Edigey Jerzy – Sprawa dla jednego 128/2023

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Sprawa dla jednego
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: seria Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1978
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Grażyny Głogowskiej

Slalomem po kawiarniach w czasie między śledztwem a dochodzeniem

Jerzego Edigeya przedstawiać nie trzeba. Książka liczy 191 stron, a cena okładkowa to 30 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego. Choć nakład nie jest podany, co niestety często zdarzało się w „Czerwonej Okładce”, to z dużą dozą prawdopodobieństwa należy przyjąć, że było to 100 000 egz., tak jak przy innych kryminałach z tej serii wydawanych w tamtym okresie. Dla przyzwoitości prześledźmy jeszcze proces wydawniczy: oddano do składu 6 X 1977r., podpisano do druku w VI 1978r., a druk ukończono w VIII 1978r.

„Sprawa dla jednego” ma już swoją recenzję w naszym Klubie, a nawet trzy. Intrygująca jest recenzja Grzegorza, bo … nie jest w pełnej wersji. Całość miała się znaleźć w „MO-nitorze nr 3”, jednak nie czytałem jej, bo nie udało mi się znaleźć tej produkcji. Myślę, że recenzent wspólnie z naszym webmasterem mógłbym postarać się o zamieszczenie na stronie klubowej pełnej jej wersji.

Akcja powieści toczy się w Warszawie w czasie budowy Trasy Toruńskiej (budowę rozpoczęto w roku 1976, a książkę ukończono w roku 1977). Okres ten jednak można jeszcze zawęzić, z uwagi na informację w treści o nowo otwartej kawiarni „Aida” przy Placu Teatralnym. Trzeba jednak wiedzieć, kiedy ją otwarto, a ja takiej informacji nie posiadam.

Któregoś wrześniowego wieczora, na ul. Wilczej (na której mieściła się m.in. dzielnicowa komenda MO), dokonano zamachu na życie mężczyzny, który wcześniej zaparkował tam swoją „Syreną”. Sprawca uderzył go w głowę dwukilogramowym odważnikiem. Świadkiem zdarzenia była Maria Bolecka wracająca z pracy do swojego mieszkania na ul. Mokotowskiej. Na miejscu pojawili się milicjanci oraz karetka pogotowia, która przewiozła inżyniera do szpitala przy ul. Kasprzaka. Z karetką pojechał kapral Roszkowski, który miał ustalić dane pokrzywdzonego oraz zabezpieczyć rzeczy, które miał przy sobie. Niedługo potem przyjechała ekipa dochodzeniowa Komendy Stołecznej, którą kierował kapitan Janusz Tokarski. Meldunek złożył mu sierżant Krawczyk, który pierwszy pojawił się na miejscu zdarzenia. Kapitan przeprowadził rozmowę ze świadkiem zdarzenia i ustalił, ze sprawcą był jakiś mężczyzna, wysoki, raczej młody, który ubrany był w płaszcz i czapkę cyklistówkę oraz modne dżinsy z dużą plamą na nogawce. Miała ona kształt gęsiego jaja, a wyglądała jakby była po jakimś smarze, przez co trudna do usunięcia. Bolecka zwróciła na nią szczególną uwagę z uwagi na skrzywienia zawodowe – była bowiem zatrudniona w pralni chemicznej.

„Niestety, ofiara napadu zmarła, zanim pogotowie dojechało do szpitala. Mężczyzna nazywał się Zygmunt Stojanowski. Z zawodu był inżynierem magistrem budownictwa lądowego. Pracował w Przedsiębiorstwie Robót Budowlanych. Samochód „Syrena” był jego własnością. Stojanowski mieszkał w domu przy ul. Wilczej. W tym, przed bramą którego go zabito. Ostatnio pracował przy budowie Trasy Toruńskiej. W odpowiedniej rubryce dowodu osobistego Stojanowskiego figurowała adnotacja „żonaty””.

Sprawę zabójstwa dostał do prowadzenia porucznik – absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego – Andrzej Ciesielski z „Pałacu Mostowskich”, czyli Komendy Stołecznej MO. Do pomocy miał podporucznika Antoniego Szymanka, a całość nadzorował pułkownik Adam Niemiroch. Nad milicjantami zaś czuwał prokurator Żarnowiecki. W toku prowadzonych czynności ustalono, że denat był człowiekiem bardzo uczciwym, niezwykle pracowitym i obowiązkowym, ale o trudnym charakterze, przez który wchodził w konflikty z ludźmi go otaczającymi. Jego małżeństwo było w całkowitym rozkładzie, a żona – Irena, gdzieś wyjechała i nie było z nią kontaktu. Był on od niej starszy o 15 lat, a poznał ją w zakładzie pracy tzw. „smarówce” przy ul. Księcia Ziemowita na Targówku Fabrycznym. On zajmował stanowisko głównego technologa, a ona pracowała jako dozowniczka przy mieszalniku. Była wówczas prostą dziewczyną z lumpenproletariackiej rodziny z Targówka mającej niewielki szacunek dla prawa, nieokrzesaną i nieobytą towarzysko, z wykształceniem jedynie podstawowym (absolwentka szkoły na Kawęczyńskiej), ale za to niezwykle ładną i zgrabną. Ostatnio związała się z jakimś mężczyzną, który woził ją Oplem Kadetem („Kudy syrenie inżyniera do tamtego auta!”). Z uwagi na wszczynane przez nią awantury z mężem, groźby kierowane do niego, a także jej zniknięcie, stała się w tej sprawie podejrzaną o sprawstwo kierownicze dokonanego zabójstwa. Dopiero po kilku dniach stawiła się w komendzie na przesłuchanie. Przesłuchiwał ją Ciesielski, który – jakby to powiedzieć – po prostu zakochał się w niej. No i dopiero od teraz zaczęła się właściwa akcja. Porucznikowi nie było łatwo prowadzić tę sprawę i znaleźć mordercę, tym bardziej, że sam znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie…

Poza wymienionymi już milicjantami, w książce pojawili się też: major Wyderko, major Liskiewicz, kapitan Laskowski (saper) oraz sierżant Paciorek. Może kogoś dziwić, że w swoich recenzjach wymieniam stopnie i nazwiska występujących w powieściach milicjantów. Może jednak występują oni w innych kryminałach danego autora i dzięki temu będzie można coś skojarzyć i powiązać.

Ciekawym w książce jest wątek dotyczący formy prowadzonego przez milicję postępowania przygotowawczego. Prowadzący sprawę Ciesielski mówi: „prowadzimy dochodzenie w tej sprawie”, „śledztwo w sprawie morderstwa”, „prowadzimy dochodzenie”, a jego przełożony Niemiroch: „prowadzić śledztwo”, „prowadzenie śledztwa”, „po prostu śledztwo”. Mamy tu duże niekonsekwencje, zarówno jeśli chodzi o parę porucznik-pułkownik, jak też sam porucznik. Bez wątpienia postępowanie to miało formę śledztwa, bo dotyczyło zabójstwa. Dochodzenie mogło być prowadzone np. w sprawie kradzieży, włamania (a właściwie kradzieży z włamaniem), czy pobicia (chociaż już pobicie ze skutkiem śmiertelnym byłoby śledztwem). Dla czytelnika to pewnie fakt bez znaczenia, ale dla autora i jego kompetencji powinno to być czymś ważnym.

Następna nieścisłość: „ Zaraz przyjedzie karetka i zabierzemy porucznika na Wołoską (…) – Gdzie ja jestem? – W szpitalu na Komarowa”. Ulica Wołoska powstała przed I WŚ. Swoją nazwę nosiła do roku 1967, kiedy to zmieniono ją na Władimira Komarowa (kosmonauta, bohater Związku Radzieckiego). Dopiero w roku 1992 przywrócono jej pierwotną nazwę.

Kolejny interesujący wątek to tzw. ślad targówkowy: „Pochodzę z Targówka, a więc znam życie”, „Że nie spełnił pokładanych w nim nadziei i nie okazał się chętny do fundowania kieliszka wódki?! Za to nie zabijają na Targówku. Zresztą na Targówku w ogóle nie zbijają. Najwyżej komuś spuszczą manto i w najgorszym wypadku „wyflekują” [brutalnie skopią]”, „My, dziewczyny z Targówka, zawsze umiałyśmy opatrzyć rozbity łeb brata lub założyć opatrunek, kiedy ktoś kogoś trochę drasnął nożem”, ojciec do syna (rodowici Targówczanie, nie mylić z Targowiczanami): „Jeżeli usłyszysz jak ktoś obszczekuje Irenę, że ona przekręciła Zygmunta, od razu zapraw z łba popaprańca, żeby mu chrupawki [zęby] wyprysły”.

Przepowiednia: „Trasa Toruńska (…) ona to będzie w przyszłości stanowić główną część autostrad przecinających Polskę z północy na południe i z zachodu na wschód, łączących się w sercu kraju, jego stolicy, Warszawie”. Na razie w Warszawie za dużo to autostrad nie mamy, ale trzeba przyznać, że TT jest istotnym elementem w warszawskim węźle tras ekspresowych.

PRL-ogizmy: papierosy „Sport” i „Philip Morris”, restauracja „Budapeszt” (przy ul. Marszałkowskiej 21/25), kawiarnie: w „Grand Hotelu”, „Aida” (na Placu Teatralnym, a dokładnie przy ul. Wierzbowej), „Pod Kurantem” (róg Wilczej i Marszałkowskiej) „Telimena” (Krakowskie Przedmieście/Kozia), „Nowy Świat” (pod nr 63), klub „Kamieniołomy” (Ossolińskich 3), bar hotelu Bristol, film „Ojciec Chrzestny 2” (z 1974r.) w kinie „Skarpa” (ul. Kopernika 5, działało w latach: 1960-2003, ech, co za czasy), meble z „Ładu” (Spółdzielnia Pracy Architektury Wnętrz, rozwiązana w roku 1996), książka-bestseller „Wielka Koalicja” [1941-1945] (dwa tomy) z roku 1972, książeczka PKO, autobus pospieszny „P”, ulice: Świerczewskiego (obecnie Al. Solidarności) i Stalingradzka (teraz Jagiellońska), komunikat radiowy wzywający daną osobę, przebywającą w bliżej nieokreślonym miejscu, do powrotu do domu w ważnych sprawach rodzinnych (ileż razy się takie komunikaty słyszało), milicjanci dokonują przeszukania, „które do niedawna nazywało się po prostu „rewizją””, peerelowskie afery: mięsna (pierwsza połowa lat 60., dotyczyła Miejskiego Handlu Mięsem), włókiennicza (Afera Żyrardowska w II RP) i rtęciowa (początek lat 70., rtęć kradziono z Zakładów Chemicznych „Oświęcim” i sprzedawano do Austrii), zamykanie przez dozorcę na klucz bramy kamienicy w porze nocnej.

Recenzowany kryminał jest bardzo solidny. Jego fabuła, z biegiem czasu coraz bardziej się komplikuje, a przestępstwa mnożą się. Występujący w nim wątek miłosny przedstawiony jest w wersji romantycznej (bez erotyzmów). Dla mnie najbardziej wartościowym aspektem powieści jest jej tło, czyli historyczne obiekty naszej stolicy, a także elementy charakterystyczne dla ówczesnego życia. Prezes kiedyś napisał o jednej z recenzowanych powieści („Ta cholerna mgła”), że jest to najbardziej „piwny” kryminał milicyjny, jaki czytał. O książce Edigeya mogę powiedzieć, że jest to najbardziej „kawiarniany” kryminał milicyjny, jaki czytałem, choć większość kawiarni jest tu tylko wspominana [polecam artykuł w internecie pt. „Instytut Pamięci Gastronomicznej”].

No i jeszcze małe spostrzeżenie. W powieści wystąpiło tylko jedno słowo, którego znaczenia nie znałem, a mianowicie utensylia. Z jednej strony to dobrze, bo nie trzeba za dużo szukać po internecie, a z drugiej źle, bo człowiek się nie rozwija. W sferze kryminałów, jednym z najbardziej dla mnie rozwojowych elementów są recenzje pisane przez Prezesa, który co rusz wyskoczy z jakąś „dezynwolturą” lub innym, łatwiejszym do napisania, niż powiedzenia lub zrozumienia, słowem lub wyrażeniem. Ale ważne, że jest się od kogo uczyć (ciekawe od kogo uczy się Prezes?).