- Autor: Parfiniewicz Jerzy
- Tytuł: Dwa wcielenia mordercy
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 120000
- Recenzent: Tomasz Kornaś
- Broń tej serii: Druga seta
LINK Recenzja Remigiusza Kociołka
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Leniwe pierożki i roztrzepaniec dla porucznika
Labirynt „Dwa wcielenia mordercy” przeniósł mnie na czas jakiś w epokę Edwarda Gierka, w czasy, kiedy poziom przyzwoitej zamożności wyznaczały takie cuda techniki jak radioodbiornik „Dominika” czy telewizor „Szmaragd”, kiedy perłami stołecznej gastronomii były lokale „Jaś i Małgosia”, „Amfora” czy „Trou Madame”, zaś ulubionym dziennikiem Warszawiaków był „Express Wieczorny”..
Jako że omawiany tu kryminał labiryntowego jest pochodzenia, zatem zrozumiałym jest, że szpiedzy z wrażej NRF są czarnymi charakterami powieści. Szantażują, mordują, śledzą, kopiują, przekazują, deprawują nieletnich. Ale – taki to styl ukochanego przez nas gatunku – na swoje nieszczęście za przeciwników mają Milicję Obywatelską i Służbę Bezpieczeństwa których to służb funkcjonariusze morale wysokie posiadają, dobre serca, otwarte dusze, przebiegłość, spryt, tudzież inne cechy wzorcowego modelu pozytywnego bohatera.
Zadaniem strażników porządku i bezpieczeństwa ludowej ojczyzny jest znaleźć morderców niejakiego Seweryna Szerynga. Szeryng ów bywał niegdyś u rodziny w NRF, co od razu sugeruje, w jakim kierunku rozwinie się powieść. Wiadoma to wszak rzecz, że obywateli nieboszczki PRL zachodnioniemiecki wywiad próbował werbować, nie przepuszczając żadnej po temu okazji. Nieboszczyk Szeryng pracował w strukturze zwącej się Instytut Doświadczalny Techniki Budowlanej; takiego diamentu ludzkiego do zwerbowania enerefowscy pogrobowcy nazistów nie mogli przepuścić. Ale ich ofiara prawym obywatelem PRL była i współpracować za bardzo nie chciała… MO w braterskiej (czy raczej siostrzanej) współpracy z SB rozpracowała z polotem i finezją całą siatką szpiegowską, morderców wykryła i po raz kolejny odwetowcy i rewanżyści dostali literackiego łupnia.
Autor rzeczonego dziełka łaskaw był w paru miejscach przybliżyć codzienność tamtych czasów i zaserwował parę dobrych opisów. Niezły jest opis posiłku dróżnika na stacji PKP Wesoła. Otóż funkcjonariusz MO zapytał go o drogę do willi, w której zamieszkiwał jeden z podejrzanych, zaś „stary dróżnik, z długim sumiastym wąsem, dokończył odkrawanie plasterka kiełbasy, położył go na kromce chleba i dopiero wtedy odpowiedział”. Milicjant podziękował za wskazówki (uprzejmy ludek ci ludowi milicjanci…), ale za owo podziękowanie „dróżnik nawet nie odpowiedział, koncentrując całą swą uwagę na krojeniu następnego plasterka kiełbasy”.
Milicjanci – przynajmniej ci znani z powieści milicyjnych – zazwyczaj skromny żywot wiedli. Nie stać ich było na stołowanie się w wykwintnych lokalach. Dowodem na to był u Parfiniewicza porucznik Lisiecki, który: „poszedł dalej do Koszykowej, skręcił na MDM. Wszedł do baru mlecznego, gdzie zamówił leniwe pierożki i roztrzepaniec. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest głodny. Zjadł z apetytem i szybko opuścił bar”.
Na zakończenie nie sposób nie zacytować zdań wypowiedzianych przez małego chłopca, wychowanka wrażego enerefowskiego agenta, mordercy Szerynga. Przesłuchującym go milicjantom zeznał: „ja go nienawidzę… Bo on, bo on… Bo on stale mnie tulił i całował… A ja tego nie lubiłem… Gdy kładłem się do łóżka, przychodził do mnie… Głaskał mnie po nogach, po brzuchu…”
Brrrr, taki agent pederasta z NRF to gorsza bestia niż kierowca czarnej Wołgi…