Edigey Jerzy – Uparty milicjant 292/2024

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Uparty milicjant
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą (tom 10)
  • Rok wydania: 2010
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Klubowa Księgarnia
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Anny Lewandowskiej
LINK Recenzja Rafała Figla
LINK Recenzja Piotra Kitrasiewicza

Uparty recenzent: prawda o książce wyszła na jaw dopiero po 14 latach

Prawda o tej książce była skrzętnie ukrywana. Co ciekawe dezinformacja zaistniała zaraz po wydaniu tej pozycji, choć podejrzewam, że przygotowywana była jeszcze na długo przed jej opublikowaniem. Nie była to jednak zwykła dezinformacja, ale totalna!!! Zaprzęgnięto do niej trzech wybitnych Klubowiczów-recenzentów: Grzegorza C., Piotra K. i Rafała F., a z tej szemranej operacji wyłamała się jedynie Anna Lewandowska, i choć „wypracowań” kolegów nie podważyła, to jednak na swoje usprawiedliwienie ma to, że recenzję tej książki opublikowała wcześniej niż oni.

Działanie wyżej wymienionej trójki miało na celu zdyskredytowanie utworu Jerzego Edigeya, w niektórych kręgach znanego jako Jurek Korycki. Tak więc wyrok na książkę zapadł zanim czytelnicy się z nią zapoznali i zaczęli o niej rozprawiać, a brzmiał: najgorsze opowiadanie autora – tylko dla jego fanów (stoicko spokojny GC: „Dla zdeklarowanych fanów twórczości Edigeya”, doprowadzony do białej gorączki RF: „Polecam do czytania jedynie pasjonatom powieści milicyjnej”, chłodno punktujący PK: „Jest jednym z najsłabszych utworów Edigeya”). Jednak – jak życie pokazuje – prawda zazwyczaj wychodzi na jaw, choć czasami dopiero po wielu latach. Tylko roku zabrakło, aby zmowa recenzentów uległa przedawnieniu. Na szczęście znalazł się recenzent, który uparł się, aby zdemaskować ten potworny sabotaż. Przed Wami wyniki jego działań.

Opowiadanie liczy 74 strony. Pierwotnie ukazywało się w odcinkach na łamach „Głosu Pracy”, a było to w roku 1980.

Akcja toczy się na dwóch poziomach: w Zakopanem w roku 1978 oraz w rejonie Kętrzyna (Kętrzyn, wieś Weten, czyli prawdopodobnie przysiółek Wetyn, a także wieś Sępopol – od roku 1973 miasto – położona od Wetyna, w linii prostej, około 6,5 km), na przełomie lat 50. i 60.

Na wypoczynku w zakopiańskim pensjonacie [musiał to być należący do Stowarzyszenia Autorów ZAIKS Dom Pracy Twórczej w willi „Halama”, wybudowanej w roku 1935, mieszczącej się przy ul. Piłsudskiego 26] przebywała grupa znajomych: literat Jurek Korycki, inżynier Stanisław Koryc(ińs)ki, mecenas Mieczysław Ruszyński [bohater wielu powieści Jerzego Edigeya], dziennikarz Aleksander Rowiński [jako autor kryminału znany nam pod pseudonimem Alex Rovin] oraz pułkownik Adam Krzyżewski z wrocławskiej Komendy Wojewódzkiej MO [znany bohater powieściowy Edigeya].

Pułkownik – zdolny i lubiany gawędziarz – opowiedział swoim towarzyszom historię, zasłyszaną od jednego z jego przyjaciół z KW MO w Olsztynie, a opisaną w tygodniku „W służbie narodu” przez redaktora Tadeusza Brytana [współautor kilku książek wydanych w serii „Odcisk z Paragrafem”], dotyczącą wydarzeń sprzed 20 lat, dziejących się na terenie starego powiatu kętrzyńskiego. Punktem kulminacyjnym było zdarzenie z roku, kiedy to mieszkaniec wsi Weten – Adam Tupa – pijak, hulaka, awanturnik i utracjusz, w akcie zemsty powybijał szyby na weselu odbywającym się w Sępopolu nad Świętojańską Młynówką, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, czyli 26 grudnia, roku 1960. A nie było to byle jakie wesele. Trwało trzy dni, a przybyło na nie przeszło sześćdziesiąt zaproszonych osób oraz drugie tyle nie zaproszonych, przed którymi nie zamknięto drzwi. Stoły były suto zastawione, gdyż na imprezę tę ubito stupięćdziesięciokilowego wieprza, kilkanaście gęsi i tyleż kur. Do tego było dwieście butelek piwa, kilkadziesiąt litrów wódki, a także – w ramach uzupełnienia – własnoręcznie pędzony bimber zaprawiony sokiem z czarnej porzeczki.

Kiedy drugiego dnia wesela, w czasie zabawy, w dwóch oknach niespodziewanie poleciały szyby, w pościg za sprawcą ruszył gospodarz – starszy brat panny młodej – Władysław Seklak oraz jego szwagier i przyjaciel – pan młody – Józef Prostonos [czyżby faktyczne jego nazwisko to Krzywonos?]. Pierwszy zabrał ze sobą nóż, a drugi – cegłę. Wrócili po kwadransie, mówiąc, że sprawca chuliganki uciekł im. Jak się później okazało, od tamtej pory Adama Tupy już nikt nigdy nie widział.

W styczniu 1961 roku, Józef Tupa, gajowy w Nadleśnictwie Bartoszyce, złożył w tamtejszym posterunku MO zawiadomienie o zabójstwie swojego brata, gdyż w żaden inny sposób nie mógł sobie wytłumaczyć jego zniknięcia. Milicja niezbyt poważnie do tego zgłoszenia podeszła, a całą sprawę polecono wyjaśnić … sołtysowi w Wetenie. Dopiero po pół roku, w wyniku usilnych starań gajowego, na poważnie sprawą zajęła się Komenda Powiatowa w Kętrzynie, a konkretnie porucznik Bronisław „Kowalski” (Aleksiejczyk). Rozpoczęły się żmudne, nudne i niewiele wnoszące do sprawy przesłuchania uczestników wesela. Pojawiły się jednak też dwie takie informacje (o odgłosach bójki i zakrwawionych koszulach), które wskazywać mogły, że do konfrontacji sprawca-ścigający jednak doszło i mogła się ona zakończyć dla uciekającego tragicznie. Prokurator nie zgodził się na areszt dla Seklaka i Prostonosa, tłumacząc to tym, że nie odnaleziono ciała Tupy. Prowadzący sprawę porucznik postanowił więc ciało odszukać. U swoich przełożonych – czyli komendanta w powiecie oraz szefa w województwie – wyżebrał zgodę na przeprowadzenie akcji poszukiwawczej w akwenach (rzeki, jeziora, stawy, sadzawki, oczka wodne, mokradła i studnie) w rejonie Sępopola. Wzięli w niej udział nie tylko powiatowi oraz wojewódzcy milicjanci, ale też wojsko, ORMO i ochotnicy spośród miejscowej ludności. Plon poszukiwań był obfity. Znaleziono sporo zardzewiałej poniemieckiej broni, kilka ton żelastwa, w tym samochód i trzy motocykle z czasów wojny, wrak zestrzelonego hitlerowskiego samolotu, a ponadto wyciągnięto z wody wiele pni drzew na opał oraz … dwie kopy raków, które zagarnął dowódca wojska. Akcja prowadzona była również za granicą, przez radzieckich przyjaciół. Znaleźli oni kilka zatopionych w rozlewiskach Łyny niemieckich czołgów. Niestety, na zwłoki Adama Tupy nie natrafiono. Nie pozostało nic innego jak tylko ponowić przesłuchania. Niestety i to nic nie dało. W roku 1963 sprawę umorzono, ale czynności w niej nie zakończono. Akta trafiły do Sekcji Zabójstw Wydziału Kryminalnego KW MO w Olsztynie, gdzie co pewien czas do niej wracano. Kierownik sekcji – kapitan Julian „Majewski” (Konojacki) za punkt honoru postawił sobie wyjaśnienie jej. Doszedł on – w 15 lat od zdarzenia w Sępopolu – do genialnego w swej prostocie wniosku, że skoro ciała Tupy nie odnaleziono w wodzie, to musi ono być w ziemi. Zaplanowana została akcja poszukiwawcza. W teren ruszyli milicjanci wyposażeni w wykrywacze metalu oraz ciągnik „Ursus” z zamontowaną na nim koparką …

W mojej ocenie opowiadanie to jest świetne! Nie ma w nim kryminalnego science-fiction, motania fabuły ponad miarę, rzucania podejrzeń na kolejne postacie dramatu, wątków pobocznych, czy podlizywania się czytelnikowi choćby wulgaryzmami, erotyzmami, czy epatowaniem przemocą. Tu jest zbrodnia bez upiększania, sprawcy znani od samego początku, formacja MO bez retuszu, milicjanci z krwi i kości, śledztwo trudne i bez większych fajerwerków, czynności w nim w większości mało ciekawe, przesłuchania powtarzane, ale wszystko to prawdziwe. Choć w Milicji Obywatelskiej nie służyłem, to jednak jestem przekonany, że tak to wszystko wówczas wyglądało.

Mnie ta książka nie znudziła w żadnym momencie i naprawdę mi się spodobała, choć trudno mnie nazwać fanem jej autora. Raczej jestem fanem zdrowego rozsądku, wytężonej pracy, zaangażowania i pomysłowości w działaniu (nie tylko) organów ścigania. Jedynym minusem tego opowiadania jest to, że pojawiło się w nim tylko kilka PRL-ogzimów: zakopiańska restauracja „Watra”, sztućce „Stojadła” i traktor „Ursus”. Natomiast na podstawie sporządzonych recenzji tej pozycji można wysnuć jeden wniosek: nie wierzcie recenzentom! Szczególnie zaś, gdy są wyjątkowo zgodni, bo może to oznaczać spisek, kolaborację albo … plagiat recenzji. Zawierzcie raczej własnym odczuciom, intuicji i doświadczeniu. I pamiętajcie: więcej o książce (i o … samych recenzentach) powiedzą Wam pojedyncze szczegóły zawarte w recenzjach, niż nasze wydumane, liczące na aplauz czytelników, popisy oratorskie. My też jesteśmy tylko ludźmi, a w naszych recenzjach realizujemy niejednokrotnie siebie samych, nasze ukryte cele, niespełnione ambicje i pragnienia, a w grę wchodzą też emocje, nastroje, frustracje, wady charakteru i ludzka przekora. Oj, przydałaby się nam – dla otrzeźwienia – Wasze recenzje naszych recenzji, taka swoista superwizja. A tak, brniemy w tej naszej samorealizacji i naszym samozadowoleniu coraz dalej i głębiej, i końca tej drogi nie widać …