytuję z pamięci: „Pan porucznik to pewnie ją kochał, ale ona myślała tylko o tym, żeby się wyrwać z Targówka. Z kolei praski sznyt z znajdujemy przez innym przesłuchaniu: „-Ktoś go do ciebie skierował? – Być może, ale nie powoływał się na nikogo. Zresztą, pan porucznik wie, na Pradze wszyscy mnie znają”. A teraz coś dla etnografów codzienności: „Piotr pojechał na Pragę dopiero wieczorem. Człowiek na którego tak bardzo liczył, przesiadywał zazwyczaj do późnej nocy w spelunce na Ząbkowskiej.” Niestety nie pada nazwa lokalu, ale mógł to na przykład być Bar Zakopiański, gdzie podawano między innymi Istrę na szklanki (myślę, że Klubowicz Andrzej Byczak mógłby potwierdzić naszą bytność w tym zacnym lokalu, w okolicach roku 1990) i konsumowało się głównie na stojaka, opierając ramiona o wąskie półki przy ścianie. Wspomniany Piotr musiał czekać i nie bardzo mu to w smak, ale znajduje pomysł na dłużący się czas: „- Jak chcesz, ale to może potrwać. – Trudno, czego człowiek nie robi dla interesu. – W taki razie usiądź przy stoliku, wiesz przy którym – Wiem. Podaj mi butelkę i dwa ogórki, to nie będę się nudził.”
Jan Andrzej Kaczmarczyk się wyraźnym orędownikiem jarzębiaku, bo wprawdzie pije się tu również koniak oraz bardziej poślednie trunki (jak wyżej), ale tylko jarzębiak szklankami, co sprzyja refleksjom: „Kiedy wrócił do mieszkania nalał sobie szklankę jarzębiaku i zamyślił się”. Cóż, jak też się zamyśliłem i stwierdziłem, że faktycznie jarzębiaku już dawno nie piłem. Kiedyś w legendarnym „Lotosie” zażądaliśmy klubowo (na spotkaniu w większym gronie) jarzębiaku i odpowiedziano nam, że nie ma. Chyba, żebyśmy zamówili całą butelkę, to się znajdzie. I znalazła się. Tak więc, po namyślę, stwierdzam, że „Gra bez ryzyka” posiada pewne walory, ale są one natury pozakryminalnej zdecydowanie.