Wojt Albert – Przystanek przy Gwiaździstej 263/2024

  • Autor: Wojt Albert
  • Tytuł: Przystanek przy Gwiaździstej
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Labirynt
  • Rok wydania: 1980
  • Nakład: 120333
  • Recenzent: Mikołaj Kwaśniewski

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego (Gustawa Czerwińskiego)
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego 

Sięgnąłem po tą książkę podejrzewając, że jaj akcja będzie się dziać w moich okolicach. I faktycznie – akcja jest osadzona na terenach rzeczywiście istniejących na Żoliborzu (i pograniczu Bielan) w Warszawie. Niektóre szczegóły topograficzne nie zmieniły się zresztą do dziś i spokojnie można zrobić sobie spacer po miejscach opisanych w książce. Nawet klimat opisywanych okolic pozostał, gdzieniegdzie, z tamtych czasów. To pierwsza zaleta książki.

Druga zaleta – to ciekawa konstrukcja fabuły. Najpierw osoby A i B są u osoby C, następnie B i C u osoby D, z kolei C i D znają się z A. To prosty, ale intrygujący pomysł. Czytelnik zaczyna zastanawiać się, kto kogo zna i czy ma to znaczenie. W dodatku żonglowanie tymi „znajomościami” powoduje zamieszanie i prowokuje do pracy szarych komórek, czy jest to jakaś szajka bez końca, czy też są to błędne uliczki i mylne tropy. Rodzi to kolosalną liczbę kombinacji i zmusza do myślenia.

Te dobre początki, niestety, szybko się kończą, a na pierwszy plan wysuwają się minusy. Pierwszy minus to nadmiar służb rozwiązujących zagadkę. Sprawą nie zajmuje się tylko milicja, ale też służba bezpieczeństwa i kontrwywiad, co powoduje, że Czytelnik zamiast skupić się na akcji, rozważa, kto tak naprawdę kieruje poczynaniami służb. Niewykluczone, że są prawdziwe sprawy, które wymagają współpracy czy konsultacji różnych służb, ale dla czytelności i jasności fabuły to niedobre. Tym bardziej, że autor być może mimowolnie, ale sugeruje, że milicja jest z tych służb „najsłabszą”, jakby niepoważną, która musi się odwołać do „dorosłych” struktur, które dopomogą milicjantom, trochę na zasadzie starszego brata albo tatusia.

Drugi minus to niestety pewna oczywistość. Sylwetka sprawcy pojawia się i mimo pewnych kamuflaży i mylenia tropów narzuca się Czytelnikowi sama. Jest to w dodatku przedstawiciel klasy społecznej w PRL-u najbardziej o przestępczość podejrzanej, to jest klasy posiadającej środki finansowe, nie zdradzę jednak, kto to. Ciekawym aspektem jest jednak obraz domorosłej „zorganizowanej przestępczości” tamtych lat – takie obrazy pojawiają się w literaturze kryminalnej z tamtych lat dość rzadko.

Podsumowując – książka zaczyna się frapująco, rozwija jednak niestety dość przewidywalnie i kończy zgodnie z kanonami PRL-owskiego kryminału. Ogólnie – trójka z plusem (w starej skali ocen).