- Autor: Maj Sjöwall, Per Wahlöö
- Tytuł: Roseanna
- Wydawnictwo: Wydawnictwo Amber
- Seria: Kryminał z klasą
- Rok wydania: 2009
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Martin Beck na horyzoncie
Po „Roseannę” Maj Sjowall i Per Wahloo, szwedzkiej pary klasyków kryminału policyjno-psychologiczno-egzystencjalnego sięgnąłem z rozmysłem.
Pamiętałem jeszcze z podstawówki ich książkę „Śmiejący się policjant”, którą czytałem z wypiekami, z uwagi na pewne bezpretensjonalne erotyzmy. Po latach zaś trafiłem przypadkiem po „Jak kamień w wodę” i też miałem pozytywne wrażenia. Tym razem z uwagi na akcent polski — podejrzany miał zbiec właśnie do naszej ojczyzny. Kiedy zatem wydawnictwo Amber zaczęło wypuszczać w ramach serii „Kryminał z klasą” książki Sjowall i Wahloo, w twardej oprawie, pomyślałem sobie: trzeba przeczytać je wszystkie po kolei.
„Roseanna” jest chronologicznie pierwszą powieścią o śledztwach prowadzonych przez komisarza Martina Becka i jego ludzi. Powstała w roku 1965, więc musieliśmy czekać na polskie tłumaczenie 45 lat. Długo, ale warto. Książka w zasadzie się nie zestarzała i równie dobrze, gdyby zmienić kilka drobiazgów, mogłaby powstać dziś. Wszystko dlatego, że w książkach skandynawskiego duetu chodzi przede wszystkim o zapis stanu ducha policjantów, przestępców, alchemię śledztwa. Zaś to przede wszystkim najprostsze czynności — żmudne poszukiwania podejrzanego o zamordowanie tytułowej Roseanny, turystki, którą czerpak wyłowił z kanału portowego w średniej wielkości mieście Motala. Dziewczynę ktoś udusił na promie i wykorzystał (względnie odwrotnie), a następnie wrzucił dowody. Pozostaje zatem odnaleźć wszystkich pasażerów i metodą eliminacji dotrzeć do sprawcy.
Martin Beck uznawany jest za znakomitego policjanta, być może nawet za najlepszego w kraju speca od zabójstw. Nie ma on jednak w sobie nic z herosa. Wprost przeciwnie. Beck to człowiek raczej melancholijny, zgorzkniały i pogodzony z losem, od którego nie oczekuje za wiele. Widzimy go wiecznie przemęczonego, nieodpowiednio odżywionego i doznającego rozmaitych boleści — zazwyczaj żołądkowo-gardłowych. Bo oczywiście książki Sjowall i Wahloo to przede wszystkim powieści o Martinie Becku i innych policjantach — takich, jak koledzy z wydziału – Kollberg i Melander. Mówi się nawet wprost o tej serii książek — powieści z życia policji.
Beck jest policjantem rasowym, co oznacza, że myśli przede wszystkim o pracy, zaniedbując nieco rodzinę. W początkowych stronach „Roseanny” trafiamy na symboliczna frazę: „Wolno zabębnił placami w laminowany blat i popatrzył na pustą filiżankę w niebieskie różyczki: od szczerby na rancie biegła brązowa rysa. Ta filiżanka towarzyszyła im niemal od początku małżeństwa. Ponad dziesięć lat” (str. 12). To zdanie w lapidarny sposób ujmuje całe życie prywatne Martina Becka, obecne i przyszłe. Małżeństwo się wypala i robi coraz bardziej puste, ale trwa. W końcu mają dwoje dzieci. No i coś trzeba rozbić w życiu. Pasja związana z pracą wydaje się u Becka najważniejsza, mimo że wcale nie widać w jego postawie ani zapalczywości, ani bezwzględnego oddania. Jest to raczej konsekwencja podobna do tej, z jaką Beck klei modele żaglowców. Tak naprawdę Martin Beck to chroniczny samotnik. Tak jak samotna jest szwedzka dusza.
W pierwszej powieści o Martinie Becku kluczowe okazuje się przeczucie i sprowokowanie podejrzanego do odkrycia się. Obie kwestie bardzo dobrze znamy z polskich kryminałów milicyjnych, dlatego dla mnie Marin Beck ma sobie coś z kapitana Szczęsnego czy majora Korosza, choć to człowiek o dużo wyższym poziomie samoświadomości, niż jego działający w podobnych latach polscy koledzy po fachu.
Powieści Sjowall i Wahloo to oczywiście coś więcej niż kryminały. Książki te stanowią diagnozę społeczeństwa szwedzkiego przełomu lat 60. i 70. Zza intrygi wyłania się obraz z przewagą tonacji pesymistycznej, daleki od krainy szczęśliwości.
Martin Beck uznawany jest za znakomitego policjanta, być może nawet za najlepszego w kraju speca od zabójstw. Nie ma on jednak w sobie nic z herosa. Wprost przeciwnie. Beck to człowiek raczej melancholijny, zgorzkniały i pogodzony z losem, od którego nie oczekuje za wiele. Widzimy go wiecznie przemęczonego, nieodpowiednio odżywionego i doznającego rozmaitych boleści — zazwyczaj żołądkowo-gardłowych. Bo oczywiście książki Sjowall i Wahloo to przede wszystkim powieści o Martinie Becku i innych policjantach — takich, jak koledzy z wydziału – Kollberg i Melander. Mówi się nawet wprost o tej serii książek — powieści z życia policji.
Beck jest policjantem rasowym, co oznacza, że myśli przede wszystkim o pracy, zaniedbując nieco rodzinę. W początkowych stronach „Roseanny” trafiamy na symboliczna frazę: „Wolno zabębnił placami w laminowany blat i popatrzył na pustą filiżankę w niebieskie różyczki: od szczerby na rancie biegła brązowa rysa. Ta filiżanka towarzyszyła im niemal od początku małżeństwa. Ponad dziesięć lat” (str. 12). To zdanie w lapidarny sposób ujmuje całe życie prywatne Martina Becka, obecne i przyszłe. Małżeństwo się wypala i robi coraz bardziej puste, ale trwa. W końcu mają dwoje dzieci. No i coś trzeba rozbić w życiu. Pasja związana z pracą wydaje się u Becka najważniejsza, mimo że wcale nie widać w jego postawie ani zapalczywości, ani bezwzględnego oddania. Jest to raczej konsekwencja podobna do tej, z jaką Beck klei modele żaglowców. Tak naprawdę Martin Beck to chroniczny samotnik. Tak jak samotna jest szwedzka dusza.
W pierwszej powieści o Martinie Becku kluczowe okazuje się przeczucie i sprowokowanie podejrzanego do odkrycia się. Obie kwestie bardzo dobrze znamy z polskich kryminałów milicyjnych, dlatego dla mnie Marin Beck ma sobie coś z kapitana Szczęsnego czy majora Korosza, choć to człowiek o dużo wyższym poziomie samoświadomości, niż jego działający w podobnych latach polscy koledzy po fachu.
Powieści Sjowall i Wahloo to oczywiście coś więcej niż kryminały. Książki te stanowią diagnozę społeczeństwa szwedzkiego przełomu lat 60. i 70. Zza intrygi wyłania się obraz z przewagą tonacji pesymistycznej, daleki od krainy szczęśliwości.