- Autor: Jabłkowska Zofia
- Tytuł: Laleczka z saskiej porcelany
- Wydawnictwo: Wydawnictwo Morskie
- Seria: Konik morski
- Rok wydania: 1991
- Nakład: 60000
- Recenzent: Adam Sykuła
Laleczka z saskiej porcelany, czyli śledztwo w szpilkach
Tym razem wziąłem na warsztat książkę Zofii Jabłkowskiej pt.: Laleczka z saskiej porcelany.
Motto utworu można streścić jednym, lapidarnym zdaniem: „Gdzie diabeł nie może tam babę pośle”, (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu).
Otóż cztery bohaterki znane z poprzedniej książki Jabłkowskiej – „Zjawiał się zawsze wieczorem”, znowu zaplątują się w aferę kryminalną.
Wszystko zaczyna od tego że studentce Basi umiera babcia. Starsza pani schodzi z tego padołu będąc na wczasach w pewnej nadmorskiej miejscowości letniskowej. Wygląda na to że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych. Kilka dni później dziewczyna dostaje list wysłany przez nieboszczkę tuż przed śmiercią, w którym zmarła wspomina o odnalezionej laleczce z saskiej porcelany. Basia prosi o pomoc w rozwikłaniu tajemnicy porcelanowej laleczki nasze cztery bohaterki. Wkrótce po tym wokół kobiet zaczynając dziać się dziwne i niepokojące rzeczy.
Dominika, Tenia, Olga i Ada, cztery panie w wieku mocno trolejbusowym z zapałem rzucają się w wir śledztwa. Stosują przy tym typowo kobiece metody działania. Wątki i hipotezy prowadzonego śledztwa omawiają przy pieczeniu ciasta, wybieraniu kosmetyków i ciuchów. Jest to nowatorskie spojrzenie na tego typu działania. W typowym kryminale milicyjnym narady tego typu przeprowadzane przez funkcjonariuszy milicji toną zazwyczaj w kłębach dymu papierosowego i oceanie czarnej kawy a tu mamy pysznego murzynka i kosmetyki oriflame. Panie w swojej niekonwencjonalności działań idą jeszcze dalej. Pewien szczegół anatomiczny mordercy (umaszczenie włosów) odkryte zostaje za pomocą proroczego snu jednej z bohaterek. Panie organizują nawet wieczór spirytystyczny w celu uzyskania od ducha zmarłej odpowiedzi na pytanie, co to za niewychowana cholera ją zabiła. Wszystkie te rzeczy nie przeszkadzają jednak dojść bohaterką do logicznych wniosków które doprowadzają do złapania zbrodzieja. Bohaterki jeśli potrzeba umieją wykazać wręcz męskie zdecydowanie i silną wolę. Były nawet blisko sprania na kwaśne jabłko milicyjnego wywiadowcy (panie omyłkowo wzięły go za poszukiwanego mordercę).
Damska ekipa śledcza może oczywiście liczyć na męskie wsparcie.
Tym wsparciem jest przystojny major milicji (w którym panie trochę się podkochują) oraz student Tadzio, sublokator jednej z pań.
Działań operacyjnych milicji jest tu jak na lekarstwo (oprócz finału) przez całą książkę panie samodzielnie prowadzą śledztwo, przyprawiając Majora i studenta o częsty ból głowy.
Książka daje nam również ciekawy rys rzeczywistości społecznej w latach osiemdziesiątych. Dowiadujemy się na przykład dlaczego w kryzysie nie warto było wychodzić za mąż:
(…)wiesz przecież ile mężczyzna potrzebuje jedzenia? W dwa dni poźniej cały przydział mięsa na swoją kartkę i dobierze się zaraz do twojej… I co potem?(…)
Książka była wyraźnie pisana pod twórczość Joanny Chmielewskiej, jest typowym ciepłym, kobiecym kryminałem z domieszką typu: ślad prowadzi w przeszłość (motyw zabójstwa sięga czasów wojny i okupacji). Autorka co prawda nie należy do pierwszej ligi Polskich autorek kryminałów ale spokojnie można ją postawić w jednym szeregu z takimi nazwiskami jak Klara. S. Meralda czy Paulina Bilewska.
Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że książka napisana pod koniec lat osiemdziesiątych została wydana z poślizgiem dopiero w 1991 roku i jest to najprawdopodobniej jedna z ostatnich pozycji z serii Konik Morski wydana przez Wydawnictwo Morskie.