- Autor: Parfiniewicz Jerzy
- Tytuł: U progu nicości
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1983
- Nakład: 150250
- Recenzent: Remigiusz Kociołek aka Komisarz Kociołek
- Broń tej serii: Trzecia seta
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
NIE ZABIJA SIĘ ZIĘCIA BEZ POWODU
Przygnębiający kryminał o proweniencji narkotyczno-eliptycznej pióra autora znakomitego „Skarbu geodety” – Jerzego Parfiniewicza. Autor, którego tożsamość i życiorys są (jeszcze) nieznane w Klubie, był przewodniczącym Zarządu Oddziału Warszawskiego Polskiego Związku Filatelistów w latach 1981 – 1985, redaktorem periodyku „Komunikat” powstałym w miejsce Biuletynu Informacyjnego PZF (numery od 1 do 7) i Członkiem Honorowym PZF.
Zmarł prawdopodobnie w październiku 2005 jak donosi „Filatelista” nr 10 z tegoż roku (na allegro cały rocznik poszedł za 36 zł). Jestem w trakcie ustalania szczegółów życia Jerzego Parfiniewicza – kontaktuję się elektronicznie i telefonicznie z prezesami, kierownikami i pracownikami Polskiego Związku Filatelistów, znalazłem ślad jego akt osobowych w IPN… Szczegóły przy następnej recenzji.
Fabuła „U progu nicości” jest wielowątkowa. Najpierw poznajemy skomplikowaną relację syna Jerzego z ojcem inżynierem Andrzejem Łuszczycem, który po pięćdziesiątce przeżywa wielką miłość do dwudziestopięciolatki… Bierze ją sobie za żonę i sprowadza do willi. Młody Łuszczyc nie wierzy własnym oczom. Spodziewał się złej macochy, a jego oczom ukazuje się istota, która nie stąpa po ziemi, a unosi się w powietrzu. Miłość z jego strony szybko eksploduje, z jej niezupełnie, a wkrótce w kuchni pojawia się… trup ojca dźgniętego nożem do papieru. Jurek ugodzony jedynie strzałą Amora (a raczej strzykawką…) zostaje posądzony o morderstwo. I tu wkracza kapitan Osial (ten sam, co w „Skarbie geodety”…).
Parfiniewicz przerywa wątek, akcja przenosi się w meliny szczecińskich handlarzy narkotyków rozpracowywanych przez Milicję. Trafiamy na kradzieże z aptek, fałszywe recepty, skorumpowaną rodzinkę, do której okazuje się należeć piękna Helenka, żona starego Łuszczyca, a „zawodowo” – herszt warszawskiej bandy handlarzy narkotyków.
Po schwytaniu zamieszanych w narkoaferę wychodzi na jaw, że mordercą starego Łuszczyca jest ojciec Helenki, który (jak to w tytule recenzji zaznaczyłem) miał powód, by zabić zięcia: zobaczył inżyniera skradającego się z pogrzebaczem w stronę żony. Stary Łuszczyc wpadł w rozpacz, gdy uświadomił sobie, że Helenka go nie kocha, a jego własny syn durzy się w macosze…
Szyte grubymi nićmi, ale czyta się dość szybko. Oczywiście nie brak akcentu filatelistycznego: „Kapral Piszczek był od ponad dwudziestu lat zapalonym filatelistą. Połączył nawet ze sobą swoje najmilsze hobby – film i znaczki – w jedną całość, prezentując na wystawach swój zbiór „Film na dużym i małym ekranie”. Na zakończenie cytat, który padł z ust świeżo przyjętej do MO podporucznik: „Myślę, że kieliszek nie zaszkodzi – wtrąciła się do rozmowy podporucznik Grzelec. – Wiadomo, bowiem, że alkohol gubi narody, ale pojedynczemu człowiekowi nie zaszkodzi.”
Książka wydana w 1987 roku również na Słowacji pod tytułem „Zbytočné alibi”. Widocznie „U progu nicości” zbytnio kojarzyło się powiedzmy z Marcelem Proustem, który jak podaje Wikipedia „spał za dnia, a pisał w nocy. Nigdy nie musiał pracować, bo odziedziczył duży majątek po rodzicach…”