Zeydler-Zborowski Zygmunt – Testament 29/2014

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Testament
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 2011
  • Nakład:
  • Recenzent: Wiesław Kot

LINK Recenzja Waldemara Szatanka
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej

Poranek w kostnicy

U podrzędnego adwokata zjawia się po godzinach amerykański milioner (polish roots) i na gwałt chce sporządzić testament, co też się dzieje. Najwyższy czas! Bo za chwilę dwa strzały czynią testament tekstem nad wyraz aktualnym. I wtedy włącza się major Downar.
Różni mu się nawijają. Warszawskie „niebieskie ptaki”, panie w pewnym wieku wysiadujące po kawiarniach w oczekiwaniu aż się dosiądzie interesujący obcokrajowiec. Dziewczyna z ASP, która jednakowoż nie gardzi marginesem społecznym. Takiż margines. Optyk, który trzęsie się przed karbówką.
Po czym okaże się, że milioner to nie był milioner. A zabójcę zdradzi przywiązanie do pióra marki Parker. Cóż, jak się przez całe życie pisało długopisami z Veritasu, to można na widok takiego pióra porzucić wszelkie hamulce.
Śledztwo się posuwa, a tuż obok kipi bujne PRL-owskie życie:
W Polsce gierkowskiej rozpoznać cudzoziemca było bardzo łatwo. Potrafi to nawet skromna sekretarka: „Od pierwszego momentu była pewna, że to cudzoziemiec. Może ta szeroka wstążka na słomkowym kapeluszu? A może krótko przystrzyżona spiczasta bródka, jaką nosili niegdyś hiszpańscy grandowie?”
Poza tym cudzoziemiec przedstawia się: „- Nazywam się Bonder, Edward Bonder”. Niby Bonda u nas nie wyświetlali, ale…
Poza tym obcokrajowiec mówi jak każdy obcokrajowiec: „Ja jestem bardzo bogaty człowiek, bardzo. Mam parę milionów dolarów. To duży pieniądz”.
Więc Downar udaje obcokrajowca: „Słomkowy kapelusz z szerokim rondem, barwny krawat z naga tancerką, zamszowe mokasyny, przeciwsłoneczne okulary, a na szyi zawieszony potężny aparat fotograficzny. Był opalony na ciemny brąz i prezentował się bardzo efektownie”.
Jeszcze o zagranicy: „- Tam u nich, w Ameryce są inne zwyczaje. Tam ludzie nie mają zaufania do policji”.
I dalej: „- Tu chodzi o duże pieniądze, bardzo duże, miliony dolarów. Za mniejszą sumę zabija się ludzi w Ameryce”.
W Ameryce! Z tego wynika, że w Polce w skrajnych wypadkach zabijano już za sto tysięcy. Dolarów!
Wyznanie „niebieskiego ptaka”:
„- Właśnie… właśnie ubiegam się o pracę w MHD. Ale to nie takie proste. Trzeba mieć jakieś poparcie. Ludzie jak to ludzie. Jeden drugiego popiera albo nie popiera. To zależy”.
Życie niejakiego Czesława Wiśniewskiego:
„Ożenił się z ładną i właściwie miłą dziewczyną, która obdarzała żywą sympatią wszystkich jego kolegów, za nim natomiast jakoś nie przepadała. Skończyło się rozwodem. Drugi raz już nie próbował”.
Drobiazgi:
Adwokat ma na imię Eustachy. Jak brzmi zdrobnienie? Euś? Stachu?
Aldona Miechocka z domu jest Fiołek. Aldona Fiołek.
Jeden z podejrzanych podpada za sam wygląd:
„Od dawna niestrzeżona gęsta czupryna upodobniała go do Papuasa lub też człowieka z dawno minionej epoki jaskiniowej”.
Objaśnienie konieczne. Bo są takie „epoki jaskiniowe”, które trwają do dziś.
„- Ja go nie zamordowałem. – W głosie Tadzia zabrzmiała artystyczna chrypka”.
Ciekawe jak to brzmi. Czyżby jak u Louisa Armstronga?
Powieść przynosi mnóstwo interesującego materiału z szarego milicyjnego dnia:
Kontakt obywatela z przedstawicielem władzy:
„Z lasu wyjechał wóz naładowany suchymi gałęziami. Chłop, zobaczywszy policjantów, energicznie zaciął konia. Downar jednak zatrzymał go.
– Ja mam pozwolenie… Z rady narodowej. Tylko, że zostawiłem w chałupie.
– Czy nie widzieliście gdzie w lesie samochodu? – spytał Downar”.
Rozmowa z polonusem:
„- Ma pan rodzinę rozsianą po całym świecie – zauważył Downar.
– Tak się złożyło, panie majorze, tak się złożyło.
– Nie mam panu tego za złe”.
Rozmowa o polonusie:
„- Czy ciebie to nie zastanawia, że facet w tak błyskawicznym tempie zlikwidował swoje interesy w Stanach i przyjechał do Polski?
– Nie bierzesz pod uwagę tęsknoty za ojczyzną?
Olszewski skrzywił się”.
Milicja wyrabia sobie opinię:
„- Przeniosła się na prawo, także nie skończyła. Obecnie, zupełnie prywatnie, pilotuje cudzoziemskich turystów.
– Czyli kurwa.
– Coś w tym rodzaju. Tylko że ze znakiem >>A<<”.
Sporo jest na temat delikatnego styku wódka-milicja:
Adwokat, przyjaciel Downara: „- Właśnie miałem zamiar wypić kropelkę koniaku, ale tak samemu?” Rzeczywiście – pić koniak w samotności to objaw skrajnego alkoholizmu.
Sierżant Pakuła spotyka dawno niewidzianego kumpla:
„Obaj ucieszyli się ze spotkania. Wypili po setce, zakąsili baleronem, pogadali chwilę o tym i owym, wypalili papieroska…”
Major Downar w odpowiedzi na propozycję poczęstunku:
„- Żadnego alkoholu. Mam leciutkiego kaca. Byliśmy wczoraj z Walczakami na chrzcinach. Nie wypiło się nawet tak dużo, ale to mieszanie wódki z winem… a dobił nas szampan”.
Kawałek dalej porucznik Olszewski na ten sam temat:
„- Mieszanki w ogóle często bywają zgubne. Widziałem już takich, których zgubiła mieszanka wódki z piwem. A propos. Może byśmy skoczyli gdzieś na jednego? Należy nam się chyba jakieś odprężenie.”
Tak dyskusja zostaje podsumowana na sam koniec powieści:
„Downar potrząsnął głową.
– Za gorąco na wódkę.
– To może do >>Hortexu<<?
– Daj spokój. Za słodko. Wypiłbym chętnie odrobinę ginu z sokiem grejpfrutowym, z lodem oczywiście.
– Więc jednak proponujesz jakąś mieszankę.
– Nie uważam, żeby wszystkie mieszanki miały zgubny wpływ na życie ludzkie – powiedział ze śmiertelną powaga Downar”.
Oczywiście mnóstwo złotych myśli, które rozświetlają mrok:
Kiedyś każdy z nas musi umrzeć. Jeden wcześniej, drugi później.
Przy włączonych telewizorach można strzelać nawet z armaty.
Nikt nie kładzie się spać w dziennej koszuli i w krawacie.
Nie zawsze fortuna przynosi szczęście.
Kobiety lubią sensacje.
Chociaż i starsi także lubią sensacje.
Nie powinno się źle mówić o zmarłych.
Wszystko na tym świecie jest możliwe.
Duże pieniądze inspirowały niejedną fantastyczną zbrodnię.
Teraz u nas nawet pociągi się spóźniają, a co dopiero ciocie.
Tak, czasy się zmieniają.
Życie jest ogromnie skomplikowane.
Człowiek siedzący w areszcie nie naprowadzi już na żaden ślad ani swoim działaniem nie dostarczy nowych informacji o sobie.
Z ekspertyzami pisma różnie bywa.
Różnie może być.
Na początku był chaos, a z tego chaosu powstało sporo sensownych rzeczy.
Warszawa niby duże miasto, ale nie takie znowu bardzo.
Pewni ludzie kręcą się mniej więcej po tym samym terenie.
Odzież jak to odzież.
Po diabła sobie brać babę na kark.
Jak ktoś dostanie paszport, to raczej go pilnuje.
W ogóle na Zachodzie ludzie bardzo ciężko pracują.
Starzy ludzie są często wiele bardziej zachłanni niż młodzi.
No i nie wiedziałem, które zdanie wybrać dla siebie jako latarnię. Bo, przykładowo, uwielbiam zdania typu: „Nazajutrz wczesnym rankiem pojechali do kostnicy”.
Ale zaraz pojawiły się myśli uniwersalne:
„Teraz taka pogoda, raz gorąco, to znowu chłodno. Nie widomo, jak się ubrać”. Pożyteczne o każdej porze roku.
Albo sentencja w kwestii zakupów:
„Jak by się tak człowiek stale zastanawiał, czy kradzione, czy nie, to by w ogóle nic nie mógł kupić, na przykład w komisie”.
Aż wpadłem na zdanie o aktualności niegasnącej:
„Nigdy nic nie wiadomo”.
I wszystko jasne!