- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Grzęzawisko
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1981
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Jana Bielickiego
LINK Recenzja Jarosława Kiereńskiego
Zdzisław Barański, starszy referent w zakładzie obróbki drewna „Firex”, zostaje mianowany kierownikiem filii firmy w Gniewczycach; nie wie jednak, że dyrektor zakładu potrzebuje go jedynie jako figuranta, którym chce się posłużyć do lewych interesów. Barański, początkowo naiwny i „czysty niczym łza niemowlęcia”, szybko obrasta w piórka i uczy się złodziejskiego procederu; błyskawicznie pnie się w górę ale ludzie za plecami mówią o nim „watażka”, a chciwość i brak wewnętrznej kultury pchają go coraz głębiej do tytułowego grzęzawiska. W drodze na szczyt nie cofnie się nawet przed morderstwem.
„Grzęzawisko” to książka napisana na przełomie lat 70. i 80., kiedy gierkowska propaganda sukcesu powoli się wypalała, na horyzoncie pojawiał się głęboki kryzys, a na światło dzienne wychodziły grube szwindle i nietrafione inwestycje. W paru przypadkach pojawia się informacja, że ciężki sprzęt budowlany został wypożyczony na budowę tajemniczej Huty – czyżby była to delikatna sugestia, że chodzi o Hutę Katowice, sztandarowy przykład nierentowności? Pojawia się nawet taki dialog między dwoma milicjantami: „– Kiedy przyjdzie ten czas? Czas rozliczeń i sprawiedliwości społecznej? – Nie wiem. Ale jestem niepoprawnym optymistą. Więc może jeszcze w tym roku?” – historia pokazała, że ten czas rzeczywiście nadszedł ale prawdziwa sprawiedliwość nadeszła dopiero w następnej książce Kłodzińskiej, „W pogardzie prawa”, gdzie porównywany do Jana III Sobieskiego generał winnych tego kryzysu internował.
A sama książka jest schematyczna i wręcz dziecinnie przewidywalna – chyba tylko ktoś nieoczytany w kryminałach nie domyśliłby się jej zakończenia, tym bardziej, że sama Kłodzińska szybko wkłada do głowy Barańskiego rozmyślania nad „nazwijmy to: wypadkami losowymi”, a stróż pilnujący domu ofiary mówi, że spuszczony ze smyczy pies „swoich nie ruszy”. Akcja toczy się więc jak po sznurku, rozwiązania czytelnik domyśla się szybko, autorka ze strony na stronę tylko go w tym rozwiązaniu utwierdza – wygląda więc na to, że jest to powieść ku pokrzepieniu serc klasy robotniczej: triumfuje sprawiedliwość społeczna, a malwersanci zostają ukarani. Morał jest, powiedzmy sobie szczerze, rozpaczliwie naiwny ale w momencie pisania tej książki ideologicznie słuszny; zwłaszcza na tle sceny w której major Szczęsny częstuje kolegę resztką kawy neska i chlebem z pomidorem i kiełbasą, bo „więcej w swoim kawalerskim gospodarstwie nie miał”, a potem słyszy od niego: „Powiedz, Szczęsny, jak ma być dobrze w Polsce, jeżeli tyle w niej kradzieży, oszustw, tylu nieuczciwych ludzi?”.
Książka jest więc chyba tylko świadectwem historii, choć trzeba przyznać, że napisana jest sprawnie i czyta się ją płynnie i potoczyście; sęk tylko w tym, czy nie za bardzo płynnie i potoczyście. Przyznam się, że taka Kłodzińska nigdy mnie nie przekonywała, zdecydowanie bardziej wolę ją z „Nietoperzy” albo „Szukam tego człowieka”, tę można przełknąć, choć świat się nie skończy, jeśli się tego nie zrobi.