- Autor: Butrym Marian
- Tytuł: Pajęczyna
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 80
- Rok wydania: 1975
- Nakład: 100000
- Recenzent: Ewa Helleńska
LINK Recenzja Remigiusza Kociołka
LINK Recenzja Tomasza Lady
JAK POZBYĆ SIĘ PAJĘCZYNY ZE SZTUCZNEJ PRZĘDZY?
„Pajęczynę” Mariana Butryma (zeszyt 80 serii Ewa wzywa 07) trudno uznać za wybitne dzieło literatury sensacyjno — kryminalnej.
Temat utworu jest banalny: milicja tropi przekręty gospodarcze, polegające na nielegalnym handlu sztuczną przędzą. Zorganizowana szajka złożona głównie z pracowników Polmeru, producenta takiej przędzy, fałszuje dokumentację, wywozi z zakładu większe ilości surowca, niż wynika to z dokumentów i handluje nim gdzie popadnie. Szajka jest nieźle zorganizowana, ale jej metody pracy nie są zbyt oryginalne. Mamy co prawda dwa trupy, ale akcja toczy się dość niemrawo, utwór jest przegadany i przeładowany pseudofilozoficznymi rozważaniami, a milicjanci popełniają różne błędy, co znacznie opóźnia śledztwo.
Narratorem w „Pajęczynie” jest kapitan Piotr Morski, który od ośmiu lat pracuje w sekcji zabójstw. Już na pierwszej stronie dowiadujemy się, że jest to postać niesłychanie wrażliwa, choć Morski przyznaje, że nie ma poetyckiej duszy. Można to zrozumieć — trudno być pięknoduchem mając do czynienia z nieboszczykami — ofiarami zabójstw. Tym niemniej:
„Do zbrodni nie można się przyzwyczaić i nie można się z nią pogodzić. Każda zbrodnia budzi we mnie sprzeciw i każda robi na mnie dokładnie tak samo wstrząsające wrażenie jak wtedy, gdy zaczynałem pracę w wydziale zabójstw. Jak wtedy, gdy po raz pierwszy, przed ośmiu laty, widziałem zamordowanego człowieka.”
Mimo że Morski deklaruje brak poetyckiej duszy, nie przypomina milicjanta z popularnych niegdyś dowcipów. Wie, kim był Homer i bohaterowie jego poematów, wie, czym wsławiła się biblijna żona Lota, lubi Marylę Rodowicz, idzie do teatru obejrzeć słynną inscenizację „Balladyny” w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, bywa nawet w kinie. Jak kapitan wykorzystuje swoją wiedzę, to już inna sprawa.
Na uwagę zasługuje sposób bycia i sposób mówienia Piotra Morskiego. Autor chciał zapewne uczynić z niego polską wersję chandlerowskiego Philipa Marlowe’a, zapominając jednak, że nie to miejsce i nie ten czas. Milicjant ucharakteryzowany na amerykańskiego detektywa staje się żałosny, nawet jeśli autor chciał potraktować tę postać żartobliwie. Morski jest nieco cyniczno — ironiczny, ale nie za bardzo mu to wychodzi. Być może nie mam poczucia humoru, ale mnie nie zawsze to śmieszy. A oto kilka cytatów z „Pajęczyny”, które wydały mi się godne odnotowania:
„Może i wypadek — zgodził się doktor z podejrzaną skwapliwością. — Ale musiałaby mu spaść na głowę bardzo duża szyszka. Do widzenia, kapitanie.”
„Nie będę tolerować nieudolności — grzmiał szef. — To milicja, a nie ogródek jordanowski.”
„Spojrzałem na zegarek: trzecia dziesięć.
– Tak, słucham — warknąłem do słuchawki głosem cierpiącego na astmę Draculi.”
„… budynek administracyjny wyglądał jak trybuna honorowa: we wszystkich oknach wychodzących w naszą stronę widniały twarze urzędników.”
„Figurowała tam Dziewiarska Spółdzielnia Pracy „Penelopa” w Zaborowie.
– Pięknie — powiedziałem. — Sprawdzimy na miejscu ilość ładunku. Zweryfikujemy opinię staruszka Homera o uczciwości Penelopy.”
„Miałem ogromną ochotę powiedzieć kilka słów Grodeckiej, ale spojrzałem na nią i mi przeszło. Z równym powodzeniem mógłbym noworodka uczyć logarytmów.”
„Z takimi warunkami mógłby łatwo zrobić karierę konferansjera na festiwalu w Sopocie. Maniery miał bez zarzutu.”
„Klimowicz patrzył na rozwój wypadków z wdziękiem dobrze zasuszonej mumii.”
Kapitan jest także koneserem urody kobiecej, choć nie wszystkie kobiety podobają mu się:
„Pani Grodecka miała co najmniej o trzydzieści kilo mniej niż mój ideał kobiety i przypominała raczej wysuszoną strzygę. Stanowczo dyrektor Grodecki nie miał dobrego dnia, kiedy stanął na ślubnym kobiercu. Ta napuszona baba odznaczała się nie tylko wielkim mniemaniem o własnym intelekcie, ale przede wszystkim blond peruką noszoną nawet w czasie największego upału, makijażem aktorki z kiepskiej komedii i dwoma złotymi zębami, co miało przesądzać o guście i elegancji właścicielki.”
Mimo powolnego działania i paru błędów milicja odnajdzie szefa szajki i dwukrotnego mordercę. Jednego z przestępców milicjanci zatrzymają na Okęciu, gdy usiłuje uciec z cennymi przedmiotami za granicę, czując że grunt pali się mu pod nogami. I to jest kolejny banał w tym utworze. Podobne sceny znajdziemy w wielu kryminałach. Tym niemniej radzę przeczytać „Pajęczynę”, choćby ze względu na styl i język kapitana Morskiego i jego współpracowników. Znajdziemy tam sporo takich perełek jak te, które zacytowałam.