Żukowski Jerzy – Martwy punkt 227/2024

  • Autor: Żukowski Jerzy
  • Tytuł: Martwy punkt
  • Wydawnictwo: MON, CM
  • Seria: Labirynt, Najlepsze Kryminały PRL
  • Podseria: Lata 50 (tom nr 5)
  • Rok wydania: 1957, 2017
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

Adwokat Seweryn Marzec zostaje znaleziony martwy w swojej willi przy ulicy Czerwonych Maków w Warszawie; na biurku leży kartka z niezdarnie nabazgranym słowem „Umieram”, a doktor Jan Węgrzyniak orzeka u denata atak serca. Sprawę prowadzi kapitan Polikarp Rybka, któremu od samego początku nie uśmiecha się współpraca z prokuratorem Emilem Kleczem, znanym w środowisku jako zasuszony dziwak i prowincjonalny ramol.

Rybka dowiaduje się, że Marzec od półtora roku obawiał się zamachu na swoje życie; kapitan zaczyna więc podejrzewać, że atak serca mógł zostać wywołany przez wstrzyknięcie do organizmu kurary.

Ta książka pokazuje, że polski kryminał na początku epoki gomułkowskiej był jeszcze dość przaśny i mało oryginalny – rozwleczony i egzaltowany język powieści przypomina mi książki Arthura Conan Doyle’a, a finałowe rozstrzygnięcie sprawy wyraźnie jest zainspirowane twórczością Agathy Christie. Główny bohater wygląda wręcz groteskowo: Polikarp Rybka ceregieli się ze śledztwem prawie trzy miesiące i nawet jego przełożeni twierdzą, że sprawa jest już wydarzeniem niemal historycznym – jednak jak może być inaczej, skoro kapitan popełnia elementarne błędy: najpierw tajemniczy włamywacz niemalże pod jego nosem plądruje pokój w willi Seweryna Marca, a później okazuje się, że nie potrafi on wyciągnąć wniosków z głębokości odciśniętych w ziemi śladów buta. Prokurator Emil Klecz to również postać dość groteskowa – trzeba jednak przyznać, że mimo swojej cudaczności to właśnie on wykazuje się o wiele większą spostrzegawczością niż kapitan: nie dość, że zauważa wiele przeoczonych przez niego drobiazgów, to na dodatek podsuwa mu niemalże pod nos gotowe rozwiązanie, a podejrzanej osobie polecenie tymczasowego aresztowania. Samo śledztwo wygląda, moim zdaniem, mało przekonująco: osoby podejrzewane przez Rybkę mają poważne powody, by Marca zlikwidować, ale tenże Rybka w żaden sposób im tego nie uświadamia. Mamy, na przykład, doktora Czaplickiego – Rybka otrzymuje skądś pismo z pieczęcią Armii Krajowej z którego wynika, że doktor organizował wywózkę Żydów do Oświęcimia, a wydany na niego wyrok został zawieszony. Sprawa wygląda bardzo poważnie, tym bardziej, że to właśnie na oddziale Czaplickiego „stłukła się” fiolka z kurarą – i co z tego? Owszem, historia z kurarą toczy się trochę inaczej i kapitan Rybka niemalże ją wyjaśnia – „niemalże”, bo całkowicie ją wyjaśnia prokurator Klecz w scenie finałowej.

Co więc wynika z tej książki? Obawiam się, że nic; może ona być dobrym materiałem dla pasjonatów albo badaczy polskiej literatury piszących pracę magisterską na temat „Wpływy światowej literatury na powieści kryminalne w Polsce w drugiej połowie lat pięćdziesiątych” – myślę, że cała reszta czytelników może ją sobie odpuścić.