Zeydler-Zborowski Zygmunt – Testament 222/2024

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Testament
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 2011
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Waldemara Szatanka
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej
LINK Recenzja Wiesława Kota

Do mecenasa Eustachego Natorskiego zgłasza się Edward Bonder, Polak, który dorobił się w Ameryce, a teraz postanowił osiąść w ojczyźnie; chce on natychmiast spisać testament, gdyż był u wróżki, która przepowiedziała mu rychłą śmierć. Bonder cały majątek zapisuje swojej pierwszej żonie, gdyż uważa, że ją skrzywdził; kilka godzin później zostaje zastrzelony we własnym mieszkaniu. Śledztwo prowadzi major Downar, którego zastanawia, dlaczego w organizmie Bondera była silna dawka środka nasennego; z kolei porucznika Olszewskiego intryguje wybuch patriotyzmu, który skłonił go do powrotu do Polski. Wkrótce u Natorskiego pojawia się Aldona Miechocka, pierwsza żona Bondera, która użala się, że mąż faktycznie ją skrzywdził; Downar jednak sugeruje Olszewskiemu, by nie dał się nabrać na melodramatyczne bajeczki. Tymczasem do Polski przybywa Konrad Mazurek, nieślubny syn Bondera, i twierdzi, że nie mógł on Miechockiej zapisać całego majątku, gdyż szczerze jej nienawidził, bo go oszukiwała, zdradzała i doprowadziła do ruiny. Kluczowe dla całej sprawy okazuje się pióro ze złotą stalówką, a konkretnie użyta w nim mieszanka dwóch atramentów.

Czytelnik, który chciałby przeczytać „Testament”, powinien wcześniej zapoznać się z „Testamentem samobójcy” Jerzego Edigeya, porównać obydwa teksty na zasadzie „Znajdź cechy wspólne” i zastanowić się, czy nie mamy do czynienia z plagiatem. Sposób przedstawienia się Bondera; szybkość spisania testamentu; fakt, że Bonder został uśpiony przed zamordowaniem, a nawet jeden z bohaterów nazywający się Stanisław Kowalski – to wszystko sprawia, że można się zastanawiać, czy ZZZ nie miał jakiegoś kryzysu twórczego. A może to Edigey wykorzystał pomysł ZZZ? Trudno powiedzieć, gdyż nie ma wyraźnych śladów; gdyby Downar miał tu stopień kapitana nie byłoby wątpliwości, a tak…. Tak czy inaczej trudno się „Testamentem” zachwycić – na niecałych stu stronach dostajemy historię, która wygląda tak, jakby była zaledwie wersją „na brudno” jakiejś większej opowieści. Owszem, są tu świetne dialogi, barwne postacie i lekki język; jest też trochę prawdy czasu, kiedy Downar mówi o rosnącym Zamku Królewskim; jest nawet dygresja, że Natorski mógłby być takim adwokatem-detektywem jak Perry Mason – ale jest też scena w której porucznik Olszewski czując wydobywający się z mieszkania gaz i nie mogący sforsować do niego drzwi wyciąga pistolet i kilka razy strzela w zamek. Poza tym jest tu po prostu naiwnie i mało prawdopodobnie – u Edigeya też wszystko było naciągane, ale tutaj jest wręcz przeciągnięte. Generalnie książka sprawia takie wrażenie, jakby była napisana na kolanie i uważam, że przez to trudno ją zaliczyć do udanych – można ją w tramwaju przeczytać, ale zachwycać się nie ma czym.