- Autor: Edigey Jerzy
- Tytuł: Sprawa dla jednego
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: seria Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1978
- Recenzent: Wiesław Kot
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Grażyny Głogowskiej
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
Wolność i mieszkanie to wielki skarb
Kobieta poprawiała pończochę w bramie przy Wilczej i widziała wyraźnie jak ten w jasnym płaszczu pochylił się nad tym w brązowym ubraniu i zadał mu czymś ciężkim „piekielny cios”. Ten zabity, Zygmunt Stojanowski, z zawodu inżynier magister budownictwa lądowego, zatrudniony w Przedsiębiorstwie Robót Budowlanych, to chodząca przeciętność, na którą nie warto byłoby ręki podnosić. A jednak ktoś miał w tym interes.
Prawdziwa zagwozdka, którą otrzymuje od przełożonych porucznik Andrzej Ciesielski. Wtedy coś się jednak zaczyna zarysowywać. Rzeczony Zygmunt mógł zostać stuknięty na zlecenie swojej pięknej żony Ireny, damy z Targówka. Pan inżynier wyciągnął ją z domu, gdzie bieda i przestępczość była dziedziczne, ale potem przestał się sprawdzać. A Pani Irena się wysferzyła i chciała mieć u boku chłopa na schwał. Więc „był tam stale meksyk”. Milicja węszy w miejscu pracy inżyniera i wtedy rozgrywa się kluczowa — chyba wolno zdradzić — scena, gdy oficer śledczy zostaje przypadkiem obsypany na placu manewrowym proszkiem o nazwie zeosil, który wydatnie pomaga zastygnąć betonowi. Ale, że z tym proszkiem jest coś na rzeczy na razie sza, bo tego dochodzimy o sto stron dalej. Bo — jak czytamy — „dochodzenie milicyjne można porównać do skomplikowanej mozaiki budowanej z różnego rodzaju, różnej wielkości i różnego koloru kamyczków”. Tymczasem wachlowana jest osoba tej nieszczęsnej żony Ireny, (Kto jeszcze pamięta film „Irena do domu!”?) zdążyła się zadać z obywatelem austriackim Helmutem Schulzem, co zawsze podejrzane. No i rzeczywiście ów Schulz okazał się potworem o skłonnościach stręczycielskich. A Irena, o której autor wyraża się nie inaczej jak tylko „piękna pani”) mogła przecież chcieć pozbyć się małżonka: Sama to sobie przepowiada: „Uwalniam się od niekochanego męża, który odmawiał zgody na rozwód i zyskuję mieszkanie w samym centrum stolicy. Wolność i mieszkanie to przecież wielki skarb”. Ale z „pięknej pani” przyjdzie nam zdjąć reflektor, bowiem w fabule pojawia się skandal. Ktoś u wejścia do kawiarni „Pod kurantem” dokonuje regularnego zamachu na oficera milicji prowadzącego śledztwo. Ten, kiedy się ocyka po ciosie w czaszkę, konstatuje jak na oficera milicji przystało: „Umarłem i jestem w niebie”. I w żaden sposób nie może zrozumieć, podobnie jak pułkownik Niemiroch, czemu akurat jego to nieszczęście spotkało. Otóż on coś wie, ale sam nie wie, że wie. A morderca wie, że on to wie, i że wie, że wie. Woli więc zabić niż wpaść. Potencjalnemu zabójcy nie chodzi o całą milicję, ale o tego jednego jedynego porucznika Ciesielskiego. Stąd tytułowa „sprawa dla jednego”. No i teraz sprawa krąży już wokół budowy, bo tamtejszy front okazuje się dla śledztwa najbardziej obiecujący. Do milicyjnych głów zaczyna się przebijać przekonanie, że jakieś wyjątkowo subtelne przekręty panują na Trasie Toruńskiej, na której pracował zamordowany i wokół której zbyt wiele węszy nasz dzielny porucznik. Ostatecznym potwierdzeniem wydaje się paczka rzekomo z książkami, adresowana do porucznika Ciesielskiego, która to paczka okazuje się regularną bombą. Na szczęście bomba zdemaskowaną na czas. A pętla wokół mordercy się zaciska. Bo budowa jest coraz dokładniej prześwietlana.
Ze względu na duży udział technologii budowlanej w fabule, ze względy na budowę stolicy („Jaka piękna jest Warszawa/ Ile domów, ile ludzi…”), że względu na liczny udział kadr inżynierskich oraz prostych robociarzy „Sprawa dla jednego” mogłaby zostać uznana za kryminał socrealistyczny. Trochę postdatowany, ale nie szkodzi.
Zwłaszcza, że sporo tu rysów soc, jak ta niewyjęta nazwa spółdzielni pracy „Pomoc Budowlanym”. Brzmi jak z „Przy budowie” Konwickiego. No i pytanie jak z wczesnego Hłaski: „Dlaczego jesteś tak smutny jak bar mleczny w Częstochowie?”