Jabłkowska Zofia – Laleczka z saskiej porcelany 235/2025

  • Autor: Jabłkowska Zofia
  • Tytuł: Laleczka z saskiej porcelany
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Morskie
  • Seria: Konik morski
  • Rok wydania: 1991
  • Nakład:  60000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Adama Sykuły

Zofia Jabłkowska to kolejna literacka enigma; okres jej twórczości to lata 1987 – 1993, a jej bibliografia składa się z trzech kryminałów i jednego romansu. Napisaną w 1991 roku „Laleczkę z saskiej porcelany” można zapamiętać z czterech powodów: po pierwsze jest kontynuacją wcześniejszego o cztery lata kryminału „Zjawiał się zawsze wieczorem”; po drugie jest to ostatnia pozycja z dość egzotycznej serii z konikiem morskim; po trzecie jest niemalże kopią twórczości Joanny Chmielewskiej, a po czwarte jest wręcz rozkosznie głupiutka.

O takich książkach mówiono kiedyś: kobiece kryminały; myślę jednak, że dziś nie tylko feministki ale też zwykłe czytelniczki mogłyby się obrazić – w tym trochę uwłaczającym określeniu kryła się bowiem pewna infantylność intrygi. I tak mamy tutaj: są oto cztery mieszkające w Toruniu psiapsiółki, których głównym zajęciem jest pieczenie ciast oraz picie kaw i herbat, a czasami waleriany; mogą sobie jednak na to swobodnie pozwolić, bo są już w takim wieku, kiedy już nic nie muszą. Znajomej jednej z nich, studentce Basi, umiera babcia, która na urlopie w nadmorskim Wydmowie umarła na serce; wcześniej jednak wysłała do wnuczki list z informacją, że przypadkowo znalazła słynną ongiś Laleczkę z saskiej porcelany. W pensjonacie nie znaleziono jednak porcelanowej figurki i dlatego cztery panie, które same siebie nazywają babską ekipą śledczą, postanawiają z błogosławieństwem znajomego majora ją odnaleźć.

I kiedy widzimy treść listu w którym babcia pisze do wnuczki o znalezieniu pisanej dużą literą Laleczki, to udajemy, że nawet nie przychodzi nam do głowy, że wcale nie chodzi w tej książce o poszukiwanie porcelanowej figurki ale o coś, czego naprawdę nietrudno się domyślić. Jest więc tak, jak się spodziewamy – a po drodze mamy sny o rudowłosych złoczyńcach czy wywoływanie duchów ale też i trzy zamachy na bohaterów. A wszystko tonie w rozkosznej paplaninie, egzaltacji i przewidywalności – naprawdę nie trzeba być znawcą kryminałów, by szybko domyślić się finału tej książki. Powieść przypomina mi twórczość rosyjskiej pisarki Darii Doncowej – podobne lanie wody i podobnie jałowa intryga. Pomijam już to, że miejscami szwankuje tutaj logika, a sama akcja wydaje się być spóźniona o dobrych kilkanaście lat – po prostu nic z tej książki nie wynika i nic nie jest w stanie jej uratować.