Ostaszewski Tadeusz – Jak kot – Druga seta 67

  • Autor: Ostaszewski Tadeusz
  • Tytuł: Jak kot
  • Wydawnictwo: Pojezierze
  • Seria:
  • Rok wydania: 1988
  • Nakład: 60000
  • Recenzent: Tomasz Kornaś
  • Broń tej serii: Druga seta

Zmieniał kochanki jak skarpetki

Tadeusz Ostaszewski nie jest z pewnością sztandarowym autorem ukochanego przez nas gatunku, hmmm, literackiego. Opublikował kilka kryminałów, ale wszystkie w wydawnictwie „Pojezierze”; wśród jamników, kluczyków i labiryntów tego nazwiska nie spotkamy.
Książka „Jak kot” wydana została w roku 1988. Jest to nawet przyzwoicie napisana rzecz, trzymająca we względnym napięciu i napisana dość „zręcznym” językiem. Akcja umiejscowiona została w mazurskim miasteczku Satanowie (chyba fikcyjnym), gdzie to w hotelu „Europa” zamordowany został – przy pomocy bagnetu – dziennikarz Jan Rawski. Prowadzone śledztwo obejmuje sporą rzeszę osób, pojawiają się różne poboczne (jak potem się okaże) wątki. Jedna ze ścieżek poprowadzona jest w myśl wzoru „ślad prowadzi w przeszłość”, jeden z tropów wiedze do państwowej kaflarni, gdzie miano na lewo opylać tamtejsze wyroby.
Jeden z głównych podejrzanych miał na sumieniu „szastanie państwowymi pieniędzmi pochodzącymi ze sprzedaży domków montowanych w »Budramie«”. Najwyraźniej był to intratny interes, gdyż stać go było na liczne kochanki: „Zbigniew Rulak zmieniał kochanki jak skarpetki”.
Najsmakowitszy opis z książki brzmi tak: „przyjrzał się idącej przed nim kobiecie. Była niemłoda i bardzo tęga, mogła ważyć – ocenił Rajski – około stu kilogramów, co przy jej średnim wzroście powodowało, że wyglądała zgoła monstrualnie. Miała krótko ostrzyżone włosy, twarz szeroką, oczy małe, świdrujące chód ciężki i kaczkowaty. »Nie – pomyślał Rajski – ta kobieta nie mogła podobać się mężczyznom, a jeśli tak to nielicznym«”. Opis zaiste barwny; najbardziej zastanawia mnie, jak kapitan Rajski mógł zobaczyć oczy owej damy, skoro szedł za nią, ale najwidoczniej milicjant potrafi wszystko. A równie dosadną charakterystykę owej niewiasty dał jeden z przesłuchiwanych w śledztwie kelnerów: „niska, nie, raczej średniego wzrostu, na oko ponad cetnar, krótko strzyżona, palce upierścienione, oczka pod niskim czółkiem. Szkaradzieństwo – podsumował”.
Autor – prowincjusz z Warmii i  Mazur – oddał też hołd Warszawiakom i ich manierom. Uczynił to w formie monologu wewnętrznego jednego z funkcjonariuszy MO, sierżanta Brony. Otóż sierżant Brona otrzymał polecenie od przybyłego ze stolicy kapitana Rajskiego, wydane w niezwykle uprzejmej formie. Wzruszyło to owego Bronę: „No i proszę. Mój porucznik nie bawiłby się w żadne prośby, tylko wydałby rozkaz i po krzyku. A ten kapitan… Wiadomo, Warszawa, dobre wychowanie i szacunek dla ludzi…”.
Podsumowując: kryminał na przyzwoitym poziomie, w akcji spora rzesza podejrzanych, zgrabne (mimo przeszkód i różnorakich błędów) śledztwo. Co prawda dość wcześnie udało mi się rozszyfrować rozwiązanie, ale nie mam pewności, czy to ja jestem taki bystry czy rzecz tak toporna. Zapewne to pierwsze!