Ross MacDonald – Nazywam się Archer 1 58/2025

  • Autor: Ross MacDonald
  • Tytuł: Nazywam się Archer 1
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Tytuł oryginału: The Name Is Archer 1
  • Rok wydania: 1986
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

Lawirując między trupami

Pierwszy wydany u nas zeszyt z opowiadaniami o sprawach prowadzonych przez detektywa Lwa Archera składa się z trzech, jakże adekwatnych do definicji czarnego kryminału tytułów: „Szukać kobiety”, „Zawiniła dziewczyna” i „Dama z brodą”. Wszędzie dominuje płeć piękna.

Kobieta jako ucieleśnienie zła, kobieta jako główny argument fabuły, kobieta jako imperatyw funkcjonowania świata. Kroczący za Dashiellem Hammettem i Raymondem Chandlerem, Ross Macdonald był literacko gdzieś pośrodku, czyli głębszy niż Hammett, który skupiał się bardziej na żywiołowej fabule oraz nieco mniej refleksyjny niż Chandler, który mocniej stawiał na psychologię. Z całą pewnością jednak Macdonald świetnie budował klimat, umiejętnie wciągał czytelnika w tryby akcji i precyzyjnie mylił tropy, mimo obfitego wykorzystywana stałych elementów schematycznych gatunku.
Opowiadanie „Szukać kobiety” ukazuje nam Archera tuż po tym jak wyszedł z wojska i właśnie złapał pierwszą robotę. Bohater podkreśla swą niezależność, ale jednocześnie zaznacza, że jest gościem do wynajęcia za sto dolców zaliczki. Kontrakt taki oznacza oczywiście przede wszystkim lojalność wobec klienta, co znamionuje postawę moralną detektywa. Zadanie polega na tym, żeby znaleźć niejaką Unę Sand, którą gdzieś nagle wsiąkła, a jej matką chciałaby ją znów zobaczyć. Una niedawno wyszła za mąż, a jej oblubieniec to zawodowy wojskowy, dysponujący zbyt mała ilością wolnego czasu, by zajmować się połowią. Może tu jest pies pogrzebany? Matka daje Archerowi znaczący sygnał: „Kiedy byłam w wieku Uny i wyszłam za Dreena, ustatkowanie zabrało mi sporo czasu. I nie mogę powiedzieć, że się całkiem skończyło”. A zatem, jak widzimy, stylistyka w której Ross Macdonald jest świetny. Archer, jak przystało na detektywa, rozpytuje kolejne osoby na okoliczność sprawy i w ten sposób sięga coraz głębiej do skrywanych skrzętnie tajemnic rodziny i znajomych poszukiwanej. W tym sensie można powiedzieć, że Macdonald pisze cały czas ten sam utwór, niezależnie od tego kogo szuka, albo niezależnie od tego czyje morderstwo wyświetlić mu przyjdzie. W międzyczasie dowiadujemy się mimochodem, że Archer jest w separacji, a może i nawet po rozwodzie (wątek nie jest kontynuowany). Tak więc niezwykle gęste w treść opowiadanie, które silnie konstytuuje postać Archera, którego, poza garścią opowiadań, spotkamy w 19 powieściach. Tam jednak o życiu prywatnym detektywa nie ma wiele. Musimy po prostu wyłapywać pojedynczo rozsianie zdania, niczym płotki w mętnej wodzie egzystencji. Podążając dalej za Uną dowiadujemy się, że w ubiegłym sezonie flirtowała z kilkoma panami, ale czyniła to chronologicznie, a nie równolegle, gdyż jest bardzo przywiązana do monogamii. Ironia i idzie tu w parze z cynizmem i tak naprawdę Macdonald zdaje się nam mówić, żebyśmy porzucili błędną gonitwę za meandrami fabuły, gdyż ona jest tu zupełnie pretekstowa. Smakujmy po prostu życie, takim jakie ono jest (w akcji utworu), bo nic innego uczynić nie możemy. Dlatego dla mnie, jako czytelnika nieco obeznanego z rozwiązaniami kryminału noir ważniejsze niż to co się stało z Uną (choć tego nie lekceważę, bo przyjemnie jest sprawdzić jak mistrz zakręci wątkami, by nagle, niemal w jednym zdaniu całą dotychczasową konstrukcję zburzyć i podrzucić nową) jest na przykład takie zdanie: „Kobiety przed dramatyczną decyzją nie odchodzą bez pożegnalnego listu. Albo przynajmniej zostawią egzemplarz „Zmartwychwstania” Tołstoja”. Zgrabnie, aluzyjnie, zaskakująco. W tle oczywiście widzimy spojrzenie w kierunku literatury wysokiej. Czy czarny kryminał może być literaturą wysoką? Tu nikt niczego nie zadekretuje. Dla mnie oczywiście może i bywa. W tym miejscu zostawiamy Unę i przechodzimy do „Zaginionej dziewczyny”, czyli drugiego opowiadania. Jak widzimy dziewczyny i kobiety zapodziewają się masowo. Zaczyna się jednak spokojnie, bo oto dowiadujemy się, ze Lew Archer spał w kalesonach. Informacja ta specjalnie nie intryguje, ale gdyż zestawimy ją z dialogiem dwie strony dalej: „-Lepiej się czujesz, Ella? – Och, nie . poznałam pana w ubraniu. – Ładnie powiedziane. Czy mógłbym z tego skorzystać?”. Nie, nie zdradzę, czy Archer będzie musiał za chwilę pozbyć się kalesonów. Wspomnę jednak, że niebawem natknie się na trupa mężczyzny z samochodzie. W dalszym toku narracji nie zabranie kolejnych wystrzałowych dialogów, a nawet wzmianki o muzyce Czajkowskiego. Mamy też wzmiankę o obrazach Meksykańskiego mistrza pędzla – Diego Rivery (1886-1957). Fakt ten może mieć związek z opowiadaniem zamykającym zeszyt „Nazywam się Archer 1” – „Dama z brodą”. Tytuł ten nawiązuje do szkicu pewnego obrazu, a cała akcja krąży wokół kradzieży innego działa malarskiego. Archer zaś pojawia się tu zrazu prywatnie, chcąc spotkać niejakiego Hugha, z którym wspólnie służyli na Filipinach. A zatem kolejna informacja z życia prywatnego detektywa. Tu z kolei wspomina się obraz Chardina „Jabłko na stole”. Zapewne chodzi o Jeana Chardina (1699-1779). Oczywiście nie obywamy się bez trupów, których jest kilka. Mamy także wzmiankę o policyjnej przeszłości Archera. Macdonald umie jednym zdaniem celnie scharakteryzować postać: „Sara Turner zeszła ku nam ścieżką. Jej wysokie obcasy gniewnie dziobały kamienie”. Oj nie brak tu silnych kobiet, zdecydowanie nie. Opowiadania Rossa Macdonalda to lektura dla wszystkich, nawet tych czytelników, którzy za powieściami kryminalnymi, nawet czarnymi, nie przepadają.
Poręczne zeszyty o Archerze silnie kojarzą się z naszą kultową serią „Ewa wzywa 07”.