Borkowski Zenon – Rekiny i szczupaki 297/2024

  • Autor: Borkowski Zenon
  • Tytuł: Rekiny i szczupaki
  • Wydawnictwo: „Śląsk”
  • Seria: „Tukan”
  • Rok wydania: 1970
  • Nakład: 20281
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

Coraz więcej mięsa w mięsie, a także sześć żon i jeden rower

„Rekiny i szczupaki” były interesującym zaczynem literackim Zenona Borkowskiego. Wydana w roku 1970 w serii z Tukanem książka musiała zostać uznana za udaną, skoro po niej przyszły kolejne tomy reportaży kryminalnych (od kilku kilkunastu tekstów na tytuł) – od „Obrączki Edyty” (1971) po „Hurtowników zbrodni” (1978).

A zatem w zasadzie dekada. Czemu tylko tyle, skoro autor (rocznik 1925 lub 1929 – jak sugerują internetowe drobne tropy) żyje do dziś (mamy rok 2024), nie wiemy. Konstrukcja zastosowana w „Rekinach” była potem powielana w kolejnych książkach. Autor ustawiał się w roli słuchacza emerytowanego oficera milicji lub emerytowanego prokuratora i relacjonował co ciekawsze sprawy z długoletniej kariery. W „Rekinach i szczupakach” mamy pięć przypadków z pracy kapitana Wierzbickiego, o którym Borkowski wspomina we wstępnie. Jest to życiorys multiplikowany w wielu powieściach milicyjnych, w zasadzie wzorzec. A zatem osiąganie dojrzałości w partyzantce i w zasadzie brak życia prywatnego, gdyż wszystko determinuje służba. Po wojnie chęć poczucia spokoju i porządku i tu praca w milicji wydane się jedynym, oczywistym i niemal automatycznym wyborem. Kapitan Wierzbicki to taki polski Holmes lub Maigret. Oczywiście na warunki realnego socjalizmu, a praca milicjanta zjednuje społeczny szacunek. Tu kończymy z elementami perswazji i przechodzimy do konkretów. Wygląda, że Borkowski chciał wybrać do książki sprawy będące jakoś reprezentatywne, dla rozległości działań milicji, a także takie, które ukazywały ich różnorodność. Najciekawszy oczywiście jest test tytułowy opisujący aferę mięsną na Śląsku (wszystkie materiały dotyczą tego regionu), która trwała przez całe lata, począwszy od końca lat 50. Przyznam, że do tej pory moja wiedza ograniczał się do afery mięsnej w Warszawie w latach 60., gdzie to zapadły wysokie wyroki więzienia, a nawet jeden wyrok śmierci. A tu okazuje się, że podobna afera miała miejsce w innej części kraju. Być może było wiele mniejszych, podobnych. Wspomina się także o aferze wełnianej i piekarniczej. Z podobnych afer gospodarczych znana jest jeszcze afera cukrowa w Szczecinie, no i oczywiście afera skórzana. Mechanizm afer był podobny. Zawsze chodziło o to, by uzyskiwać nadwyżki w procesie przetwórstwa i te nadwyżki na lewo opychać. Jak zawsze wymagało to współdziałania wiele osób, wiele trzeba było także przekupywać. Wpadka na Śląsku zaczęła się od donosu. Ale od tego była długa droga to zatrzymania całej zorganizowanej grupy przestępczej. No bo ktoś zaniżał klasę żywca; ktoś zawyżał wagę w hali ubojowej; ktoś hamował proces wyparowywania wody; ktoś w peklowni zwiększał stężenie roztworu peklującego, co zwiększało wagę mięsa. Jak widzimy stosowano wiele procedur, które łącznie dawały pożądany efekt finansowy. Nielegalnie upłynniane mięso nazywano szmędą. Działając w ten sposób szajka uzyskiwała niemal tonę dodatkowego mięsa tygodniowo. Nic dziwnego, że „Rekiny i szczupaki” zaczynają się od zdania: „Siedzi przede mną człowiek, który mógłby kupić małe miasteczko”. Był to niejaki Andrzej K.

Drugi tekścik w tomie – „Ślub z przeszkodami” daje czytelnikowi nieco oddechu. Oto kapitan Wierzbicki (tu jeszcze jako porucznik) nie ma czasu, by się ożenić, bo kolejne wyznaczane daty ślubu kolidują z działaniami służbowymi. Tu, jak raz, trzeba położyć kres przemytowi zegarków marki Tissot w liczbie 3000 sztuk. Udaje się nagrać kontrahenta w hotelu „Bristol”. Dowiadujemy się, że sąd po raz pierwszy jako dowód rzeczowy uwzględnił nagranie magnetofonowe.

„Ludwik” to opowieść o oszuście, który podając się za doktora naciąga kolejne osoby z grubym portfelem za „okazyjny” zakup mercedesa, który to samochód w rzeczywistości nie istnieje. Ludwik to znakomity psycholog-amator i człowiek mający genialne wyczucie chwili przy niezmiennie stalowych nerwach, ale podobnych opowieści znamy wiele, z Czesławem Śliwą, którego błyskotliwą karierę oszusta ukazuje film w „Konsul”, z wielką kreacją Piotra Fronczewskiego.

Z kolei „Uwodziciel” to obyczajowa opowiastka o matrymonialnym oszuście i pospolitym złodzieju w jednym. Z całą pewnością Ludwik Sz. mógł uprawiać swój proceder nie tylko dzięki łatwowierności niektórych kobiet, które już kilku dniach znajomości były skłonne do żeniaczki. W wielu rejonach kraju występował głód mężczyzn jako takich i każdy niekulawy mógł uchodzić za interesującego. Również formalności ślubne nie były w tamtych latach skomplikowane. Można było wziąć ślub niemal z marszu. Dorze ukazuje to nowela z Teresą Tuszyńską i Zbigniewem Dobrzyńskim, z zestawu „Rozwodów nie będzie (1963), gdzie złożenie podpisu w urzędzie stanu cywilnego jest wynikiem zakładu poczynionego na imprezie.

Ostatnia opowieść to „Walizki pełne złota”. Można ją uznać za rozszerzoną wersję „Ślubu z przeszkodami”, gdyż traktuje również o przemycie, ale dużo szerzej. Nie chodzi więc jedynie o Tissoty, Atlantiki i Delbany, ale także o dukaty i sztabki złota. Sprawą zaś nie zajmuje się jednak osoba, tylko cała szajka. Dowodził inteligentnie Daniel K., stateczny pan, który przez ponad dwie dekady pozostawał formalnie bez stałego źródła dochodu. To podobnie jak ja, tyle że ja nie mam tak intrygującego pomysłu na życie. Pozostaje mi zatem czytać powieści i reportaże milicyjne, na osłodę. A „Rekinów i szczupaków” polecam. Bardziej jako ciekawy dokument czasu.

Zenon Borkowski poszedł za ciosem i wydawał kolejne tomy. Trzeźwo jednak porzucił Tukana i przeniósł szybko do Labiryntu, gdzie kolejne książki wydawał już nakładzie nie 20 000 egz. tylko 60 000, a potem to nawet 120 000.