- Autor: Edigey Jerzy
- Tytuł: Człowiek z blizną
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1970
- Nakład: 50000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Grażyny Głogowskiej
LINK Recenzja Ewy Gryguc
LINK Recenzja Marzeny Pustułki
Niestety, to nie tego „Człowieka z blizną” Brian de Palma zekranizował w 1983 roku z Alem Pacino w roli tytułowej. Zamiast tego dowiadujemy się, że powieść została wyróżniona przez Komendę Główną Milicji Obywatelskiej z okazji dwudziestej piątej rocznicy jej powstania – zwykle z dużą nieufnością podchodzę do takich formułek, bo wydaje mi się, że takie wyróżnienie wynika z bezkrytycznej treści; tu, na szczęście, brak jakiegoś nadzwyczajnego wazeliniarstwa.
Antonina Michalak, sprzedawczyni w sklepie GS-u w Grabienicach Małych, zostaje zastrzelona; z kasy sklepu skradziono 47 800 złotych. Na miejscu zbrodni pojawia się starszy sierżant Stanisław Chrzanowski i przekonuje się, że miejscowi zdążyli przenieść zwłoki kobiety na ławę i zamknęli jej oczy, bo przecież „trzeba było dać pomoc chrześcijańskiej duszy”; o śladach też można zapomnieć – zresztą i tak „żadnych śladów tu nie było. U nas, w Grabienicach, bruki są dobre, błota nie ma”. Szybko okazuje się, że morderstwa dokonał wysoki blondyn z blizną nad lewym okiem, a towarzyszył mu niższy partner z pończochą naciągniętą na głowę – ta para w ciągu dwóch lat dokonała w powiecie ciechanowskim dwudziestu trzech napadów na sklepy z większą gotówką. Śledztwo przejmuje porucznik Andrzej Lewandowski z Ciechanowa, którego od razu zastanawia, skąd bandyci wiedzieli, że w ostatnim tygodniu sklep miał taki duży utarg. Sprawa jest jak kukułcze jajo, najlepsi oficerowie dochodzeniowi połamali sobie na niej zęby i Lewandowski nie jest zachwycony tym, że będzie ją prowadził, bo jest świadomy tego, że w przypadku porażki będzie kozłem ofiarnym – niespodziewanie z pomocą przychodzi Chrzanowski, który dobrowolnie prosi o przydzielenie go do sprawy.
To dość ciekawy, umiejętnie napisany i lekki kryminał; trzeba jednak przyznać, że trzeba mieć dużo cierpliwości do przebrnięcia kilku pierwszych rozdziałów – w pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że wizerunek milicji będzie już do końca tak przaśny jak w filmie „U Pana Boga za piecem” albo w „Ojcu Mateuszu”. Z czasem ten wizerunek robi się mniej groteskowy ale i tak jest on dla mnie dość zagadkowy – widziałem go już w „Śmierci jubilera” ale tam był tylko lekko zarysowany; tutaj wszystko jest już podane na tacy. Mamy oto komendanta powiatowego, który ewidentnie sugeruje, że teraz „nadchodzi epoka ludzi wykształconych – fachowców. Specjalistów w fabrykach, urzędach, a także i w milicji. Kończy się czas Wielkiej Improwizacji” – i dlatego starszy sierżant Chrzanowski, którego bezpośrednio po wojnie w stopniu kaprala i z Krzyżem Walecznych powitano w szeregach milicji z otwartymi ramionami i którego o wykształcenie nie pytano dziś w wieku 45 lat staje się dinozaurem. Ale to właśnie ten „żelazny sierżant” „pozostawiony w milicji bardziej ze względu na dawne zasługi niż na aktualną przydatność” wykazuje się największą przytomnością umysłu i posuwa śledztwo do przodu – swoją drogą trochę wstyd, że kadra oficerska nie domyśla się dlaczego tytułowy człowiek z blizną przy każdym napadzie tę bliznę eksponuje. I to jest dość ciekawe, bo we wspomnianej „Śmierci jubilera” mieliśmy sytuację odwrotną: stary i zgorzkniały kapitan najchętniej usiadłby i czekał na awans na majora, a młody, świeży porucznik wprowadza do śledztwa trzeźwe spojrzenie i nowego ducha.
Generalnie jednak książka jest dobra, czyta się ją dobrze, akcja toczy się wartko, postacie są wyraziste, a dialogi ciekawe, choć chwilami trochę drętwe; jest trochę prawdy czasu, kiedy w jednej scenie wszyscy w czwartkowy wieczór siedzą przed telewizorem, bo „Stawka większa niż życie” to przecież święto narodowe; jest też trochę milicyjnej „solidarności”, kiedy czytamy, że każdy, kto miał przejąć sprawę „Człowieka z blizną” „starał się, pod byle pozorem, przekazać je przy najbliższej okazji innemu koledze”, bo samemu można było liczyć co najwyżej na reprymendę z ust zwierzchnika. Można więc tę książkę przełknąć bez popitki w dwa wieczory i zapewniam, że nie będzie się miało kaca – a możliwości przeczytania jest co niemiara: mamy trzy wydania książkowe (ostatnie zaledwie trzy miesiące temu), mamy e-booka, audiobooka, trzy razy powieść była drukowana w prasie (w 1969 roku w „Gazecie Zielonogórskiej”, na przełomie roku 1969 i 1970 w „Dzienniku Zachodnim”, a w 1970 roku w „Słowie Ludu”), a jak komuś jest jeszcze mało to może ją przeczytać po japońsku („Kao ni kizu no aru otoko” z 1977 roku) lub po rosyjsku („Человек со шрамом” z 1974 roku – wydana w antologii wraz z książką Angielki Patricii Moyes i Norweżki Gerd Nyquist).