- Autor: Niziurski Edmund
- Tytuł: Pięć manekinów
- Wydawnictwo: MON, Wydawnictwo LTW
- Seria: seria Labirynt, Kryminał
- Rok wydania: 1959, 2010
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Izy Desperak
LINK Recenzja Piotra Kitrasiewicza
Edmund Niziurski to pisarz znany przede wszystkim jako autor przygodowych książek dla młodzieży, wystarczy wspomnieć chociażby „Klub włóczykijów”, „Siódme wtajemniczenie” czy „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”. W jego twórczości znalazło się też jednak miejsce dla kilku książek dla dorosłych, wśród których są dwa kryminały – jeden z nich to właśnie „Pięć manekinów”.
Intryga wydaje się prosta: otóż na jednym z miejskich podwórek zostają znalezione zwłoki młodego malarza Leona Postura. Sprawa jednak bardzo się komplikuje, gdy okazuje się, że wszyscy podejrzani mają mocne alibi. Kluczowe dla rozwiązania sprawy są manekiny stojące w pracowni zamordowanego i przedstawione na jednym z obrazów – dla milicjantów intrygujące jest to, że podejrzani widzieli je w różnych ustawieniach, a poza tym pozostaje dla nich zagadką, kogo one symbolizują.
Powieść ta została napisana w roku 1959, tym samym, w którym powstały „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”, i jest dowodem na to, że Niziurski dobrze zrobił, nie pisząc już więcej kryminałów i skupiając się właśnie na książkach dla młodzieży. Dobry kryminał powinien być uporządkowany, tutaj natomiast mamy do czynienia z ogromnym zawikłaniem akcji, co, niestety, nie służy dobremu odbiorowi książki, raczej wywołuje lekkie znużenie i zniechęcenie. Dodatkowo zwrotów akcji jest bez liku: milicjanci na podstawie błahych dowodów wysuwają poważne podejrzenia, by za chwilę skierować je w stronę innego bohatera – wprowadza to lekki chaos i nie służy zbyt dobrze rozwojowi akcji. Dodatkowym minusem jest brak jakiegokolwiek umiejscowienia fabuły: dobry kryminał musi dziać się „gdzieś”, musi być jakieś tło dla akcji, opis miejsc, gdzie przebywają bohaterowie, a tu – nic, jest po prostu nijako.
Osobna kwestia to obraz Milicji Obywatelskiej wyłaniający się z tej książki – i przyznam, że nie jest on dla mnie jasny. Z jednej strony mamy wszechwładzę funkcjonariuszy: rozczuliła mnie scenka, gdy milicjant aresztuje dwóch typków, którzy „nie chcieli się rozejść. Zatrzymałem za opór stawiany władzy”; żeby było ciekawiej, po kilku dniach drugi milicjant przypomina sobie, że „tych dwóch facetów Żurko aresztował w niedzielę. Nikt jednak nie wie, po co i dlaczego” – cóż, takie były czasy. Ale z drugiej strony jest kilka scen przedstawiających milicjantów niemalże karykaturalnie – młody podporucznik całkowicie traci rezon, wręcz dziecinnieje w obliczu przełożonego, z kolei w innej scenie ten sam oficer tak nieudolnie prowadzi przesłuchanie, że wygląda ono wręcz humorystycznie. Czyżby cenzura zaspała? A może po 1956 roku pozwalała czasami na takie pokazywanie stróżów porządku?
Po „Pięciu manekinach” Niziurski już nie wracał do powieści kryminalnej – owszem, w książkach dla młodzieży pojawiały się wątki sensacyjne, chociażby w niezapomnianym „Piegusie”, ale te wątki były przedstawiane raczej w formie przygodowej. I bardzo dobrze, że autor znalazł sobie gatunek, w którym się sprawdził, a nie trwał w formule, która chyba nie była dla niego – zwróćmy uwagę, że obydwa kryminały Niziurskiego zostały na ponad pół wieku zapomniane, nie wznawiano ich. I to jest chyba najlepszy dowód, że dziś można traktować „Pięć manekinów” raczej jako ciekawostkę o pewnym uroku ramotki i pozycję dla fanów Niziurskiego, ale chyba nic ponadto.