Frender Igor – Upiór w masce 57/2025

  • Autor: Frender Igor
  • Tytuł: Upiór w masce
  • Wydawnictwo: CM
  • Rok wydania: 2024
  • Recenzent:  Michał Lipka

LINK Recenzja Kingi Młynarskiej

Brać i czytać ostatni tom tryptyku i to bez znajomości dwóch poprzednich? A no można, czy trzeba to inna sprawa, ale nikt nikomu nie zabroni. Nie przejąłem się jakoś tym faktem, bo to w końcu kryminał, na dodatek współczesny, a współczesne seryjne kryminały (i thriller) mają to do siebie, że konstruowane są tak, by nie zgubił się nikt, niezależnie od części, po którą sięgnie.

Ten, co prawda, skrojony został w stylu retro, ale nie wyłamuje się z tej niepisanej zasady. Więc jeśli macie ochotę na taką opowieść, śmiało możecie sięgnąć nie znając poprzednich części. I wcale nie tylko dlatego, że się nie zgubicie, ale przede wszystkim dlatego, że to naprawdę przyzwoity kryminał z dobrym pomysłem na zbrodnię i fajnie poprowadzoną akcją, w której każdy fan mroczniejszych historii – także tych, ocierających się o horror – znajdzie coś dla siebie.

Kruszwica. Stary dom naprzeciwko szkoły, opuszczony na dodatek. I zbrodnia. Ale zbrodnia nietypowa, bo wszystko wskazuje na to, że ofiara została najwyraźniej zabita nie raz. A dokładniej to trzy razy.

Sprawą zajmuje się, oczywiście, Jan Jedyna, kapitan Milicji Obywatelskiej, który już niejedną dziwną sprawę rozwiązał. Tak dziwnie jednak jak dotąd nie było, a to ledwie początek. Bo mała mieścina, bo wewnętrzne sekrety, których pilnie się strzeże. No i wreszcie bo w okolicy dziwnie się dzieje od pewnego czasu. Dziwnie i niebezpiecznie. I wszystko to zdaje się jakoś ze sobą łączyć. A jakby tego było mało panuje histeria w związku ze zbliżającym się rzekomo końcem świata. Czy to też ma jakiś związek ze sprawą?

Siłą „Upiora w masce” jest przede wszystkim zabawa. Zabawa konwencją, elementami włączanymi do opowieści z innych zdawałoby się gatunków i w ogóle tym wszystkim. Już sam koncept, że mamy ofiarę któregoś morderstwa z kolei fajnie wypada i daje możliwości do popisu. I może nie zawsze wszystko zagrało idealnie, ale powiem, że ja takie balansowanie na granicy kryminału / thrillera i horroru, z jakim tu mamy do czynienia lubię i cenię. Coś podobnego uprawia czasem Graham Masterton i to zawsze fascynuje. Bo wiemy, że kryminał, ale wrzucone są takie rzeczy, że czasem ciężko wyobrazić sobie, jak to można logiczne wyjaśnić. I to jest w takich historiach najlepsze, a na tym w dużej mierze bazuje Igor Frender.

Poza tym to po prostu dobry kryminał z zagadką, śledztwem i fajnym wykorzystaniem realiów. Bo te peerelowskie czasy, w które autor uderza, to temat będący zarazem samograjem, jak i kulą u nogi. W dobrych rękach fajnie można wykorzystać klimat, kontrast i ograniczenia, jakie narzucają czasy, w złych zmienia się to w szarą, pozbawioną szerszego spojrzenia pulpę. Tym razem temat trafił w dobre ręce – a wszystko, co zrodziło się w głowie autora trafia tu na podatny, płodny grunt i wyrasta z tego coś naprawdę dobrego. Coś, co wciąga, intryguje i dobrze się czyta. Stylistycznie rzecz też nie zawodzi, pisarstwo jest na poziomie, mające w sobie coś i współczesnego, i oldschoolowego. A i jeszcze fajnie, że rzecz czasem potrafi zaserwować nieco niewymuszonego humoru…

No dobrze jest, momentami bardzo. Niepozorna książka z bardzo prosta okładką, a na tle współczesnych polskich (i nie tylko) kryminałów / thrillera, wypada wprost znakomicie. Więc warto. Kto lubi dobre, niebanalne lektury gatunkowe, niech bierze śmiało, nawet bez znajomości poprzednich tomów.