Butrym Marian – Pajęczyna 69/2025

  • Autor: Butrym Marian
  • Tytuł: Pajęczyna
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 80
  • Rok wydania: 1975
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Tomasz Lada

LINK Recenzja Remigiusza Kociołka
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej

Już tytuł powinien być ostrzeżeniem. Trudno w literaturze kryminalnej o coś mniej oryginalnego. Na pewno w kawałkach traktujących o różnego rodzaju szajkach, gangach, mafiach itp. Zresztą wtórność tego tytułu razi nawet na tle wcześniejszej twórczości literackiej Mariana Butryma.

Jego dwa poprzednie zeszyty z serii „Ewa wzywa 07” – „Umarłym wstęp wzbroniony” i „Horoskop” – też równie dobrze mogły nosić tytuł „Pajęczyna”. Traktują bowiem – z grubsza – o tym samym. Mamy grupę przestępczą działającą w Warszawie lat siedemdziesiątych XX wieku. Przestępstwo gospodarcze staje się tak dochodowe, że warto je chronić przed wykryciem za pomocą zabójstw. Zbrodnia prowadzi do kolejnej zbrodni. Na dodatek, podobnie jak w „Horoskopie”, spiralę śmierci nakręca wejście do gry milicji. No i oczywiście pojawia się też Zachód. Tym razem jako Ziemia Obiecana dla szumowin.

Ale to, że „Pajęczyna” jest wtórna nawet na tle nieprzesadnie oryginalnej twórczości Butryma to tylko jeden z problemów tej opowieści. Gorzej, że autor, dotąd doskonale wpisujący się w nurt gierkowski w naszej popkulturze, sprawnie kreujący „europejskość” – ba, „światowość” – ówczesnej Polski, tym razem nie potrafi/nie ma siły udawać, że nasz kraj był wówczas czymś więcej niż siermiężnym zaściankiem, rzeczywistością wiecznych niedoborów. I, mimo upływu lat nic się nie zmieniało. Dlatego, choć „Pajęczyna” (1978) powstała później od „Umarłych…” (1973) oraz „Horoskopu” (1975), czytając ją odnosi się wrażenie, że została napisana dekadę, dwie wcześniej i jest niczym więcej niż typową, schematyczną powieścią milicyjną. To wrażenie butrymowskiego równania w dół potęguje jeszcze pozornie niewinny szczegół. Oto główny bohater i jednocześnie narrator, kapitan Piotr Morski, nie jest już wybujałym indywidualistą mającym ochotę na „wino i lody” z barmanką z nocnego klubu, rozglądającym się za młodymi kobietami chodzącymi w bardzo krótkich spódnicach/sukienkach i nie zawracających sobie głowy stanikami. Tym razem to stateczny partner, który ma wyrzuty sumienia, ponieważ służba obywatelom nie pozwala mu spędzać z ukochaną więcej czasu. Jasne, pojawia się w „Pajęczynie” znak rozpoznawczy prozy Butryma – udające kawałki Chandlera wesołkowanie i cwane teksty głównego bohatera – ale na niewiele się to zdaje. Może i Morski wciąż błyszczy na tle panteonu dzielnych, oddanych pracy oficerów z powieści milicyjnych, ale tym razem ten błysk nie rozjaśnia obrazu tak, jak poprzednio.

Jednak cierpiący na intelektualne zaparcie Butrym wciąż był solidnym rzemieślnikiem. „Pajęczynę” czyta się bardzo dobrze. Na dodatek wrażenie wtórności i wątłości fabuły autor częściowo ukrył za prostym, znanym ze światowego/europejskiego kryminału, choć w Polsce prawie nieznanym, zabiegiem narracyjnym – grą czasem. Nie daje on może jakichś wystrzałowych efektów, ale na pewno nadaje opowieści dynamiki.

„Umarłym wstęp wzbroniony” i „Horoskop” były kawałkami niezłej rozrywki i suplementem do opowieści o polskich aspiracjach w latach siedemdziesiątych. „Pajęczyna” to już tylko rozrywka. I to głównie dla fanatyków powieści milicyjnej. Fani współczesnej prozy w stylu retro mogą być rozczarowani. Oprócz sceny z programem „Musicorama” w Sali Kongresowej, nie ma tu żadnych stylizacji w stylu: wąsy, baki, przetłuszczone włosy, rozszerzane spodnie, buty na koturnach itp. Ba, nie ma nawet kiełbasy czy kaszanki, ogórków kiszonych i wódki, którymi w wolnych chwilach raczą się źli ludzie.