- Autor: Edigey Jerzy
- Tytuł: Alfabetyczny morderca
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1981
- Nakład: 100000
- Recenzent: Anna Błaszczyńska
- Broń tej serii: Trzecia seta
BABA TO TAKI GORSZY RODZAJ MILICJANTA
Są takie dni w życiu milicjanta, kiedy wszystko się wali. Ludzi brakuje, w miasteczku grasuje szalony morderca, a do tego wszystkiego…baba! Baba to taki trochę gorszy rodzaj milicjanta.
Bo co to za milicjant, który: „cały dzień patrzy w lusterko i albo maluje usta, albo pudruje nos”. Tak, major Zajączkowski miał wyrobione zdanie na temat pracy kobiet w milicji. Sekretarka biegająca z kawa? Proszę bardzo. No, ewentualnie w służbie ruchu czy wydziale gospodarczym. Jak jednak rozwiązać aferę gospodarczą ciągle patrząc w lustro? O tym źródła milczą. Najwyraźniej jednak są na to sposoby, bo sam Zajączkowski planował skierowanie swojej pracownicy do szkoły oficerskiej. Ale milicjantka zajmująca się ściganiem niebezpiecznych przestępców – to już mu się w głowie nie mieściło. Ostatecznie jednak postanowił Barbarę Śliwińską skierować do sprawy alfabetycznego mordercy. Oczywiście liczył, że pani porucznik skompromituje się i nikt już nie będzie miał wątpliwości co do przydatności płci pięknej w milicji.
Warto tu zrobić małą dygresję. Jeśli major Zajączkowski rzeczywiście nie wierzył w fachowość Śliwińskiej, a jednak powierzył jej tak trudną sprawę, to robił ogromny, niewybaczalny błąd. W miasteczku w każdej chwili mogli zginąć następni ludzie, ich życie zależało od sprawnej i szybkiej akcji milicji. A tu major bawi się w osobiste rozgrywki. Oj, można wyrobić sobie zdanie o przydatności starych kawalerów do pracy w takich miejscach.
Jak to jednak w kryminałach bywa , to właśnie początkujący, niedoceniani oficerowie okazują się sprytniejsi i skuteczniejsi od starych wyjadaczy. A już szczególnie, jeśli oficer ów wygląda tak, że „kapitan Poleszczuk, który w całej komendzie uchodził za największego konesera w tych sprawach, z całym przekonaniem uznał, że nowy nabytek Zabiegowa przedstawia się bardzo, bardzo interesująco.” Oczywiście, gdyby pani porucznik przedstawiała się nieco mniej interesująco byłby to poważny problem. Od czasów Szczęsnego wiadomo, że w milicji jest nadreprezentacja urodziwych osobników. Co ciekawe, w całej książce nie ma ani słowa o wyglądzie innych oficerów. Jak np. prezentuje się major Zajączkowski? Czy jest wysportowany, zgrabny, przystojny? Cóż, żaden z podwładnych nie miał śmiałości zapytać o powód jego niechęci do kobiet. Może wynikało to z tego, że Zajączkowski urodziwy nie był i panie dawały mu to do zrozumienia?
Nie wiemy tez jak wygląda ten koneser kobiecej urody, kapitan Poleszczuk. Autor za to skwapliwie opisał wygląd Barbary Śliwińskiej:
„Zjawiła się w komendzie ubrana w przepisowy mundur i zameldowała się zwierzchnikowi zgodnie ze wszystkimi wymogami regulaminu. Sylwetka szczupłej, zgrabnej dziewczyny doskonale się prezentowała w opinającym ją uniformie, spódniczka zaś (trzy palce nad kolano) pokazywała zgrabną nogę. Ciemne rajstopy uwydatniały zgrabną łydkę.”
Nie mogę się tu powstrzymać przed drobną analizą teoretyczną. Wydawałoby się, że narrator w powieści Edigeya jest klasyczny, trzecioosobowy. Wprawdzie nie dysponuje większą wiedzą niż bohaterowie i czytelnik, ale taka konstrukcja kłóciłaby się z wymogami gatunku. Czy jednak jest to narracja neutralna, przezroczysta? Otóż nie, narrator ten ma jasno określoną płeć. Widać to choćby w powyższym opisie. Jest to obraz kobiety widzianej okiem mężczyzny. Czy możemy sobie wyobrazić analogiczny tekst opisujący oficera milicji?
Brzmiałoby to zapewne tak:
Zjawił się w komendzie ubrany w przepisowy mundur i zameldował się zwierzchnikowi zgodnie z wymogami regulaminu. Sylwetka wysokiego, zgrabnego mężczyzny doskonale prezentowała się w opinającym ją uniformie, spodnie zaś, nieco opięte na biodrach, pokazywały umięśnione pośladki. Ciemny mundur uwydatniał potężne ramiona. Kapitan Śliwińska, która w całej komendzie uchodziła za największą koneserkę w tych sprawach, z całym przekonaniem uznała, że nowy nabytek Zabiegowa przedstawia się bardzo, bardzo interesująco.
Chętnie przeczytałabym coś takiego w powieści milicyjnej. Niestety, nawet autorki zajmujące się tym gatunkiem, w narracji przyjmują męski punkt widzenia.
Tyle dygresji, wróćmy do samej pani porucznik. Jest to pierwsza, a nie wiem czy nie jedyna feministka w powieści milicyjnej. Wprawdzie słowo to nie pada, ale poglądy Śliwińskiej są jasne: „Wbrew wszystkim normom konstytucyjnym i wszelkim frazesom o równouprawnieniu kobiet mają one jednak dużo mniejsze szanse wybicia się i awansu. Wszędzie, także w milicji.” Gdyby jednak przed przyjazdem do Zabiegowa miała jakieś złudzenia co do roli kobiet to na miejscu musiałaby szybko zweryfikować swoje przekonania. Znalazła się bowiem w środowisku skrajnie patriarchalnym, w którym mężczyźni rządzą, ustalają normy; ich oceny i opinie są rozstrzygające. Kobiety w Zabiegowie i okolicach funkcjonują jako „dziewczyny obsługujące seksualnie całe to towarzystwo” (to o bandzie do której należał pierwszy zabity przez alfabetycznego mordercę.) Jeśli nie chcą ich obsługiwać chłopaki radzą sobie inaczej. A zgwałcone dziewczyny boją się zgłosić na milicję. Po co? Cała wieś wie, co się stało i opinie są jednoznaczne: „jak suczka nie chce, piesek nie weźmie.” To nieważne, że „suczce” grozili nożem, wieś wie swoje. Jedynym ratunkiem dla dziewczyny jest szybki ślub z tym, kto ją jeszcze zechce. Śliwińska czuje się bezradna, winą za zaistniałą sytuację obarcza wszystkich mieszkańców: „To właśnie wy (…) mieszkańcy Zabiegowa tworzycie taki klimat, że pokrzywdzona boi się przyjść do nas. Zamiast potępiać przestępców, wyśmiewacie się z ich ofiar.”
Porucznik Śliwińska jest nie tylko wrażliwa na krzywdę, ale też niezwykle skuteczna. Jak można było się spodziewać, rozwikłała sprawę tajemniczego mordercy, przy okazji wykrywając inne przestępstwa. Jej metody pracy to przede wszystkim wnikliwe studiowanie tomów akt i odnajdywanie w nich tego, co przeoczyli koledzy. A dlaczego przeoczyli? Otóż „mężczyźni są na to za mało inteligentni, nie mają intuicji.” Oczywiście pani porucznik nie samą intuicją się posługuje. Mistrzowsko przeprowadza też wywiad środowiskowy, nawet jeśli wymaga to udania się do podejrzanych miejscowych spelunek. Na zakończenie więc jeden smakowity, gastronomiczny akcent:
„Naturalnie, w takiej knajpie jak „Śląska” nie używano mniejszych kieliszków niż setki. Kapitan z niedowierzaniem obserwował, jak Barbara bez mrugnięcia okiem wychyliła cały kieliszek aż do ostatniej kropelki. Kelnerka, która początkowo tylko umoczyła usta, poszła za przykładem „solenizantki” i z uznaniem spojrzała na tę dziwną porucznik w spódnicy. Nic bowiem w Polsce tak nie imponuje ludziom, jak umiejętność picia.”