- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Testament
- Wydawnictwo: Wielki Sen
- Seria: Seria z Warszawą
- Rok wydania: 2011
- Recenzent: Ewa Helleńska
LINK Recenzja Waldemara Szatanka
LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
JAK ODZIEDZICZYĆ CUDZY MAJĄTEK?
„Testament” Zygmunta Zeydlera- Zborowskiego był przed laty drukowany w prasie, konkretnie w „Głosie Pracy” w 1974 roku, a w rok później w „Wieczorze Wrocławia”. Pierwsze wydanie książkowe ukazało się w 2011 roku w bliskim nam wydawnictwie Wielki Sen.
Dziwnym zbiegiem okoliczności to niewielkie dziełko pana ZZZ (nie ma nawet stu stron) wykazuje duże podobieństwo do „Testamentu samobójcy” Jerzego Edigey’a. Już początek obu powieści wygląda bardzo podobnie. W kancelarii adwokackiej pojawia się osobnik pragnący zdeponować testament. U Edigey’a adwokatem jest znany nam z kilku powieści tego autora Mieczysław Ruszyński, u Zeydlera Zborowskiego – mecenas Natorski. Obaj klienci to ludzie zamożni, należy więc przypuszczać, że spadkobiercy nieźle się obłowią. W obu powieściach sprawa testamentu wydaje się od pierwszej chwili podejrzana, choć niby wszystko jest w porządku. Wkrótce obaj testatorzy giną śmiercią tragiczną,a na scenę wkraczają oficerowie MO. W utworze Edigey’a śledztwo prowadzi major Leszek Kalinowicz, u Zeydlera Zborowskiego – major Downar, oczywiście. Pojawiają się kolejne zwłoki, pretendentów do spadku przywywa, na końcu obu powieści okazuje się, że panowie, którzy pojawili się w kancelarii adwokackiej wcale nie byli tymi, za których się podawali i chodziło o wyłudzenie sporego majątku przez ludzi, którym ten majątek wcale się nie należał. Ciekawe jest również, że w obu powieściach występują dwaj bohaterowie noszący to samo imię i nazwisko – Stanisław Kowalski.
Trudno mi podejrzewać Zeydlera Zborowskiego o to, że ściągał od swego kolegi po piórze. „Testament samobójcy” ukazał się w wersji książkowej w 1972 roku, czyli nieco wcześniej niż „Testament”, a więc jedynie ZZZ mógł być w tym wypadku naśladowcą pewnych wątków i scen napisanych przez swego kolegę. Nie wiem, czy wspomniane podobieństwa są przypadkowe, czy nie. Nieważne. Mnie bardziej podoba się powieść Edigey’a. „Testament” wygląda mi trochę na utwór pisany w pośpiechu, pewne wątki są bardzo skrótowo ujęte. Może stało się tak dlatego, że powieść Zeydlera Zborowskiego jest „gazeciakiem”, a więc autor miał do dyspozycji mniej miejsca niż Edigey.
W „Testamencie” zastanowił mnie pewien fragment rozmowy majora Downara z porucznikiem Olszewskim. Olszewski zdobył pewne informacje o niejakiej Weronice Lewickiej zwanej Werą, młodej osobie mającej pewien związek ze sprawą testamentowych przekrętów.
„- {…} Jestem ciekaw, czego się dowiedziałeś.
– Nic specjalnie ciekawego. Inteligentna, włada paroma językami. Studiowała romanistykę, ale rzuciła. Przeniosła się na prawo, także nie skończyła. Obecnie, zupełnie prywatnie, pilotuje cudzoziemskich turystów.
– Czyli kurwa.
– Coś w tym rodzaju. Tylko że ze znakiem „A”. Najlepszy towar, za dolary, ewentualnie za zachodnioniemieckie marki.”
No to już wiemy, jak rozpoznać k…ę.