Kakiet Andrzej – Posłaniec śmierci 114/2025

  • Autor: Kakiet Andrzej
  • Tytuł: Posłaniec śmierci
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1984
  • Nakład: 100250
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

Na cmentarzu bródnowskim w Warszawie zostaje pochowany kapitan MO Krzysztof Kramer. Po pogrzebie spotykają się czterej mężczyźni, którzy wspominają kapitana; wśród nich jest Jerzy Jastrzębski, jego współpracownik, i opowiada o sprawie, którą wspólnie się zajmowali i którą nazwali „Posłaniec śmierci”.

W ciągu dwóch lat brutalnie zamordowano w Warszawie, Wrocławiu i Gdańsku trzech mężczyzn; cechą wspólną tych zbrodni było to, że każda z ofiar jakiś czas przed morderstwem otrzymała pocztą kartę z asem trefl i datą śmierci. Kramer ginie podczas pościgu za mordercą; milicja kontynuuje śledztwo ale swoje prywatne dochodzenie prowadzi też brat kapitana.

Debiutancka książka Andrzeja Kakieta miała wszelkie zadatki na to, by być powieścią naprawdę dobrą; niestety, autor trochę, moim zdaniem, przekombinował i w efekcie forma trochę przerosła treść. Książka jest stylistycznie dość nierówna: raz autor pisze niczym Chandler („Papieros miał gorzki smak pociętych dętek, żarzących się w gazecie i byle jak do tego upchanych”), raz tworzy powieść w powieści, a raz filozofuje; dochodzi do tego dziwaczna maniera pisania o mordercy dużymi literami czyli ON, JEGO itp. Nie przekonuje mnie zmiana co kilka stron sposobu narracji; owszem, jest to ciekawe ale na dłuższą metę trochę irytujące.

Przyznam też, że dość problematyczna wydaje mi się postać samego mordercy – owszem, można powiedzieć, że jego działalność jest formą zemsty i uznać jego postawę za słuszną. Ale to nie jest polski hrabia Monte Christo, który mści się za niesłuszne osadzenie w więzieniu; tytułowego Posłańca Śmierci sprzedali jego przestępczy kompani. Teraz on mówi: „Musiałem usunąć, amputować to zrobaczywiałe świństwo” – w ustach człowieka, który przez wymiar sprawiedliwości sam mógłby zostać amputowany brzmi to dość fałszywie; zresztą jedna z postaci tłumaczy mu: „Zbudowałeś sobie całą paranoiczną pseudofilozofię mordercy z przymusu”; ciekawe tylko jaką ideologią podparł się mordując w pociągu ścigającego go kapitana Kramera. Cóż, po prostu Andrzeja Kakieta nie możemy nazwać polskim Rossem MacDonaldem, który potrafił stworzyć postać przestępcy budzącego współczucie – we mnie osobiście główna postać tej książki nie wywołała pozytywnego odczucia. Ogólnie jednak nie jest źle, powieść ma swój charakterystyczny styl, jest ciekawa, a samo zawiązanie opowieści czyli historia szajki do której należał tytułowy bohater jest dość intrygujące i wręcz szokujące; pytanie też na ile mogłoby być rzeczywiste. Nie jest to literackie arcydzieło ale na tle siermiężności polskiego kryminału w połowie lat 80. wygląda przyzwoicie.

I znalazłem tutaj taką bardzo ciekawą mądrość o przepracowanych mężczyznach, którzy łapią dodatkowe fuchy, nocami siedzą nad papierami i obliczeniami i tam wyziewają ducha: „By dzieci spały, a żony grubiały, chodzą po sieniach mężowskie zawały”. Genialne!