Edigey Jerzy – Testament samobójcy 13/2011

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Testament samobójcy
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z jamnikiem
  • Rok wydania: 1972
  • Nakład: 100290
  • Recenzent: Ewa Helleńska

LINK Recenzja Wojciecha Dymarka

NIE  MA  ZBRODNI  DOSKONAŁEJ

„Ruszyński, czyli, jak go przyjaciele nazywali, po prostu Miecio, znany był w całym zespole z tego, że klientów trzyma krótko.  Kilka słów i „żegnam”. Miecio, siwowłosy mężczyzna o jowialnym wyglądzie i dość okrągłej posturze kochał kobiety, wino i śpiew, chociaż nie sposób ukryć, że z tych trzech namiętności pociąg do śpiewu był zdecydowanie najsłabszy.  Właśnie teraz tak się śpieszył bynajmniej nie na koncert do filharmonii.”

Mecenasa Ruszyńskiego znamy z kilku powieści Jerzego Edigey’a. Postać to irytująca, ale i oryginalna, nie da się ukryć.  Wiecznie wojuje z milicją, wtrąca się w śledztwo, nie szczędzi złośliwości skierowanych pod adresem oficerów milicji.  Atakuje szczególnie majora Janusza Kaczanowskiego — gdy panowie gdzieś się spotkają, zaczyna iskrzyć. W powieści „Testament samobójcy”, o której chcę dziś napisać, przeciwnikiem siwowłosego adwokata jest jednak inny oficer — major Leszek Kalinowicz.

A wszystko zaczyna się w momencie, gdy do mecenasa Ruszyńskiego przybywa niejaki Włodzimierz Jarecki, człowiek który niedawno przekroczył pięćdziesiątkę, właściciel  wzorowo prosperującej wytwórni dewocjonalii. Pan Włodzimierz przybywa w niezbyt dogodnej chwili — mecenas śpieszy się do swego ulubionego „Szanghaju”, gdzie jest umówiony z rudowłosym kociakiem. Woźny, pan Franciszek, obiecuje uprzedzić dziewczynę, że mecenas spóźni się, a Ruszyński zgadza się przyjąć klienta. Jarecki ma już przygotowany testament, marudzi, wraz z testamentem deponuje w zespole adwokackim list, który należy przekazać milicji w razie jego śmierci. Wkrótce potem mecenas Ruszyński musi przerwać swój pobyt w Nałęczowie, gdyż jego klient popełnił samobójstwo.

Sprawa zaczyna się komplikować. Treść testamentu jest dość dziwna, choć z pozoru jest zgodna z prawem. Zmarły wyraźnie skrzywdził swą o wiele młodszą żonę, piękną panią  Barbarę, zaś swój warsztat zapisał nie temu człowiekowi, co trzeba. Nagle pojawiają się kolejne zwłoki, milicja nie łączy obu spraw, zaś mecenas coś podejrzewa, ale nie umie swych podejrzeń uzasadnić.  W rezultacie genialny mecenas doznaje olśnienia i wpada na trop zabójcy obu ofiar (tak, z Jareckiego nie był żaden samobójca). Major Kalinowicz zastawia pułapkę i powieściowy szwarccharakter wpada w zastawione na niego sidła i wszystko dobrze się kończy. Zbrodnia została genialnie zaplanowana, ale — jak się okazało — nie ma zbrodni doskonałej. Po pierwsze dlatego, że słuszną okazuje się zasada znana już starożytnym:  is fecit cui prodest — ten jest sprawcą czynu, kto odnosi z tego korzyść. A po drugie — jeśli nie wiadomo, o co chodzi, tam chodzi o pieniądze. W powieści Edigey’a te dwie zasady zostają potwierdzone.

A major Kalinowicz i piękna, zielonooka pani Barbara Jarecka spotkali się po zakończeniu śledztwa w pewnej kawiarni. Zobaczył ich tam mecenas Ruszyński i zobaczywszy ich wiedział już wszystko.