Kłodzińska Anna – Śmierć za karę 146/2022

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Śmierć za karę
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1990
  • Nakład: 160000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Anny Lewandowskiej
LINK Recenzja Adama Sykuły
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Już jak ci dam zjawisko samoogniskowania laserowego, już ja ci pokażę TAR-4

Śledząc dokonania twórcze Anny Kłodzińskiej (a jest co – 28 powieści milicyjnych), prędzej czy później musimy dojść do wniosku, że autorka powoli acz nieubłaganie uciekała od zbrodni o charakterze prywatnym i przechodziła do pionu szpiegowskiego. To widać już od książki „Szukam tego człowieka”, a zapewne ktoś mógłby uznać, że już w świetlistej igle.
My natomiast bierzemy tym razem na warsztat „Śmierć za karę”. Powieść wielowątkową o zmiksowanej strukturze i przepuszczonych przez wyżymaczkę męczących trybów PRL bohaterach.
Już w pierwszych scenach, gdy tylko spotkamy inżyniera Strzemińskiego czujemy, że coś się będzie święcić. No bo jak rozumieć inaczej, że „pognał polonezem do forum, gdzie zaszył się w sali restauracyjnej”. Od razu dwie negatywne cechy. Któż to bowiem rozbija się szczytowym osiągnięciem polskiej motoryzacji i do tego jeszcze jada w „Forum”. Od dwóch lat już każdy Klubowicz ściboli grosze, żebyśmy wreszcie mogli udać się do restauracji w „Forum” (obecnie „Novotel – przyp. mój) i zamówić colę z lodem na łba. A tu proszę, taki Strzemiński jeździ i jada.
Nie dziwimy się więc w ogóle, że do Strzemińskiego podchodzi obcy typ i rzecze w te słowa: „- Chodzi mi o zjawisko samoogniskowania się promieniowania laserowego, mówiąc w skrócie. Pracuje nad w TAR-4 kilku zdolnych ludzi. Już jesteśmy ciekawi bliższych szczegółów o cudownym wynalazku, te jednak nigdy nie następują. Kłodzińska, w typowy dla siebie sposób, wykonuje nagły zwód i podsuwa nam trupa. Daje to zresztą okazję do tego, by na scenę wkroczył Szczęsny (tu w randze majora – przy. mój). Od razu zresztą wiemy, że on to on, gdyż Szczęsny ma całą Warszawę w jednym palcu. Po pierwsze od razu wie, kim jest osoba, która wezwała milicję: „- Pamiętam pana ostatnią walkę – powiedział z uznaniem w głosie – Marzec, osiemdziesiąty trzeci, hala Gwardii” (tu do charakterystyki Szczęsnego możemy dodać nowy element – był oficer mianowicie miłośnikiem boksu, o czym dotąd nie wiedzieliśmy. Nawet spec od Kłodzińskiej, Klubowicz Duński, nic nie wspominał nigdy na ten temat). Zawsze wydawało się nam, że w wolnych chwilach Szczęsny czyta – podręczniki kryminologii oraz klasykę literatury światowej.
Kilkanaście stron dalej do komendy zgłasza się pewien świadek i okazuje się, że Szczęsny również go zna. Szczęsny jest bowiem oficerem idealnym. Prawie wszystko widział i słyszał, a do tego ma niesamowitego nosa oraz trafiają mu się całe ciągi sprzyjających śledztwu przypadków. Czujemy więc niedosyt, ale chyba nie jest potrzebna.
Szpiedzy polujący na wiedzę polskich inżynierów to jeszcze nie wszystko. Siatka interesuje się również polską służbą zdrowia. Lekarze mający trudności z wybiciem się są mamieni perspektywami pracy za granicą i pławieniem się w konsumpcyjnym luksusie. Trzeba jedynie podać jakieś dane o strukturze zatrudnienia, o najnowszych badaniach, trudnościach szpitali itd. No tak, teraz szpieg nie byłby, w wielu sytuacjach w ogóle potrzebny. Lekarze sami opuszczają ojczyznę, gdyż są cenieni o wiele bardziej gdzie indziej, ale nie grozi nam katastrofa. Możemy bowiem liczyć na napływ lekarzy z Ukrainy. Siatka wykorzystuje pewną kobietę jako przynętę. Jest to dosyć dziwna pani. Potrafi być zarówno olśniewająco piękna, jak również odrażająco brzydka. Dopiero przy końcu powieści można się dowiedzieć, że chodzi o jedna i tę samą osobę. I tu właśnie wychodzi przewrotność Kłodzińskiej. Po prostu wyjmuje królika z rękawa. Można uznać, że to błąd w sztuce, ale równie dobrze można stwierdzić, że taki nagły zwód działa zaskakująco i orzeźwiająco na Czytelnika. Po prostu u twórczyni postaci Szczęsnego Szczęsnego wszystko jest możliwe i dlatego do końca nie wiemy, czego się spodziewać. To zaś, przyznają państwo, ogromny plus.
Na marginesie jeszcze słówka o paniach jako gatunku. Zdaje się, że Kłodzińska ich po prostu nie lubi. Nie dość, że mamy perfidną naciągaczkę pięknulo-brzydulę, to jeszcze możemy przeczytać o innej pani: „Nie odróżniłaby pewnie volva od Ikarusa”. Co za złośliwość.