Francis Durbridge – Harry Brent 203/2022

  • Autor: Francis Durbridge
  • Tytuł: Harry Brent (Man called Harry Brent)
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1975
  • Nakład: 100275
  • Recenzent: Robert Żebrowski

D.I.5 versus AX, czyli dzień dobry, jestem z Kobry

Po powieść „Harry Brent” Francisa Durbridge’a (1912-1998) sięgnąłem, dlatego, że na podstawie jej oryginalnej wersji z 1970 roku, powstał spektakl Teatru Telewizji z cyklu „Kobra”. Miał on trzy części, z premierą 1, 8 i 15 czerwca 1972, a więc w sumie w niedługi czas po premierze książki, której polskie wydanie miało miejsce dopiero w 1975 roku.

Reżyserem spektaklu był Andrzej Zakrzewski, a w głównych rolach wystąpili: Józef Duriasz (jako Harry Brent) i Jerzy Kamas (jako inspektor Alan Milton), a ponadto m.in.: Marta Lipińska, Tadeusz Janczar i Andrzej Stockinger. Durbridge cieszył się popularnością wśród twórców „Kobry”. W latach: 1970-1985 wystawiono w sumie 8 spektakli na podstawie jego kryminałów, w kolejności chronologicznej: „Szal”, „Melissa”, „W biały dzień”, „Harry Brent”, „Jak błyskawica”, „Desperaci”, „Brutalna gra”, „Odwet”.

Dla młodszych Klubowiczów krótka informacja dotycząca „Kóbr”, czyli spektakli telewizyjnych TVP pt. „Teatr Kobra”, inna nazwa: „Teatr Sensacji Kobra” i „Teatr Sensacji i Fantastyki „Kobra”” („Teatr Sensacji – „Pająk””, jak również „Teatr Sensacji i Fantastyki „Sfinks”, to coś innego), a także „Czwartkowy Teatr” (bo pokazywany był w czwartki wieczorem, tuż po Dzienniku Telewizyjnym). Emitowany był w latach: 1956-1993, a potem od roku 2013. Jego założycielką była Illa Genachow. Wyemitowane 6 lutego 1956 roku „Zatrute litery” na podstawie książki Agathy Christie, w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, uznawane są za pierwszą „Kobrę”. W pierwszych latach widzowie oglądali sztuki na podstawie wiecznie młodych powieści najsłynniejszych światowych autorów (poza Christie byli to m.in.: Conan-Doyle, Chesterton, Leblanc, Chandler, Simenon, Sayers). Przedstawienia z lat 50. nie były rejestrowane, a wszystko szło na żywo. Dopiero potem pojawił się telerecording. Z czasem zaczęły się pojawiać sztuki na podstawie powieści polskich autorów, m.in. Słomczyńskiego, Kwiatkowskiego, Szczypiorskiego, Wydrzyńskiego, Zeydler-Zborowskiego i Sekuły. Grali w nich najlepsi polscy aktorzy: Cybulski, Łapicki, Fronczewski, Gołas, Fetting, Chamiec, Kamas, Pokora, Gliński, Wilhelmi, Koczeska, Kwiatkowska, Jędrusik, Mrozowska, Szaflarska. Spektakle miały charakterystyczną animowaną czołówkę: wijącego się i mrugającego węża – kobrę, stworzonego przez rysownika – Eryka Lipińskiego, jako karykaturę autora powieści milicyjnych – Zygmunta Zeydler-Zborowskiego. I choć scenografia w „Kobrach” była siermiężna, zdarzały się liczne wpadki (np. zniszczenie jakiegoś elementu dekoracji, czy rekwizytu, ujęcie kamery na to, czego nie powinien zobaczyć telewidz, zapomnienie przez aktora jego kwestii), a jakość przekazu telewizyjnego była mierna, to spektakle cieszyły się ogromnym powodzeniem (ulice dosłownie wyludniały się, a oglądalność dochodziła nawet do 90%). Ile w sumie ich było, tego nawet najstarsi górale nie pamiętają. Genachow stwierdziła, że w ciągu pierwszych trzech lat emisji było ich 144. Reżyserem-rekordzistą jest Józef Słotwiński, który wyreżyserował ponad sto „Kóbr”. Zainteresowanym polecam 40-minutowy film z roku 1992 pt. „Pod znakiem węża, czyli wspomnienie o Teatrze Kobra”, a także informacje na stronie filmpolski.pl . Zastanawiającym jest dla mnie fakt, że taki fenomen jak „Teatr Kobra” nie doczekał się jakiegoś naukowego opracowania książkowego.

Czas wrócić do książki. Jej autor cieszył się wielką popularnością w Wielkiej Brytanii, gdyż był wszechstronnym „kryminalistą”: pisał książki, scenariusze słuchowisk (powstało ich 21, sześcio- i ośmioodcinkowych), seriali telewizyjnych (łącznie 17) i sztuk teatralnych. W Polsce wydano co najmniej 16 jego książek: w PRL-u – 3 (jedna w „Jamniku” i dwie w „Kluczyku”), a pozostałe w III RP (w tym trzy w „Crime Classic”). Powieść liczy 222 strony, jej cena okładkowa to 25 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Akcja toczy się w Londynie i kilku mniejszych miejscowościach w Anglii. Głównymi bohaterami są: tytułowy Harry Brent – właściciel biura podróży oraz Alan Milton – inspektor policji. Brent, mieszkający w Londynie, udał się pociągiem do Market Weldon, by tam spotkać się ze swoją narzeczoną – Carol Vyner, w miejscu jej pracy tj. biurze przedsiębiorstwa Samuela Fieldinga, gdzie była sekretarką. W przedziale podróżował m.in. z apatycznie wyglądającą młodą kobietą, z bukietem w ręką i jakimś magazynem pod pachą. Jakież było jego zdziwienie, gdy tę samą kobietę – jako starającą się o pracę – spotkał w biurze przedsiębiorcy. W czasie, kiedy była ona sam na sam z Fieldingiem, wyciągnęła pistolet i zastrzeliła go. Słysząc głos wystrzału, Brent pojawił się w gabinecie i zatrzymał ją do czasu przybycia policji. Na miejsce zdarzenia przybył inspektor Alan Milton z miejscowej komendy policji, eks-narzeczony Carol. Do pomocy wziął sierżanta Roya Philipsa. Zabójczyni nie miała przy sobie żadnych dokumentów, a jedynie sfałszowane referencje. Nie chciała powiedzieć, kim jest, ani składać żadnych wyjaśnień. Została osadzona w areszcie. W toku prowadzonego śledztwa ustalono, że bukiet, który posiadała w pociągu, złożyła na miejscowym cmentarzu na grobie … rodziców Brenta. W torebce zaś miała bilet na spektakl teatralny. Bilet na ten sam spektakl (na miejsce obok) miał w swoim portfelu … Brent. Zarzekał się on, że nie zna morderczyni, a bilet ktoś mu podrzucił. Tymczasem aresztantka podjęła próbę samobójczą, a majacząc pytała o Harrego Brenta. Milton prowadząc sprawę, w którymś momencie, poczuł się jak budowniczy wznoszący fundamenty na lotnych piaskach. „Otoczony kłamstwami, fałszywymi świadkami i spreparowanymi dowodami” musiał jeszcze lawirować tak, żeby nie nikt nie powziął fałszywego wniosku, że będąc zazdrosnym o Carol, która od niego odeszła, mści się na jej obecnym narzeczonym. Tymczasem wyszło na jaw, że Sam Fielding osobiście pracował nad jakimś strategicznym wynalazkiem…

Kryminał ten jest całkiem porządny, taki w starym, dobrym, angielskim stylu. Fabuła jest nieźle zagmatwana, tropy plączą się, a ujawnione fakty nie wiadomo do czego przypiąć. Do samego końca trudno się zorientować, kto pociągał za sznurki zbrodni. Jeśli zaś chodzi o Miltona, to jest to profesjonalny glina, jak również dobry i uczciwy człowiek. Pozostałe zaś postacie albo kłamią, albo łajdaczą się, albo zabijają i same giną. Reszta jest milczeniem.