Zeydler-Zborowski Zygmunt – Laska dyrektora Osieckiego 30/2014

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Laska dyrektora Osieckiego
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 2011
  • Recenzent: Wiesław Kot

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

 

Staruszek portier z uśmiechem dawał klucz…

Proszę Państwa, unikat! Powieść milicyjna w odmianie: twórczość równoległa. Bo oto gazetowiec „Laska dyrektora Osieckiego” Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, datowany na rok 1967, to ta sama historia, którą w serii z jamnikiem Czytelnik wyda w 1971 roku pod tytułem „Czerwona nitka”.

Intryga powieściowa jest znacznie bardziej rozbudowana, więcej w niej postaci, obyczaju, śledztwo biegnie dłużej, ale chodzi o to samo. Kwestię powiązań obu dzieł należy zostawić przyszłym pokoleniom badaczy. Bo my, pasjonaci, tylko sygnalizujemy kolejne cudo. „- Proszę natychmiast zostawić moją laskę” – taka odprawę dał pewien dyrektor stadniny nazbyt gorliwemu przedstawicielowi organów, od czego wystartowała afera. Z tym, że laska to była laska, a nie „laska”. W lasce zaś szpiegowskie mikrofilmy w trakcie przerzucania na Zachód. Dyrektor uparcie chce je zawieźć do „Akwizgranu”, gdy – jak pamiętamy – na wszystkich pociągach widniał napis „Aachen”. W każdym razie dyrektora stadniny się „zapudliło” (ulubione sformułowanie Zeydlera) i śledztwo się wdrożyło. Pewien oficer udaje się nawet do stadniny, by odgrywać rolę następcy dyrektora, który się niepokojąco długo nie pojawia. Dyrektor jest z zasady podejrzany jako burżuj, ale żona tłumaczy: „Pochodzi wprawdzie z rodziny ziemiańskiej, ale zdaje sobie doskonale sprawę z konieczności przemian społecznych. Oboje z mężem rozumiemy, że pewne formy przeżywają się i że w tej chwili znaleźliśmy się na nowym etapie historycznego rozwoju”. To się – zdaje się – nazywa „mądrość etapu”. Ale – dyrektor „zapudlony”, więc Downar z kolegami od spraw wywiadu robi koło pióra koleżeństwu, które z nim kolaborowało. Koleżeństwo jest międzynarodowe, zachodnie, a dookoła niego otoczka rodaków, którzy próbują niego ugrać na kontaktach z przyjezdnymi. Tłumacze, urzędnicy, pośrednicy itd. W sumie – bagienko. A ślady jak wystąpiły w konwencji: nasza bezcenna myśl techniczna jako łup dla zachodnich szpiegowni, tak skręca w okupacyjną przeszłość. Powieść ani lepsza, ani gorsza (dla tych, co odróżniają) – prezentuje tzw. średnią Zeydlerowską. Jeśli wolno wyrokować. PRL stoi tu w zenicie, w kulminacji. Jest okazowy, chciałoby się napisać – podręcznikowy. Przedstawiony w szeregu zajmujących scenek. Epizod z życia stadniny, do której przybywają dewizowcy: „- Ale jak to się stało, że pozwolili mu wziąć konia ze stajni? Przecież zawsze ktoś pilnuje. – Stary Gawrysiuk usnął, a jak on uśnie, to z armat można strzelać. Jeszcze do tego głuchy”. Pewien podstawiony wicedyrektor stadniny próbował wejść w rolę: „Wieczorami czytał fachowe książki z zakresu racjonalnej hodowli koni”. A co by było, gdyby w rękę wpadła mu książka o nieracjonalnej hodowli koni? Są postacie z centrum PRL-u: „- Ja prowadzę spokojny tryb życia. Z domu do biura, z biura do domu. Specjalnie nigdzie nie wyjeżdżam, chyba na wczasy”. Następna: „- Mówiłem ci przecież, że w zeszłym miesiącu kupiłem sobie „Zorkę”. Wprawiam się. Fotografowanie to moje nowe hobby”. I jeszcze jedna: „- Ja zawsze ze wszystkiego jestem zadowolony – zaśmiał się Władek”. Proceder kuplerstwa, czyli „ułatwiania nierządu za pieniądze”: „- No wie pan… Nie mogę wymagać, żeby Mielnicki nigdy sobie nie sprowadził dziewczynki. Normalna rzecz. – To jest normalna rzecz – zgodził się Downar. – Natomiast byłoby o wiele mniej normalne gdyby inni mężczyźni sprowadzali sobie do pańskiej kawalerki dziewczynki, albo gdyby dziewczynki korzystały z pańskiego mieszkania, aby przyjmować chłopczyków”. Wizerunek rzemieślnika nie odstaje od przeciętnej: „- Ten pan ma do pana interes – powiedziała dozorczyni. – Do mnie? – Zdziwił się hydraulik, zwracając ku Downarowi swą nasiąkniętą alkoholem twarz. Miał małe zaczerwienione oczy i szeroki, mięsisty nos, pokryty siecią fioletowych żyłek”. Ustawienie do pionu dozorczyni: „- Więc pani przypuszcza, że to mogły być jakieś porachunki tych waluciarzy? – Ja tam nic nie przypuszczam. Skąd mogę wiedzieć? Nie interesuję się waluciarzami. – To źle. Powinna się pani interesować tym, co się dzieje w domu, w którym pani jest dozorczynią. Za to pani płacą”. Ta sama dozorczyni w temacie sprzątania. Standard: „- A czy windę także myła pani przedwczoraj? Zmieszała się. – Prawdę mówiąc, windę to chyba dawniej myłam. – Ja też tak sądzę – wtrącił się Olszewski”. Kwestie odzieżowe w PRL-u: „- Jak facet był ubrany? – W zwyczajny garniturek z CDTu. Rękawy marynarki były trochę za długie”. I jeszcze. Faceta uduszono tak, że mu się na szyi odcisnęła sprzączka: „- Pasek z klamrą – sprostował Downar. – Ślad bardzo wyraźny na szyi. Klamra ozdobna, niespotykana w naszym przemyśle. Przypuszczalnie pasek był pochodzenia zagranicznego”. Wątek mieszkaniowy: „- Ładny stąd widok i kurz nie dochodzi. Najlepiej jest mieszkać na wysokim piętrze. – Pod warunkiem, że się winda nie psuje – zauważył Olszewski”. Przestroga bywałej urzędniczki przed nadużyciem na imieninach: „- No, to życzę panu smacznego. Niech pan tylko za dużo wódki nie pije, tak jak wtedy na imieninach u Edka. – Ach, wtedy byłem niedysponowany. A w ogóle najgorsze są mieszanki”. Wiele interesujących obserwacji pojawia się na styku alkohol-służby: „Downar i Stasiak skończyli właśnie czytać swoje sprawozdania. Sięgnęli po kieliszki, żeby sobie trochę odświeżyć gardła. – Niezły koniak, towarzyszu pułkowniku – powiedział z uznaniem Stasiak. – My takiego na Rakowieckiej nie pijamy”. Elementarny dialog Walczaka z Downarem: „ – A dasz coś do picia oprócz herbaty? Walczak zamyślił się. – Właściwie nic nie mam w domu oprócz wiśniówki swojej roboty. Helenka zalała wiśnie spirytusem. Myślę, że nie będzie zła, jak jej podgrandzimy parę kieliszków. – Po pierwsze nie musi wiedzieć, a po drugie wypijemy za jej zdrowie. Nie może nam mieć za złe, że o niej pamiętamy. Walczak zdjął z kredensu pękaty gąsiorek, przyniósł kawał rurki gumowej i zręcznie przetoczył sporą porcję rubinowego płynu do karafki. – Prawie nie znać – powiedział pocieszając się. – Ostatecznie można dolać trochę wody – doradził fachowo Downar. – Nie będzie takie mocne”. Kolejna sprawa u Zeydlera to – powiedzmy – metroseksualność. Kobiety wyglądają jak wyranżerowane angielskie klacze, za to mężczyźni mają „usta stworzone do całowania”. Kolejny opis: „… na jego powitanie podniósł się zza biurka wysoki, szczupły mężczyzna o urodzie amanta filmowego. Twarz o delikatnych, nieomal kobiecych rysach, bujna falująca czupryna i duże marzycielskie oczy ocienione aż nazbyt długimi rzęsami. Ubrany był starannie, z dyskretną elegancją, a dobór drobiazgów, jak krawat, spinki, pasek do zegarka, świadczyły o dobrym guście”. Zagorzały czytelnik Zeydlera, jak przykładowo niżej podpisany, z przyjemnością wita w tekście terminy, które gładko przechodzą z powieści do powieści. Ulubiony rewir Zeydlera to „konkretne fakty”. W powieści jest ich mnóstwo: „- Stoimy wobec konkretnych faktów – powiedział Stasiak. – A fakty te są tak przekonywające, że właściwie nie nasuwają żadnych wątpliwości”. „ ….mamy do czynienia z zupełnie konkretnymi i jednoznacznymi faktami i trudno mówić o nieporozumieniu”. Kolejne słowo-klucz to „element”. Jest „element” i tu: „- Tak zwane wakacje w siodle? – Tak to nazywają. – Co za element przyjeżdża? – Bardzo różny”. Jednak najistotniejszym słowem-kluczem u Zeydlera jest „teren”. W iluż kontekstach się on pojawia!: „- Czy pokojówka, która we wtorek wieczorem miała dyżur na drugim piętrze, jest teraz na terenie hotelu? – spytał Downar.” „- Będzie bezpieczniej, jeżeli Stasiak nie pokaże się na tamtejszym terenie w towarzystwie oficera milicji”. „Downar doszedł do wniosku, że na terenie hotelu nic już nie zdziała”. „Nazajutrz z samego rana Stasiak pojechał w teren na Cekinie”. „- Chodzi mi o to, czy na terenie domu, w którym popełniono morderstwo, nie przewijają się jakieś obce elementy”. „- Czy pani się orientuje, z kim Cottard kontaktował się na tutejszym terenie?” Łatwo mi sobie wyobrazić dysertację doktorską np. „Semantyka >>terenu<< w prozie wczesnego Zeydlera-Zborowskiego”. Poza tym Zeydler zadziwia inwencją stylistyczną. Sztuka eufemizmu. Otóż pewien dyrektor miewał kochanki. „-Czy Henryk miewał może w ostatnich latach jakieś przygody? – Przygody? – Tak. Mam na myśli przygody natury romantycznej”. Pytanie, co to ma wspólnego z romantyzmem. I co prof. Maria Janion na taką koncepcję romantyzmu. Czy ktoś ją w ogóle pytał? Czasem zdarza mu się szpetnie pudłować: Pułkownik: „- Przede wszystkim musimy ze sobą grać fair play”. Grać fair. „Grać fair play” to – cofać się do tyłu. Pewna pani zachorowała: „… źle się poczuła z sercem”. „- Powiedz wreszcie, co masz na wątrobie?” Raczej: co ci leży na wątrobie. Frazeologizm. Mieć na wątrobie można guza, przerzuty… Odpukać! Zdarzy się nawet strzelić ortografa: „… ten łobuz porządnie kobyłę zcharatał”. W powieści pada wyjątkowo wiele złotych myśli dotyczących roboty śledczej: Najważniejsze, żeby na początku śledztwa nie popełnić błędów i niczego nie zaniedbać. Nie było jeszcze szpiega, który by na to wyglądał. Trudno przewidzieć, co w śledztwie może być ważne a co nie. Morderstwo jest morderstwem i trzeba prowadzić dochodzenie. Jedną sprawę, rozszyfrowuje się piorunem, a inna się wlecze. Ostatecznie gdyby mordercy nie popełniali błędów, to niewiele moglibyśmy zdziałać. Metoda luźnych skojarzeń jest dziś zdaje się bardzo modna. Każda metoda jest dobra, jeśli prowadzi do celu. Nie należy działać zbyt pochopnie. Trzeba było pamiętać o wszystkim. Nie wolno było popełnić żadnego błędu. Najmniejsze nawet przeoczenie mogło pociągnąć za sobą nieobliczalne skutki. W pewnych wypadkach trzeba działać na przeczucie. Na ogół nasi ludzie za granicą kalesonów sobie nie kupują. Poza tym aforystyka w zwykłej obfitości: Teorii można snuć wiele. Można na równej drodze nogę złamać, albo może człowieka piorun zabić. Gdyby tak każdy myślał o tym, co się złego może przytrafić, to chyba wszyscy leżeliby od rana do wieczora w łóżkach. W każdym sporcie jest pewne ryzyko. Nie święci garnki lepią. Zobaczymy co przyszłość pokaże. W końcu każdy z nas na coś tam trochę narzeka. Z wiekiem kobieta musi być coraz bardziej wyrozumiała. Mężczyźni lubią zmiany, szczególnie w pewnym wieku. Ludzie szukają szczęścia tam, gdzie go znaleźć nie mogą. Pieniądze nie dają szczęścia. Prawdę o życiu i o świecie Bożym znajdzie pan tylko w Piśmie Świętym. Trzeba się śpieszyć. Czas mknie szybciej od odrzutowców. Konna jazda zbliża ludzi. Życie w ogóle składa się z samych niespodzianek. Papierosek czasem dobrze robi na nerwy. Najlepiej to klin klinem. Nie wypada bić zagranicznych gości. W jeździe konnej można się rozsmakować. Ciekawe informacje zawsze są mile widziane. Człowiek nie jest pewny dnia ani godziny. Zginąć musi świat dzisiejszy. Czasem na prowincji można dużo lepiej zjeść aniżeli w Warszawie. Bywają sytuacje, kiedy ludzie szukają jakiegoś zacisznego, niekrępującego pokoiku. Z kawalerkami w Warszawie dzieją się różne rzeczy. Z tymi kawalerkami to w ogóle kłopot. Wieczorem człowiek trochę inaczej wygląda. Nie ten jest mądry, który ma rację, ale ten, który drugiemu tę rację przyznaje. Człowiek nie jest pewny dnia ani godziny. W celi więziennej mrok szybko zapada. Różnie w rodzinie bywa Każdy, ma prawo się bronić. Jak kania dżdżu poszukiwałem w powieści drogowskazu na dalsze życie. Było kilka obiecujących: Zobaczymy co przyszłość pokaże. Nigdy nic nie wiadomo. Wszystko zależy od sytuacji. Jak się tego trzymać, to człowiek nigdy nie zbłądzi. Ale przeważyła sentencja, która potwierdza swoją słuszność dzień za dniem: „Nigdy nie należy mieć do czynienia z kobietami”. Co nie, Dorotka?