Parfiniewicz Jerzy – U progu nicości 434/2023

  • Autor: Parfiniewicz Jerzy
  • Tytuł: U progu nicości
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Labirynt
  • Rok wydania: 1983
  • Nakład: 150250
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Remigiusza Kociołka
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego 

Inżynier Andrzej Łuszczyc kilka miesięcy po śmierci żony żeni się z młodszą o połowę pielęgniarką Heleną; jego syn, student Jerzy, jest sceptycznie nastawiony do tego związku, gdyż uważa, że ojciec swoim brakiem ustatkowania przyczynił się do śmierci matki.

Wszystko zmienia się, gdy inżynier na dwa tygodnie wyjeżdża w delegację: macocha, swoją drogą, „fajna babka. Nawet impotent poczułby się przy niej mężczyzną” organizuje imprezę dla kolegów pasierba, a potem okręca go sobie wokół palca. Wkrótce jednak Helena uświadamia Jerzemu, że jest z Andrzejem dla pieniędzy; rozwścieczony chłopak popycha i przewraca macochę. Całą sytuację widzi z ogrodu przybyły chwilę wcześniej Andrzej; wściekły bierze pogrzebacz i chce uderzyć syna ale w tym momencie sam zostaje śmiertelnie ugodzony nożem. Sprawę przejmuje kapitan Antoni Osial z Komendy Głównej; wkrótce zostaje on jednak oddelegowany do sekcji do walki z narkomanią i lekomanią i wyjeżdża do Szczecina, by rozwiązać sprawę kradzieży lekarstw ze szpitalnej apteki. Po wykryciu przestępcy wraca do Warszawy i stwierdza, że obie sprawy dość niespodziewanie się ze sobą łączą.

„U progu nicości” to ostatnia książka Jerzego Parfiniewicza jaką udaje mi się zrecenzować. Kiedyś już napisałem, że zadatki na dobrego pisarza może on i miał, ale najczęściej palił je pospolitą bylejakością; tutaj nie jest aż tak źle, co nie znaczy, że jest dobrze. Tę książkę gubi silenie się autora na luz, co wydaje mi się mało naturalne, pewien brak logiki i konsekwencji oraz nijakość. Etatowy bohater autora, kapitan Osial, znów bardziej przypomina cynicznego, stalinowskiego prokuratora niż komisarza Maigreta na którym rzekomo się wzoruje, a milicjanci rozmawiają ze sobą tak, jakby byli na plenum KC PZPR czyli „wicie, towarzyszu, rozumicie” i, co prawda, czasami próbują zmiękczyć to drewno ale wychodzi im z tego jeszcze gorsze, szowinistyczne kuriozum. Autor jest trochę niekonsekwentny, co wskazuje na jego gapiostwo – podporucznik Krystyna Grzelec za pięć lat w książce „Śmierć nadjechała fiatem” będzie starszą sierżant; z początku myślałem, że te książki po prostu dzieją się nie w takiej kolejności w jakiej były pisane – ale tutaj akcja rozgrywa się w 1978 roku, a „Śmierć…”, w której mamy kilka pociesznych zdań o wyższości postulatów partyjnych młodzieżówek nad postulatami sierpniowymi dzieje się w 1981 roku. Jest trochę naiwności: szczeciński plutonowy Dariusz Maślanka potrafi, niczym kapitan Szczęsny, wkręcić się w towarzystwo narkomanów do tego stopnia, że lokalny diler po dwóch dniach znajomości daje mu do przekazania paczkę z narkotykami; Maślanka zresztą nie od parady ma wśród kolegów ksywkę „Solski”. Całe szczęście, że autor nie poszedł, tak jak w „Dwóch wcieleniach mordercy” w stronę antyniemieckiej propagandy ani, tak jak w „Śmierci..” w stronę rozpaczliwej naiwności; tutaj po prostu napisał przelatujący przez głowę kryminałek, który musiałem po dwóch tygodniach przeczytać drugi raz, żeby coś o nim napisać – i mam wrażenie, że gdybym teraz tego nie zrobił, to za chwilę musiałbym go przeczytać trzeci raz.