- Autor: Butrym Marian
- Tytuł: Horoskop
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 63
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 100275
- Recenzent: Tomasz Lada
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej
LINK Recenzja Jacka Szmańkowskiego
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Gierkowski Marlowe w PRL-owskim noir. Nieustannie dowcipkuje i węszy po mrocznym mikroświecie próbując rozwikłać tajemnicę sprytnie rozgrywanego procederu przemytniczego. Jego pierwsze ruchy na planszy uruchomią spiralę zbrodni.
Sprytne zagranie, ale ciekawsze jest tu jeszcze coś innego. Owym mrocznym mikroświatem w „Horoskopie” Mariana Butryma jest, podobnie jak w „Misiu”, klub sportowy, a pokusą – znów podobnie jak w filmie Barei i Tyma – wyjazdy na zagraniczne zawody. Musiało więc coś w tym świecie zawodników, trenerów, prezesów i ich przydupasów być coś, co budziło zazdrość PRL-owskiego społeczeństwa i niepokój ówczesnych władz. Na pewno relatywnie – w stosunku do reszty obywateli – swobodne wyjazdy zagraniczne. No i ograniczone możliwości kontroli tej grupy. Ponieważ mogli wyjeżdżać wszyscy, lub przynajmniej większość, z tego środowiska, naturalnie kryli się wzajemnie. Przecież jeżeli milicja wykryje coś u kolegi, może zainteresować się mocniej także moimi sprawami.
Środowisko było podatne do nadużyć czy przestępstw, ale szatanem było coś innego – zgniły Zachód. I to on, wywołujący we wrażliwej na pokusy tkance społecznej, skłonność do zła, jest wszystkiemu winien. Oczywiście Marian Butrym był zbyt inteligentny, by pisać o tym wprost. Sugestie czyta się między wierszami tej bardzo sprawnie opowiedzianej historii.
Sprawnie i inteligentnie, bo udało mu się stworzyć całą galerię chciwych, chutliwych, korzystających z każdej okazji do zarobku, żerujących na ludzkich słabościach, dla własnych korzyści gotowych przymknąć oczy na zbrodnię, cwaniaków i złoczyńców. Ten świat jest wyjątkowo – jak na pełną słońca propagandę epoki gierkowskiej – ponure, tonące w moralnych szarościach. Tu nawet niewinne dziewczęta pasożytują na uczuciach oraz portfelach innych. Nie cofną się nawet przed szantażem, by stanąć przy korycie.
W swoim pisaniu Butrym ewidentnie inspirował się prozą Raymonda Chandlera, której tłumaczenia w Polsce lat siedemdziesiątych uchodziły za szczyt wybitnej literatury pop. Jego główny bohater – narrator opowieści, kapitan Morski to kolejne wcielenie Marlowe’a. Tyle, że to był PRL, więc matryca została niestarannie przygotowana, zaś wykorzystany do odlania figurki plastik był podłej jakości. Niebezpieczne, choć też i groteskowe postaci drugoplanowe również sprawiają tanich podróbek z manufaktury w garażu. Widać to doskonale w ich opisach i sucharach rzucanych przez Morskiego.
Jednak w jednym uniwersum Butryma jest zupełnie inne, niż świat stworzony przez Chandlera. Marlowe był indywidualistą, ponieważ nie wierzył w skorumpowany, oparty na inercjach, system. Butrym – złote dziecko swojej epoki – nie zamierzał podważać rzeczywistości, z której czerpał zyski. Dlatego, choć sugeruje niezależność intelektualną swojego głównego bohatera, w gruncie rzeczy co drugie zdanie podkreśla, że jest on tylko częścią wielkiej machiny zapewniającej obywatelom spokój i bezpieczeństwo. A już opisy wybitnych milicyjnych specjalistów od tego czy tamtego, na kilometr tchną oportunizmem i serwilizmem. No i ten pojawiający się co kilka akapitów tajemniczy odział „X”, obserwujący cały czas podejrzanych. To dość słabo zawoalowana sugestia, że być może – a nawet bardzo prawdopodobnie – obserwują także, próbujących dorobić na lewo, czytelników. No, chyba że trzymają się oni na dystans od świata lewych interesów. Ale „Niewinni nie mają się czego bać” jak głosi pewna maksyma, którą w latach 2015–2023 powtarzali w kraju nad Wisłą przedstawiciele partii rządzącej. Chyba jednak nie było im tak daleko do kapitana Morskiego i jego firmy.
Butrym inspirował się Chandlerem, ale chyba nie miał ambicji zostać jego następcą. „Horoskop” jest tylko chałturą wziętego dziennikarza muzycznego, sprawnie skanującego rzeczywistość, w której przyszło mu żyć. Ta chałtura mówi zresztą wiele, o profesjonalnej sile ówczesnych mediów. Jasne, były służalcze, zakłamywały rzeczywistość, ale do kompetencji warsztatowych trudno się przyczepić. Bo stawianiu liter w „Horoskopie” trudno coś zarzucić. Z dość przewidywalnej fabuły Butrymowi udało się stworzyć kawałek rozrywki na rzadkim w Polsce lat siedemdziesiątych poziomie. Aż dziw bierze, że nie zrobiono z niego jednego z odcinków „07 zgłoś się”. To w zasadzie gotowy scenariusz.