Robert P. Davis – Pilot 71/2024

  • Autor: Robert P. Davis
  • Tytuł: Pilot
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Rok wydania: 1989 (wyd. II)
  • Nakład: 100320
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Bierz to jeden dzień na raz: LLI 467 w tarapatach, czyli operacja Klin na wysokości 30 000 stóp

Trzeba przyznać, że z tą książką „Czytelnika” dałem się nabrać. Nie wiem jednak, czy przez swoje niedopatrzenie (nie zauważyłem na okładce braku sylwetki jamnika), czy też z powodu skojarzeń (okładka jest w takim samym stylu jak te z dwóch książek wydanych jakie ostatnie w „Serii z Jamnikiem”, czyli „Morderstwo Margaret Ordell” i „Piosenka śmierci”), czy może jednak było to działanie Opatrzności. Kupując ją liczyłem na czysty kryminał, a okazała się powieścią obyczajową z wątkiem sensacyjnym. A może jednak jest to kryminał, tyle, że w zupełnie innym stylu niż większość z nich, bo czytając tę powieść wciąż zadajemy sobie pytanie, nie tyle, czy do przestępstwa dojdzie, ale w jaki sposób się to stanie, ile osób straci życie i co się stanie ze sprawcą, bo kto nim będzie to wiemy już prawie od samego początku.

Autorem jest Robert P. Davis (1929-2005) – amerykański pisarz, reżyser, scenarzysta, który w roku 1961 zdobył Oskara za „Dzień malarza” jako najlepszy film krótkometrażowy. „Pilot” ma większy format niż „jamniki”, liczy 256 stron, a ceny okładkowej – co dziwne – nie ma. Pierwsze wydanie w Polsce miało miejsce w roku 1985, czyli 10 lat po jej napisaniu, a okładki obu wydań – autorstwa Zbigniewa Czarneckiego – różnią się jedynie szczegółami (warto jednak je porównać).

Akcja toczy się w Stanach Zjednoczonych, w kilku miastach, m.in.: Ridgefield (w stanie Conneticut), Nowym Jorku (stan o tej samej nazwie), Houston (Teksas), San Diego (Kalifornia) i Filadelfii (Pensylwania), w latach: 1974 (10 XII) – 1975 (21 II).

Kapitan Mike Hagen to biały, 42-letni, heteroseksualny mężczyzna, o irlandzkich korzeniach, nieregularnie praktykujący katolik, żonaty, ale odrzucony, ojciec dwójki nastoletnich dziewcząt, pochodzący z Florydy, mieszkający w Conneticut, w odległości 60 mil od nowojorskiego międzynarodowego lotniska im. Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, w skrócie JFK, gdzie był zatrudniony od 15 lat, aktualnie na stanowisku pierwszego pilota LLI, czyli Linii Lotniczych Intercontinental, latający odrzutowymi samolotami pasażerskimi DC-8-61 (zabierały łącznie 203 pasażerów) najczęściej na trasie: Nowy Jork – Houston, Houston – San Diego i San Diego – Nowy Jork. Cieszył się on opinią doświadczonego, opanowanego, bardzo zdolnego, a do tego sympatycznego kapitana lotnictwa.

Miał niestety poważny problem – od wielu lat regularnie i dużo pił, co doprowadziło do tego, że stał się alkoholikiem. „Jego ojciec, tęgi irlandzki pijak (…) zawsze pouczał go, że nim sobie człowiek popije, musi „dobrze naoliwić wnętrze”. Nigdy nie zapomniał o tej przestrodze, gdyż jego ojciec uniknął kłopotów z wątrobą i umarł w wieku siedemdziesięciu lat, siedząc sobie spokojnie na werandzie ze szklaneczką whisky w ręku”. Mike pił przed wylotem, między lotami i … w ich trakcie.

Jak to większość alkoholików miał swój codzienny rytuał, a ten w dniu pracy zaczynał się od leczenia kaca. Miał opracowaną własną wersję kuracji: bardzo zimny prysznic, obfite śniadanie, większy niż zwykle klin, trzy witaminy B complex i porcja tlenu w kokpicie. Na lotnisko jeździł samochodem. „Pierwsza część jazdy była najgorsza z powodu zmęczenia wywołanego alkoholem, tępego zamroczenia, które trapi każdego, kto pije od wielu lat; to wkrótce ustąpiło i wtedy poczuł wewnętrzną pustkę, a następnie ogarnął go dziwny niepokój. Który czasem przyprawiał go o panikę, kiedy czuł, że … głowa odmawia mu posłuszeństwa”. Po drodze zawsze zatrzymywał się w barze „U Ellen” na drinka bourbona „Old Grand-Dad” [ta amerykańska whisky bazuje na zacierze kukurydzianym, w odróżnieniu od irlandzkiej – bazującej na jęczmiennym]. Po wypiciu swojej porcji zamawiał też go na wynos. Ellen nalewała mu go do małego termosu, do którego wrzucała też plastikowy worek z kostkami lodu. Robiła tak już od dwóch lat, oczywiście nie wiedząc, że jest on pilotem. Poza termosem – w dniu wylotu – zawsze miał też ze sobą tzw. zestaw życia, w którym znajdowały się: bardzo mocna woda kolońska (niwelator zapachu alkoholu), pastylki Sen-Sen doskonale płuczące gardło, Visine na przekrwienia oczu i podkład do makijażu maskujący czerwone niteczki naczyń krwionośnych, które często pojawiały się na policzku. Po wejściu do samolotu termos chował w toalecie za klapą z napisem „Zużyte ręczniki” we wnętrzu szafki mocując go do jej ścianki przylepcem. W czasie lotu dwukrotnie odwiedzał toaletę, by napełnić się złocistym płynem.

Mike latał w stałym składzie razem z drugim pilotem – Jimem Cochranem, który jako jedyny znał tajemnice swojego kapitana, a także stewardesą Nancy Holooway. Zmieniał się natomiast skład pozostałych osób tj. inżynier pokładowy i pięć osób obsługi pasażerów. Któregoś dnia Hagen przegiął – podczas zawieruchy, w drodze powrotnej do Nowego Jorku, powinien lądować na lotnisku zapasowym, żeby wziąć paliwo. Jednak tego nie zrobił, gdyż bał się, że nie starczyłoby mu wówczas na dłuższy lot bourbona. Przypłacił to twardym przymusowym lądowaniem w Filadelfii. Cochram miał już tego dosyć i powiadomił o wszystkim kochankę Hagena – Pat. Ta zbeształa Mike’a, zagroziła odejściem od niego i wymusiła na nim, że niezwłocznie podejmie leczenie. Dziwne zachowania się kapitana przed wejściem do toalety (wchodził zawsze do tej samej i zabierał ze sobą papierowy kubek) zauważyła stewardesa Nancy. Swoimi spostrzeżeniami podzieliła się z zaufanymi koleżankami, które poradziły jej, by powiadomiła o tym szefa Hagena – Joe Barnesa. Ten po wysłuchaniu relacji stewardesy stwierdził, że to niemożliwe, ale dla świętego spokoju zatrudnił w roli prywatnego detektywa doświadczonego pilota LLI z Los Angeles – starszego kapitana Larry’ego Zanoffa („miał twarz o ostrych rysach, charakterystycznych dla wielu Polaków pochodzących ze wschodniej Pensylwanii”). Zanoff na kilka rejsów miał być drugim pilotem Hagena, a do tego ściśle współpracować z Holloway.

A co o swojej chorobie myślał sam Hagen? Stosował on kilka sposobów z działu mechanizmów iluzji i zaprzeczania będących w repertuarze alkoholików, o których uczyłem się na studiach z profilaktyki uzależnień, a które potem wychwytywałem i obserwowałem zarówno w swojej pracy jak i poza nią. Były to: zaprzeczanie (twierdzenie, że nie ma się problemów z piciem), minimalizowanie (pomniejszanie problemu), racjonalizacja (usprawiedliwianie picia) i intelektualizacja (owijanie problemu w intelektualne wywody).

„Jest wyraźny przepis, że nie wolno ci pić dwadzieścia cztery godziny przed rejsem. Dziś wieczorem wypiłeś już kilka dużych drinków, a jutro rano masz lecieć. – Ale ja tak piję od lat. Panuję nad tym. Jesteśmy już dość długo ze sobą, czy choć raz widziałaś mnie podciętego? Wokół nas jest sporo mężczyzn, którzy tankują znacznie więcej niż ja, bełkoczących, zataczających się pijaczków. Czy choć raz widziałaś mnie w takim stanie?”

„A ty już wypiłeś cztery drinki! Czy można mieć inne normy dla siebie, a inne dla pozostałych ludzi? – Bo ja umiem sobie z tym poradzić”.

Jednak coraz bardziej i sam Hagen dochodził do wniosku, że coś złego się z nim dzieje. „Bez picia nie potrafię nawet dojechać do domu”. Dlatego też zapisał się do Anonimowych Alkoholików i na wizytę do psychiatry. Czy te kroki pomogą Hagenowi? Czy wyleczy się zanim dojdzie do tragedii – przestępstwa katastrofy statku powietrznego? Czy detektyw wypełni swoje zadanie? O tym przekonajcie się sami.

Powieść ta jest solidnym studium zarówno jeśli chodzi o lotnictwo jak i alkoholizm. Wątek sensacyjno-kryminalny też jest porządny, czytelnik trzymany jest w napięciu przez większą część książki, a samo jej zakończenie jest pomysłowe. Warto sięgnąć po tę pozycję, bo może ona pomóc uświadomić sobie coś bardzo ważnego – zarówno w odniesieniu do otaczających nas osób, jak też i samych siebie.

W powieści wymienione zostały następujące samoloty: Douglas DC – 3, 6-B, 7, 8 i 10, Boeing – 707, 720-B, 727, 737 i 747, Lockheed L-188, Convair-140, a także Waco UPF-7 (prywatny dwupłatowiec Hagena).

Warto wspomnieć, że na podstawie recenzowanej książki, w roku 1980 powstał film o tym samym tytule wyreżyserowany przez Cliffa Robertsona, w którym zagrał on też główną rolę.