- Autor: Niziurski Edmund
- Tytuł: Pięć manekinów
- Wydawnictwo: MON, Wydawnictwo LTW
- Seria: seria Labirynt, Kryminał
- Rok wydania: 1959, 2010
- Nakład:
- Recenzent: Iza Desperak
- Broń tej serii: Pierwsza seta
LINK Recenzja Piotra Kitrasiewicza
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Kto manekin, kto morderca
„Pięć manekinów” to druga chyba wydana w latach 50-ych milicyjna powieść Edmunda Niziurskiego, autora, który potem zwekslował w zupełnie inne rejony literatury, niestety. Jak zawsze czytelnik rechocze na skutek talentu słowotwórczego Niziurskiego, zwłaszcza w dziedzinie nazwisk ofiar, podejrzanych, milicjantów i… mordercy oczywiście.
Mamy więc tu: Antoniego Bujwida Żurawskiego, Leona Postura, panią Dopust i pannę Parytet, porucznika Hipolita Żurkę i sierżanta Fiołka, a także pana Cackę. Zresztą porucznik Żurko ma pewną cechę charakterystyczną, którą znają czytelnicy „Niesamowitych przygód Marka Piegusa” i „Klubu włóczykijów” – niesamowite powonienie.
Sprawa, z którą zmierzyć się musi zespól milicyjny, to tajemnicze zabójstwo. Zabito malarza Postura, a w jego pracowni znaleziono pięć tytułowych manekinów, dość oryginalnie przyodzianych, i przez denata przed śmiercią sportretowanych.
Manekiny te próbują na zmianę zawikłać kryminalną zagadkę i pomóc w jej rozwiązaniu. Rozszyfrowanie, kogo miałyby symbolizować, prowadzi do niespodziewanych, na miarę „Dynastii” i wenezuelskich seriali, odkryć – jak np. cudowne ocalenie dawno pogrzebanego i opłakanego potomka, w dodatku o nie najbardziej kryształowym charakterze. Oprócz manekinów i żywi ludzie utrudniają jak mogą śledztwo – jest tak zawikłane, że trudno jest się połapać w kolejnych zwrotach akcji i znużony czytelnik dochodzi do wniosku, że Niziurski pisał jednak lepsze powieści dla chłopców i dziewcząt, niż kryminały. Zasadniczo podejrzani są wszyscy, i to kilkakrotnie. Być może autor zabawił się w ćwiczenie z rachunku prawdopodobieństwa – mając trzech milicjantów i jedną ofiarę oraz pięciu podejrzanych, ile możliwych rozwiązań da się opisać? W dodatku, w przeciwieństwie do klasyków, których Niziurski za głębokiej komuny mógł był nie przeczytać, nie umieścił żadnego planu miejsca zbrodni i okolic – a geografia ma tu niebagatelne znaczenie.
Mimo pewnych trudności z pilnym śledzeniem akcji (na rachunku prawdopodobieństwa w szkole się obijałam), „Pięć manekinów” dostarczyło mi masy przyjemności. Zwłaszcza niekwestionowana wszechwładza Milicji Obywatelskiej. Kiedy naiwni poszkodowani zbyt surowym potraktowaniem przez drogówkę nieprzepisowej rury wydechowej motocykla obywatele proszą o interwencję porucznika Żurkę – ten każe ich po prostu zamknąć i nie zawraca sobie głowy ani nakazem prokuratora, ani jakimiś tam czterdziestoma ośmioma godzinami. Podobnie fakt podejrzewania o zabójstwo bez najsłabszych dowodów – absolutnie wszystkich pokazuje, że ówczesny milicjant był niemal Bogiem. Aż dziw, że w końcu ostał się tylko jeden podejrzany – oczywiście, ten właściwy. Nasza milicja się nie myli.