- Autor: Pozim Andrzej
- Tytuł: Krawaty kapitana Obary
- Wydawnictwo: Czytelnik, Wielki Sen
- Seria: Z jamnikiem, Seria z Warszawą (tom 17)
- Rok wydania: 2013
- Nakład: bn.
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Klubowa Księgarnia
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Tajemnica złowieszczej opony
Akcja jedynego kryminału Macieja Pozima „Krawaty kapitana Obary” została osadzona w Poznaniu i z racji licznych wzmianek topograficznych utwór ten mógłby z cała pewnością uchodzić za kryminał miejski. Można by ułożyć piękny spacer po mieście, podążając śladem sierżanta Kubiaka , porucznika Tokarka, wreszcie kapitan Obary. Milicjanci ci muszą dociec, kto udusił Halinę Matusńską, pracownicę Krajowej Stacji Badawczej.
Instytut ten podlega pod przemysł chemiczny, ale pracuje się tu przede wszystkim nad nowymi technologiami związanymi z …oponami samochodowymi. Z instytutu zaś zginęła dokumentacja nowego typu opony – P-24. Tak jest!!! Pech chciał, że zbrodnię popełniono w trackie posiedzenia Rady Zakładowej. A zatem zachodzi podejrzenie, że mordercą musiał być kto z pracowników zakładu. Z formalnego punktu widzenia mógłby to być zatem problem wyspy, czyli zagadki kryminalnej, gdzie z góry znamy krąg podejrzanych i nie jest on zbyt duży. Śledczy wyliczają 9 osób – głównie inżynierów. Niestety fabuła nie jest tak fascynująca, jak mogłaby być. Po pierwsze akcja ciągnie się i nie jest wolna od zbędnych powtórek, co oczywiście odnotował w swojej recenzji Klubowicz Mariusz Młyński. To oczywiście typowy grzech „gazetowców”, gdyż przed jedynym wydaniem książkowym powieść była publikowana w prasie, w roku 1962. Nieco ożywia fabułę drugie morderstwo. Oto, ktoś nocą przejechał kierownika magazynu firmy „Milostan”, niejakiego Krzyżańskiego. Nie zdziwmy się, gdy wyjdzie na jaw, że fabryka ta produkowała opony, w tym an eksport. Jakby tego było mało ktoś włamuje się do wagonu pełnego, właśnie opon na eksport do Austrii. Czy wszystkie te nitki wiążą się ze sobą? A może mamy do czynienia z wielką aferą szpiegowską? Ten trop wydaje się oczywisty, ale o dziwo do akcji nie włącza się ani na chwilę kontrwywiad, co bardzo dziwi. Dziwne jest też, że w powieści w ogóle pojawia się tytułowy kapitan Obara, przysłany z góry czyli Komendy Głównej, by przejąć dowodzenie sprawą i wesprzeć porucznika i sierżanta, którzy ponoć sobie nie radzą. Nie wynika to jednak z przebiegu akcji, a bardziej ze schematów powieści milicyjnej jako gatunku. Zatem sam początek „Krawatów” jest jak najbardziej typowy. Oto porucznik Tokarek zostaje odwołany w trwającego już urlopu i musi oderwać się od Krystyny w czasie, gdy zaczęli już wspólnie podziwiać toń jeziora w Wałczu (Ból musiał być wielki, wiem co piszę, gdyż sam miałem okazję to jezioro kiedyś podziwiać, zresztą w towarzystwie Klubowicza Remka Kociołka i Klubowicza Pawła Duńskiego. Zaś wcześniej byłem w Waczu na rowerze, z Klubowiczem Ciasiem między innymi). Tak więc sierżant wiezie porucznika Tokarka do Poznania, po drodze mijają Piłę, do której wjeżdżają od strony Ujścia (z kolei w Ujściu byłem na koloniach w roku 1978, jako uczeń drugiej klasy szkoły podstawowej). Wróćmy jednak do zasadniczego miejsca akcji czyli Poznania, gdzie kapitan Obara zawęża krąg podejrzanych, wykrywając manipulacje przy kartach pracy i godzinach ich odbicia przy opuszczaniu zakładu. W Poznaniu zaś wiele się dzieje wokół sekretarki w KSB, na której urodę reaguje nawet sierżant Kubiak (może to i nie dziwne, bo to jedyny jowialny i mający jakieś niesłużbowe cechy milicjant):
„Urwała, spostrzegłszy mundur Kubiaka. – A to pan. Nie poznałam. Wczoraj po cywilnemu… Interesująca – myślał Tokarek. – Włosy, oczy, no – w ogóle…(…) Obywatelu poruczniku, fajna kicia, ci?
Spójrzmy tylko na wyzierającą z akapitów urodę miasta: „W południe ruch na ulicy Grunwaldzkiej osiąga szczytowy punkt nasilenia. Długie postoje trzywagonowych tramwajów hamują bieg aut.”
„Jechali zalana słońcem ulicą Grunwaldzką, na którą korony starych drzew rzucały tu ówdzie cień podobny do kręgów, kreślonych kapeluszami starych markiz”. Czy nie widzimy tu niemal poezji i wielkiej miłości do miasta?
Oczywiście nie brak artefaktów z epok- mamy zatem papierosy Grunwald, Wawel, wódkę eksportową, Cherry Cordial, kosmetyki Lechia, a nawet kawa Marago, którą kapitan Obara raczy podwładnych. Osobiście nie pamiętam kawy Marago, ale mam skojarzenie filmowe. Oto w drugim odcinku serialu „Droga” (1975)), pracownik bazy grany świetnie przez Józefa Nalberczaka, nieustannie podrywający kobiety podczas delegacji, ruszając na kolejny podbój w hotelowym korytarzu zagaja, po czym dodaje: „kawa Marago, figo-fago, kobieta nago”. Pomarzyć zawsze można. Weźmy takiego magazyniera Michała Krzyżańskiego, zanim został przejechany. Smalił cholewki do Alicji, a by to tak: ”Gdy postawiła szklankę i kieliszki, przygarnął ją do siebie, szybko niecierpliwie. –Jeszcze trochę – powiedział ochrypłym głosem. Bądź jeszcze trochę cierpliwa, Ali. Jak mi się jedna kombinacja uda, podróż murowana. Niekoniecznie do Bułgarii. – Do Włoch może, dokąd zechcesz..” Jak zatem widzimy, marzenia wykraczały daleko poza nasz blok.
Czasem też, w toku czynności, zdarzy się jakiś dowcip: „- Trup? – Pytanie Obary jest super lakoniczne. Tokarek pochyla Siena tamtym, po czym oznajmia: – Nie. Ale zalany w trupa”.
Podsumowując, ”Krawaty kapitana Obary” to zdecydowanie trzecioligowy kryminał, ale jeżeli przymkniemy oko na nienachalność intrygi i śledztwa, a skupimy się na detalu, kolorycie epoki, wtrąceniach, które czasem wystają ponad poziom dzieła, to warto się nad tą książka pomylić. Wszak naprawdę pasjonujące śledztwo trafia się rzadko.