Żukowski Jerzy – Martwy punkt 70/2024

  • Autor: Żukowski Jerzy
  • Tytuł: Martwy punkt
  • Wydawnictwo: CM
  • Seria: Najlepsze Kryminały PRL
  • Podseria: Lata 50 (tom nr 5)
  • Rok wydania: 2017
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Namiętowy oskarżyciel, pędzel z bakelitową rączką i tubokuraryna

Jerzy Żukowski ma charakterystyczny styl pisania kryminałów, który – trzeba przyznać – spodobał mi się, choć jeśli chodzi o lata 50. to moimi najulubieńszymi polskimi twórcami tego gatunku pozostają Tadeusz Kostecki i Jacek Wołowski. „Martwy punkt” to chyba ostatnia pozycja kryminalna Żukowskiego, której jeszcze nie przeczytałem i nie zrecenzowałem, choć niewykluczone, że gdzieś w starej gazecie znajdzie się jeszcze jakieś jego opowiadanie (jak np. „Osiem śladów” w „Dookoła Świata” z roku 1955). Napisał on też powieść pt. „Chłopcy od Sama”, ale to tematyka wojenna, po którą się nie sięgam już od około 10 lat, i na zdrowie mi to wychodzi.

Książka liczy 156 stron a została „odgrzana” przez Wydawnictwo CM, na podstawie pierwszego wydania z roku 1957, które ukazało się w „Labiryncie” w nakładzie jedynie 10 tysięcy egzemplarzy, czyli w najmniejszym możliwym w tej serii.

Akcja toczy się w Warszawie i w G. (portowe miasto z lotniskiem, czyli – jakby nie było -Gdańsk), w roku 1955.

Mecenas Seweryn Marzec został znaleziony martwy w swojej willi przy ul. Czerwonych Maków w Warszawie (de facto ulica o tej nazwie powstała w stolicy dopiero w roku 1980, a leży na terenie Bemowa II). Na miejsce przybyli funkcjonariusze MO – kapitan Polikarp Rybka i sierżant Woźniak oraz doktor Jan Węgrzyniak z Zakładu Medycyny Sądowej, a później jeszcze prokurator nadzorujący tę sprawę – Emil Klecz, nałogowy pożeracz miętowych cukierków. Oględziny wykazały, że zgon nastąpił w wyniku uduszenia (się), co potwierdziła sekcja zwłok. Jednak z uwagi na ujawnione dziwne okoliczności towarzyszące śmierci, oględzinom, czynnościom śledczym i zdarzeniom w willi po śmierci mecenasa, postanowiono nie umarzać postepowania, ale dokonać ekshumacji zwłok i przeprowadzić badania toksykologiczne pod kątem trucizn. W ciele denata odkryto pozostałości kurary. Kapitan podejrzewał o dokonanie zabójstwa wszystkich dookoła, a co istotne – miał do tego podstawy. Na liście osób podejrzanych znaleźli się: lokatorzy mecenasa – małżeństwo Zaleskich, dziennikarka Klaudia Hamer, szpitalny anestezjolog Jerzy Czaplicki, włamywacz Feliks Rider, a także biorący udział w oględzinach doktor Węgrzyniak i … prokurator Klecz.

Książka kończy się – nie, nie bójcie się, spoilera nie będzie – zebraniem przez Rybkę wszystkich podejrzanych, a raczej prawie wszystkich, bo jedna z tych osób – z powodu otrucia kurarą – nie dożyła spotkania, na którym to mityngu – niczym u Agathy Christie – przedstawiony został przebieg śledztwa, zebrane dowody i poszlaki, a wreszcie kto, w jaki sposób i dlaczego zabił.

Ciekawy cytat: „A dlaczego opuścił pan tak szybko L., podając że wyjeżdża pan do P., skoro odnaleziono pana potem nie meldowanego w S.?” (dobrze, że choć G. udało się rozszyfrować)
P
RL-ogizmy: Biuro Ewidencji Ludności oraz pociąg torpeda (nie mylić z lux-torpedą o opływowym kształcie) korzystający z przedwojennego wagonu spalinowego z lat 30. (zwykłego kształtu) Pociągów Motorowo-Ekspresowych (ostatni już chyba tego typu wagon w Polsce – „SBx” o numerze 90104 – znajduje się na terenie skansenu kolejowego w Chabówce).

Kryminał ten jest bardzo solidny, dobrze się go czyta, a rozgrywka milicjant-prokurator jest naprawdę wyjątkowa i do końca trzymająca w napięciu. Polecam!