Bożkowski Jeremi – Msza za mordercę 44/2025

  • Autor: Bożkowski Jeremi
  • Tytuł: Msza za mordercę
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: z Jamnikiem
  • Rok wydania: 1988
  • Nakład: 100320
  • Recenzent: Mikołaj Kwaśniewski

LINK Recenzja Małgorzaty Krzyżaniak

W jednej z warszawskich kamienic sąsiadują ze sobą redakcje dwóch nieprzepadających za sobą czasopism. Felicja, córka jednego z redaktorów, razem z młodocianym gońcem znajdują śpiącego (upitego?) dziennikarza i wpadają na pomysł szatańskiego żartu. Dzwonią na milicję i zawiadamiają, że w redakcji takiej-to-a-takiej na stole leży trup. Żeby zagmatwać sprawę preparują fałszywy anonim, który umieszczają przy śpiącym. Tymczasem trup okazuje się jak najbardziej prawdziwy…

Powieść nieudana. W zamierzeniu miała to być zapewne powieść w stylu Joanny Chmielewskiej – kryminał z elementami komediowymi. Stąd dowcipne w założeniu dialogi, znienacka ożywające trupy, zabawne, niecodzienne imiona i nazwiska postaci (Napoleon Gnyś), nazwy ulic (Ponurych Ogarów) i tym podobne. Stąd też umiejscowienie akcji w środowisku dziennikarskim, trochę zwariowanym, trochę niefrasobliwym, pachnącym bohemą artystyczną, w którym nikt nie zwraca uwagi na dwunastoletnią dziewczynkę z trzema psami pałętającą się po redakcji. Temu też miało służyć opisanie postaci sierżanta Fidybusa – trochę łotrzyka, trochę Robin Hooda, szlachetnego milicjanta oddanego swej pracy, jak trzeba brata-łatę, jak trzeba Don Juana.

Niestety nie wyszło to najlepiej. Akcja powieści jest niejasna, pogmatwana, łatwo się pogubić, brak wątku głównego, brak szlachetnego detektywa prowadzącego śledztwo. Jest owszem, nawet dwóch – sierżant Fidybus i jego przełożony porucznik Karbolek, trochę rywalizujący ze sobą, trochę się uzupełniający, co samo w sobie nie jest złym pomysłem, ale tu jest fatalnie opisane. Postać sierżanta Fidybusa jest kompletnie niespójna, jakby sklejona z kilku postaci. Trudno przy tym wszystkim uwierzyć, że pobiłby swego przełożonego, nawet w dobrej sprawie. Podobnie ksiądz Przeogromny (nazwisko, nie postać), z założenia miał wnosić do powieści elementy humorystyczne, a wyszła karykatura – ni to kapłan, ni to majsterkowicz naprawiający wiecznie psująca się windę, trochę filozof, trochę wojak Szwejk.

Sama fabuła kryminalna, jak wszystko zagmatwana, niewyjaśniona (pod względem technicznym) nie do końca wiadomo, jaki był motyw zabójstwa. Są i błędy rzeczowe – w momencie wydania (jak i domniemanego powstania powieści, o czym później) w Polsce nie obowiązywała kara dożywotniego więzienia, którą notorycznie straszą się bohaterowie. Również w tzw. „procesach poznańskich” po wydarzeniach w 1956 roku, nie zapadały tak wysokie wyroki, o jakich mowa w tekście.

Autor (w zasadzie autorka) niepotrzebnie wprowadza perypetie z psami, od których wszystko się zaczęło, ale potem jest tylko męczącą komplikacją czy przygodę z masońską zapadnią, w stylu Pana Samochodzika. Niewiele to wnosi do akcji i sprawia wrażenie „przyśmieszniania” na siłę, rodem z książek dla młodzieży. Spokojnie można byłoby tego nie czytać i poświęcić czas na inne atrakcje.

A jednak ta powieść ma wartość! Wartość historyczno-poznawczą. Ukazała się w 1988 roku, do druku ją oddano w 1987, autorka zmarła w 1986. Opóźnienie w procesie wydawniczym tym razem można jednak tłumaczyć nie jedynie „zwykłym” opóźnieniem wynikającym z uwarunkowań gospodarki socjalistycznej, otóż powieść ta kwalifikuje się jako „półkownik”. „Msza za mordercę” jest bowiem świadkiem schyłku PRL-u i daje świadectwo „odwilży”, zmianie nastawienia władz, innemu spojrzeniu na historię. Dziś to może nieczytelne, ale dla osoby urodzonej w PRL pewne rzeczy widać wyraźnie. Postać księdza, mimo przerysowanego charakteru, bardzo pozytywna; użycie w anonimie pojęcia „stalinowski pachołek”; przedstawienie uczestnika wydarzeń poznańskich jako robotnika walczącego o swoje prawa, a nie bandziora czy wreszcie wyznanie księdza, że założył podsłuch władzom, bo władze uczyniły to wcześniej wobec władz kościelnych – dziś w dobie zalewu powieści typu „historical fiction” to może nic nadzwyczajnego, ale w tamtym czasie było to zupełnie niespotykane. I za to autorowi (autorce) chwała. I wydawnictwu „Czytelnik”.

Ciekawy w tym zestawieniu jest także wątek „przejścia” ludzi o przeszłości stalinowskiej do szeroko pojętej „kultury”, jak historia Julii Brystygierowej, czy pułkownika granego przez Janusza Gajosa w filmie „Przesłuchanie” – tu znajdziemy podobną transformację.

Z tych powodów dziesięć lat wcześniej taka powieść nie mogłaby się ukazać z przyczyn polityczno-doktrynalnych. Z kolei dziesięć lat później pewnie w ogóle by się nie ukazała w potopie tytułów, jako nieoryginalna, za mało rozliczająca się z poprzednim okresem i starodawna, ani dla młodzieży, ani dla dorosłych. „Msza za mordercę” jest świadkiem swego czasu, kilku lat przed przemianą ustrojową z 1989 roku.

I tu pojawia się kwestia, kiedy powieść powstała. Z akcji wynika, że skazany na 20 lat uczestnik wydarzeń poznańskich właśnie wyszedł na wolność, zatem akcję należy umieścić w roku mniej więcej 1976-77. I wtedy pewnie została napisana, lecz ze zrozumiałych względów nie mogła wtedy ujrzeć światła dziennego. Być może autorka po latach wróciła do tekstu, czując nadchodzące zmiany, „dośmieszniła”, być może wprowadziła postać księdza, o czym już można było pisać i tak przerobioną przygotowała do druku.
Nie dam łącznej oceny. Za wartości artystyczne – trója na szynach. Za świadkowanie epoce – duży plus.