- Autor: Edigey Jerzy
- Tytuł: Czek dla białego gangu
- Wydawnictwo: Iskry, Wielki Sen
- Seria: Klub Srebrnego Klucza, Seria z Warszawą
- Rok wydania: 1963, 2010
- Nakład: 30250, bd.
- Recenzent: Marek Malinowski
- Broń tej serii: Trzecia seta
LINK Recenzja Tomasza Bujaka
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Adama Sykuły
PAGINACJA CZEKU I DWA GATUNKI CEMENTU
Pierwszą zasadzkę zawiera już tytuł. Przeprowadziłem mini ankietę pośród rodziny i znajomych, o czym może być książka pod tytułem „Czek dla białego gangu”.
Większość odpowiedziała bez wahania: o narkotykach; mniejszość nie miała wyrobionego zdania. Nie pomogła nawet podpowiedź, że książka wydana została w 1963 roku. Nikt jednak nie domyślił się, iż chodzi o wysokogatunkowy cement, który w porównaniu ze zwykłym, szarym wyróżnia się białą barwą. Hersztem tych wyjątkowo perfidnych przestępców był dyrektor cementowni, który ośmielił się nawiązać kontakty z zagranicznymi odbiorcami bez pośrednictwa państwowych biur handlu zagranicznego i z sukcesem sprzedawał wyrób swojej fabryki. Dziś nazwalibyśmy go rzutkim managerem, a że nie płacił podatków…. Cóż, gdyby teraz nazywać gangsterami unikających płacenia podatków niewielu przedsiębiorców nie zasługiwałoby na to miano. Czasy się zmieniają.
Książka należy do nurtu prawniczego w twórczości Edigeya. Tym razem poznajemy tajniki pracy prokuratury („Wielki gmach sądów przy ulicy Świerczewskiego w Warszawie tętnił codziennym, normalnym życiem”). Młody ambitny wiceprokurator Kur wraz ze swoim pomocnikiem aplikantem Kalinkowskim szykują się do przedstawienia aktu oskarżenia przeciwko członkom „białego gangu”. Ważnym elementem jest czek od austriackiego odbiorcy cementu. Czas nagli, biedny aplikant zmuszony był zabrać akta wraz z czekiem do domu, aby dokończyć paginacji. Mogę domyślać się co to znaczy, nie mieli chyba wtedy komputerów (co za czasy!!!). Podczas drogi z domu do pracy, w okolicy Alei Ujazdowskich i Agrykoli na Kalinkowskiego napadnięto, odbierając mu teczkę z aktami i czekiem. Prokurator Kur wpada w panikę i zwraca się z prośbą o pomoc do swojego znajomego z Komendy Głównej MO, majora Krzyżanowskiego. Również my go znamy z wielu książek Edigeya, major Krzyżanowski przeprowadził się już z Wrocławia do Warszawy i zajmuje się bardzo odpowiedzialnymi sprawami. Oto przykład:
„Wyprawa do Zambrowa udała się znakomicie. Złapali na gorącym uczynku wiejskiego kowala, który wykupywał garnki aluminiowe i z nich domowym sposobem fabrykował pięciozłotówki, wyręczając mennicę państwową.
– To był świetny interes – śmiał się major – z jednego garnka, kosztującego kilkadziesiąt złotych, ten spryciarz fabrykował ponad dwieście piątek. Puszczał je w obieg co czwartek na targu w Zambrowie”.
Major Krzyżanowski, mimo, że zakończył tak wyczerpujące śledztwo, nie zwlekając rzucił się w wir następnego. Nie muszę chyba wspominać, że z sukcesem.
Poznajemy folklor warszawskiej Woli z jej malowniczymi przedstawicielami świata przestępczego. Chciałoby się rzec (za Borysem Akuninem opisującym co prawda XIX wiek w Rosji), że „zbrodnie popełniano i wykrywano ze smakiem tudzież elegancją”. Czy nie świadczy o tym poniższy fragment przesłuchania podejrzanego?
„Więc gdy wszedł w te krzaki, podchodzę z tyłu i delikatnie go woreczkiem w głowę. Facet zachwiał się, to podtrzymałem, żeby się broń Boże nie uderzył, bo tam kamienie. Lekko położyłem go na ziemi i łap za teczkę. Koleżka chciał jeszcze zegarek brać i po kieszeniach szukać, ja mówię: „nie rusz, zapłacili za teczkę, to tylko teczkę bierzemy”. Bo jak mówiłem panu majorowi, Rękawek swój honor ma!”.
Na dodatek nasz delikatny przestępca zawiadomił pogotowie, bo „za mocno faceta stuknąłem”.
Pojawia się następny podejrzany, blady Niko, a może Wiko, pikieciarz spod PEKAO na Traugutta, jedynym bankiem w ówczesnej Warszawie chętnie skupującym dolary, po cenie państwowej, czyli z grubsza dziesięć razy mniejszej niż oferowali „pikietujący” i niechętnie sprzedającym (nazywało się to promesy?).
Akcja przenosi się również do Trójmiasta, gdzie niedobitki gangu próbują nielegalnie opuścić kraj na pokładzie zachodniego frachtowca. Zwiedzamy także zamek w Pszczynie i stację kolejową w Zebrzydowicach (graniczną), gdzie poznajemy różne metody przemytu (odezwał się nurt reporterski Edigeya).
Ciekawe są varsaviana; ważną rolę pełni kawiarnia „Sejmowa” przy Pięknej, okolice Agrykoli oraz osiedle domków fińskich w Ujazdowie. I to też jest niezła zasadzka historii. Już w latach sześćdziesiątych trudno było sobie wyobrazić tę „wieś” w środku miasta (tyły Ogrodu Ujazdowskiego, kilkaset metrów od siedziby naszych Mędrców na Wiejskiej). Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że przetrwały tyle zawieruch dziejowych i mają się całkiem dobrze, tak jakby czas stanął w miejscu. Chyba są już zabytkowe. Z tego co wiem były trzy takie drewniane osiedla: słynne Jelonki z akademikami (też przetrwało), na Polach Mokotowskich i właśnie na ulicy Jazdów (przedłużenie Wiejskiej, po drugiej stronie Pięknej), czyli w Ujazdowie. Osiedle te powstały dla budowniczych Pałacu im. Stalina w Warszawie w latach pięćdziesiątych, miały charakter tymczasowy, ale jak to zwykle bywa z prowizorkami są trwalsze niż niejedna solidna budowla.