Kaczmarczyk Jan Andrzej – Gra bez ryzyka 79/2008

  • Autor: Kaczmarczyk Jan Andrzej
  • Tytuł: Gra bez ryzyka
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1983
  • Recenzent: Grażyna Głogowska

LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Fiat 125p – Moja miłość

To było gorące,wręcz upalne lato.Lato,o jakim marzy każdy urlopowicz.Świetne,aby się wylegiwać na niezmiennie modnej plaży w Sopocie,czy też pospacerować po Krupówkach równie popularnego Zakopanego…

Ale takie upały w mieście są bardzo męczące,a w wielkim mieście są wręcz nie do zniesienia.”Niemal nieustający szum ulicy i tumany kurzu wznoszonego przez sznury pojazdów powodują,że okna mieszkań są szczelnie zamknięte”.Nikogo zatem nie może dziwić chęć opuszczenia rozpalonego miasta choćby na jeden dzień.

A wyjazdy z miasta w sobotnie popołudnie były koszmarem.Wyobraźmy sobie poruszanie się w upale w korku,z prędkością w okolicach 10km/h,w rozgrzanych autach bez klimatyzacji, i wziewanymi przez okno spalinami z sąsiednich aut (popularne trabanty i wartburgi,syrenki to dwusuwy,kopcące niemiłosiernie).A często z rozwrzeszczanym i podekscytowanym narybkiem na tylnym siedzeniu…horror.Z włączonym na cały regulator radiem tranzystorowym.I z perspektywą równie uciążliwego powrotu w niedzielny wieczór…

Amatorów czterech kółek było więcej niż przemysł socjalistyczny wszystkich państw układu warszawskiego mógł wyprodukować.Dopiero nowy hit  fiat 126p popularnie nazywany maluchem miał poprawić sytuacje.Autor nawet nie wymienia malucha w powieści, co jest pośrednim dowodem na to,ze akcja dzieje się pomiędzy 28 listopada 1967 -bo wtedy ruszyła pierwsza linia produkcyjna na Żeraniu fiata 125p a 22 lipca 1973 rokiem,bo wtedy nastąpiło oficjalnie uruchomienie linii produkcyjnej fiata 126p.Jako ciekawostkę podam,że maluch kosztował 69 tys. złotych (średnie zarobki w owym czasie wynosiły ok.3,5 tys.złotych).

Ale numerem jeden na polskich i nie tylko polskich szosach był fiat 125p, marzenie wszystkich Polaków, szczyt luksusu i komfortu. Duma polskiej motoryzacji.Może dlatego,że ten pierwszy tysiąc został rozdzielony pomiędzy oficjeli (jako że były to samochody składane w Polsce w całości z włoskich części).Właściciel Fiata 125p w tamtych latach był kimś, oczywiście ważniejsze były czarne rządowe Wołgi, ale taki zwykły użytkownik syrenki, czy trabanta czuł niechęć do kierowcy fiata,choćby tylko dlatego, że jego nie było stać na taki wóz.Fiaty w białym kolorze z niebieskim pasem mogły dosłownie wszystko, te w jednobarwnym kolorze mniej…

Nowe auta z fabryki były tańsze niż używane -fiaty 125p, „chodziły” na giełdzie średnio po 200 tys…majątek jak na tamte czasy.

Toteż niemal każdej nocy ginął jakiś samochód ale zazwyczaj znajdowano go po upływie kilku dni a niekiedy i… minut.Najczęściej porywali auta amatorzy krótkich przejażdżek,nie mogący powstrzymać chęci zwiedzania okolicy w cudzym aucie.I zaspokoiwszy pragnienie porzucali zdobycz.A tu nagle pewnej nocy zginęło ich aż pięć! Wszystkie prawie nowe fiaty 125p.Postawiło to w stan pogotowia całą warszawską milicję.Zaangażowano coraz to więcej i więcej milicjantów.Po tygodniu rozszerzył się na cały kraj.A auta zniknęły jak igła w stogu siana….Stan był na tyle poważny,ze dochodzenie przejęła Komenda Główna MO a całość nadzorowała Komenda Stołeczna.

Pułkownik Sekulski długo zastanawiał się,komu powierzyć tak trudne i wymagające wielkiego intelektu zadanie.Po przeanalizowaniu wszystkich kandydatur uznał,ze najlepiej do tego nadają się dwaj oficerowie -kapitan Rudzki i porucznik Piotr Górski.A z polecenia służbowego wydanego przez  pułkownika Tomanka z Komendy Stołecznej to sam pułkownik Sekulski miał pełnić dyżur przy telefonie i rozmawiać osobiście z poszkodowanymi.

Kapitan Rudzki pracuje w milicji ponad dwadzieścia lat.Niesłychanie dokładny i systematyczny,odnosił sporo sukcesów.Niestety,był to typ „Zosi Samosi”,wszystko musiał sam osobiście obejrzeć,dotknąć.Niestety taki sposób pracy niemiłosiernie wydłużał śledztwo.

Drugi oficer -porucznik Górski – to całkowite przeciwieństwo Rudzkiego.Rzutki,operatywny,kilka lat po szkole oficerskiej,doskonale posługiwał się najnowszą wiedzą kryminalistyczną.Miał przy tym ogromną intuicję.Lubił pracować w zespole i miał ten przywilej,że sam mógł sobie dobierać ekipę.A dobierał ich tak starannie,ze mógł im zaufać bezgranicznie.Ale tak jak jego partner też miał pewną wadę -działał zbyt szybko i dlatego popełniał błędy.

Obaj dostają do pomocy dziesięciu ludzi,w tym samodzielnego pracownika Stępnia,który miał prawo zadecydować,czy podejmie się współpracy czy też nie.W szczytowym momencie śledztwa mają aż 50 wywiadowców!I mimo to samochody giną nadal..w sumie zginęło 20 sztuk…Pułkownik Sekulski zaprasza obu oficerów na dywanik i w rozmowie w cztery oczy straszy naszych dzielnych detektywów zwolnieniem z pracy…..To już nie przelewki.W całej powieści nie występuje ani jedna kobieta!Nie przewija się nawet w tle.Może to jest przyczyna tak ospałego prowadzenia śledztwa i braku rezultatów?

Zachwyciło mnie to,że zwykły dzielnicowy na podstawie zdjęcia umie rozpoznać,czy dany człowiek mieszka w jego rewirze ba,umie nawet podać jego imię,nazwisko i adres bez zaglądania do kajetu czy innych dokumentów.A tenże obywatel niestety nie ma takiej pamięci,wręcz ma amnezje.Wyznaje:”Na śmierć zapomniałem,że pracuje.”

Do dzisiejszych czasów pozostało stałe połączenie lotnicze między Warszawą a Szczecinem i można wybierać między mniej lub bardziej porannym lotem.Za to zmieniła się sprawność chwytania złodziei samochodów.Zaangażowanie stróżów prawa w poszukiwanie zaginionych aut jest bliska zeru.Czyżby to cena rozwoju motoryzacji?Po lekturze recenzowanej książki mam nieodparte uczucie,że to już sie nevrati…