- Autor: Parfiniewicz Jerzy
- Tytuł: Dwa wcielenia mordercy
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 120000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Tomasza Kornasia
LINK Recenzja Remigiusza Kociołka
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Jerzy Parfiniewicz zadatki na dobrego pisarza może i miał ale co z tego, skoro te zadatki doszczętnie palił pospolitą bylejakością; poza tym wydaje mi się, że próbował w swoich książkach upchnąć jak najwięcej zamiast skupić się na konkretach. Taka właśnie jest jego debiutancka książka – 160 stron dobrze zapowiadającego się misz-maszu.
Zaskakująca jest okładka: początkowo myślałem, że będzie to powieść o Władysławie Mazurkiewiczu – podobieństwo do jego wizerunku z okładki „Eleganckiego mordercy” Cezarego Łazarewicza jest uderzające. Zaczyna się intrygująco – sfrustrowany, zmęczony i czekający na sprawę rozwodową major Jerzy Korczuk jedzie na miejsce samobójstwa i niczym Lew Archer snuje rozmyślania o swoim życiu. Denatem jest Seweryn Szeryng, który przed kilkoma dniami napisał list do milicji, że ma do przekazania ważne informacje ale nie może przyjść na komendę, gdyż jest obserwowany. Dowody wskazują na to, że mężczyzna został zastrzelony; sąsiadka twierdzi, że widziała wchodzącą do jego mieszkania starszą kobietę i milicja idzie tym śladem.
I znienacka pojawia się – jakżeby inaczej – wątek szpiegowski: starsza pani to rencistka Emma Strelka; Korczuk siedząc w kawiarni „Cichy Kącik” i podsłuchując siedzące obok kobiety dowiaduje się, że Strelka zaopatruje je w obcą walutę i w rozmowie wyciąga z nich informacje stanowiące tajemnicę służbową. A skoro nieomylny major twierdzi, że jest to afera szpiegowska, to tak musi być: główny podejrzany przekazuje informacje przy pomocy filatelistycznej listy braków – no cóż, autor był członkiem Polskiego Związku Filatelistów, więc wtrącił tu swoją pasję. I żeby „Labiryntowi” stało się zadość tenże podejrzany okazuje się byłym członkiem NSDAP i żołnierzem Wehrmachtu, a żeby go czytelnikowi jeszcze bardziej obrzydzić autor ni z tego, ni z owego wprowadza do akcji motyw pedofilii.
Powiem wprost: ta książka to antyniemiecka propaganda w najbardziej prostackiej postaci – milicjanci, a potem esbecy nie mają żadnych wątpliwości, że mają do czynienia ze szpiegostwem, a parszywym Niemcom przepojonym nienawiścią do wszystkiego co polskie ręce same rwą się do rzymskiego salutu. I im bliżej końca książki tym gorzej, rozwiązanie sprawy trąci wręcz szowinizmem, a hasła typu: „polskie pochodzenie zobowiązuje” nie wywołuje, przynajmniej we mnie, uczuć patriotycznych ale zażenowanie. Jest też rozpaczliwa naiwność: major Korczuk mówi: „Patrz pan, wszyscy pracują uczciwie. A jednak istnieje coś, co nie pozwala im spokojnie spać, co na widok milicjanta wywołuje skurcz w okolicy serca” – dziwicie się, towarzyszu majorze? A wie pan jak naród rozszyfrowywał skróty waszych formacji? MO to było Mogą Obić, a ZOMO – Zwłaszcza Oni Mogą Obić. I pan się dziwi tym skurczom?
I taka jest ta książka: płacz i zgrzytanie zębów. I nie pomaga tu postać młodego porucznika Lisieckiego wyczekującego rychłego ożenku i cytującego arabskie sentencje lub złote myśli z „Przekroju” – książka jest drętwa, niestrawna i po prostu kiepska. I nie chcę być złośliwy ale uważam, że filateliści powinni zbierać znaczki, a nie pisać książki.