Edigey Jerzy – Testament samobójcy 214/2024

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Testament samobójcy
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z jamnikiem
  • Rok wydania: 1972
  • Nakład: 100290
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Wojciecha Dymarka
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej

W kancelarii adwokata Mieczysława Ruszyńskiego zjawia się Włodzimierz Jarecki, wytwórca dewocjonaliów uzasadniający swoją wizytę stwierdzeniem, które lekko mnie zmroziło: „Skoro pięćdziesiątka stuknęła, panie mecenasie, czas pomyśleć o śmierci.

Trzeba wszystko uporządkować, zanim człowiek oczy zamknie” – czyżby i na mnie już był czas;-)? Jarecki spisuje więc testament – żonie Małgorzacie (która przez pozostałą część książki będzie Barbarą) zapisuje mieszkanie i samochód, swój warsztat rzemieślniczy zaś Stanisławowi Kowalskiemu z Wołomina w podziękowaniu za to, że w powstaniu warszawskim wyciągnął go spod gruzów. Miesiąc później pod mostem Poniatowskiego w Warszawie zostają znalezione zmasakrowane zwłoki Jareckiego; w liście pośmiertnym denat informuje, że skoczył z mostu, gdyż był chory na raka, a swoje samobójstwo upozorował na morderstwo. Wkrótce Ruszyńskiego odwiedza Stanisław Kowalski, który od razu wydaje się adwokatowi trochę podejrzany – i faktycznie, niedługo potem mecenas dowiaduje się, że to nie on uratował Jareckiemu życie, ale porucznik Stanisław Kowalski, który od trzech lat nie żyje.

Tymczasem dwaj wędkarze znajdują w Wiśle zwłoki mężczyzny w worku – mecenas Ruszyński rozpoznaje trupa jako Włodzimierza Jareckiego, więc prowadzący śledztwo major Leszek Kalinowicz mówi: „Mamy jednego nieboszczyka, a dwa trupy”. Wkrótce okazuje się, że mężczyzna w worku to Roman Breguła, były fryzjer, a obecnie nieuchwytny organizator włamań; Ruszyński wciąż z całą stanowczością twierdzi, że to on był u niego, żeby spisać testament. Kluczem do sprawy okazuje się próba zamachu na wdowę po Jareckim; mecenas zadaje wtedy sobie pytanie, kto zyskałby na jej śmierci.

To jest bardzo wciągający, sprawnie napisany i trochę zwariowany kryminał – i dzięki temu łatwiej nam przymknąć oko na pewne nieprawdopodobieństwa i niedorzeczności. Średnio oczytany czytelnik od razu domyśli się, że cała sprawa z testamentem jest szyta grubymi nićmi – czemu więc autor robi ją jeszcze bardziej naciąganą? Czemu historia ze Stanisławem Kowalskim z Wołomina jest tak naiwna? – przecież fakt, że to nie on uratował Jareckiego był do udowodnienia w piętnaście minut. Takich naciągań jest tu kilka, ewentualni czytelnicy niech sami je sobie ocenią, bo jako całość książka jest naprawdę niezła – potoczysta akcja, lekki i barwny język, intrygujące postacie i ciekawe tło. Powieść przypomina mi historie o Perrym Masonie – duża część akcji dzieje się w biurze mecenasa, który najbardziej przyczynia się do rozwiązania sprawy, a major Kalinowicz w swojej upartości trochę przypomina sierżanta Holcomba. W ogóle wizerunek milicjantów jest niezbyt przychylny – często dopasowują oni fakty do przyjętych teorii i zacząłem się już zastanawiać, czy nie jest to jakaś dygresja. Nie tylko obraz milicji jest zagadkowy – Jarecka, lubiąca ostrą jazdę, ubolewa, że będzie musiała jeździć polskim fiatem i „naturalnie nie tą szybkością, bo by się ten grat w dwa tygodnie rozsypał”; słyszący to major „nie podjął dyskusji na tak kontrowersyjny temat, jak wady i zalety wyrobów FSO”. Gdy więc przymknie się oko na pewne niedorzeczności dostaje się książkę, którą czyta się dobrze i która krzywdy nie zrobi.

Została ta książka wydana tylko raz, w 1972 roku; czy ukazywała się w prasie? nie wiem, jeszcze do tego nie dotarłem, ale gdy się dowiem, to dam znać. Ale za to tłumaczono ją aż na pięć języków: rosyjski („Завещание самоубийцы”), litewski („Savižudžio testamentas”), szwedzki („Mord eller självmord?”), słowacki („Samovrahov závet”) i gruziński („T’vit’mkvlelis anderji”).