Żołnierowicz Tadeusz – Z archiwów MO (4) 10/2025

  • Autor: Żołnierowicz Tadeusz
  • Tytuł: Z archiwów MO (4)
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą (tom 120)
  • Rok wydania: 2020
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Klubowa Księgarnia

24 zabójstwa i cała reszta

Czwarty tom reportaży kryminalnych Tadeusza Żołnierowicza obejmuje 34 sprawy z epoki późnego Gierka, a nawet i chwilę później. Zahaczamy zatem teoretycznie o stan wojenny. Nigdzie jednak nie ma słowa o sytuacji politycznej; autor skupia się na niemal naturalistycznym opisie przestępstwa i sposobie wykrycia sprawcy.

Ma jednak świadomość, że to czytelnikowi nie wystarczy, dlatego też niemal każdy z kilkustronicowych tekstów pomieszczonych w tomie „Z archiwów MO (4)” to także świetnie dopracowany bibelot z tłem społeczno-obyczajowym, wzbogacony celną ironią, czy odrobiną dystansu. Pamiętajmy, że teksty te były przewidziane do druku w prasie, a więc Żołnierowicz musiał pisać tak, żeby od pierwszych zdań wciągnąć w lekturę i czynił to świetnie. Niezależnie od tego, że już sama ranga spraw mogła ty wystarczyć. Dość wspomnieć na 160 stronach książki mamy 24 (sic!) morderstwa. Tylu chyba nie znajdziemy w najbardziej krwawej powieści kryminalnej. Niemal wszystkie popełnione z prymitywnych pobudek, przede wszystkim chęci doraźnego zysku, w wyniku bójki po pijaku, włamania do sklepu spożywczego itd.
Oto dwóch lokalnych obrzępałów przyuważa u klienta restauracji grubszy portfel. Od razu kiełkuje w ich umysłach myśl, by udać się za nim po opuszczeniu lokalu „Kolorowa” i ograbić w ciemnej uliczce, nie zapominając o śmiertelnym pchnięciu nożem. To zresztą ulubione narzędzie zbrodni. Pojawia się zaraz ponownie w innej sprawie, gdzie dzieci bawiące się w lesie znajdują trupa w leśnych ruinach. Najczęściej jednak sprawcy morderstw w PRLu atakowali tzw. tępym narzędziem w tył głowy, gdzie narzędziem mogło być wszystko – łom, kawałek żeliwa, orczyk, ogólnie coś ciężkiego, nawet dwukilogramowy ciężarek wykorzystywany do ważenia, czyli po prostu odważnik. Zapewne taki, jaki widnieje na okładce powieści Jerzego Edigeya „Sprawa dla jednego (1978). Kto wie, może mistrz powieści milicyjnej tu znalazł inspirację. Osobny tekst – „Bez wyraźnych motywów” – poświęcił autor sprawie, która znalazła później fabularne odniesienie w filmie „Wściekły”. Tutaj sprawca strzelał do swoich ofiar ze sporej odległości, z karabinu z osprzętem optycznym. W odstępie wielu lat zginęły w ten sposób cztery osoby, których nic ze sobą nie łączyło. Poza jednym – zetknęły się kiedyś ze sprawcą i musiały mu się czymś narazić. A narazić można się było wszystkim. Całe szczęście mordercę w końcu ujęto.

I moglibyśmy podążać szlakiem kolejnych morderstw, ewentualnie kościotrupów znajdowanych po latach w skrzyni, w domu na odludziu (szczegółów nie zdradzę, zachęcam do lektury). Złapmy chwilę oddechu i zajrzyjmy do „Wieczornego gościa”: „Ponieważ jednak sen nie kleił jeszcze powiek przyjaciół, przez następną godzinę zdołali opróżnić kolejną rezerwową butelkę alkoholu”. Natychmiast objęła mnie refleksja, co to znaczy butelka rezerwowa? Czy ja mam w domu butelkę rezerwową, czy też nie? No i co to może oznaczać? Chyba nie da się tej kwestii rozstrzygnąć, ani od ręki, ani na sucho. No ale, z drugiej strony modny ostatnio suchy styczeń (a piszę ten tekścik w styczniu 2025). W innej opowieści natrafiamy na: „przedmioty podejrzanego pochodzenia, a to: dwa pierścionki zdobione szlachetnymi kamieniami , pięć zegarków marki Sputnik i Omega, dwie obrączki”. Tu z kolei miałem skojarzenie, że moim pierwszym w życiu zegarkiem nie był ani Sputnik ani Omega, tylko Poljot. I chyba miał tarczę w zielonym kolorze.

Kilka stron dalej poznajemy powab Włocławka: „Helena Z. przebywała aktualnie we Włocławku. Zawsze krążyła koło szmalu. A tam przecież wielka budowa, obcokrajowcy, panowie rozumieją…” Ach ten Włocławek.

Z kolei w pewnej przydworcowej restauracji (ostatnio ich coraz mniej w miejscowościach średnich i mniejszych, a szkoda) klient jest informowany przez kelnerkę, że dania obiadowe wydają dopiero od 13, a póki co może ewentualnie zjeść : „śledzika po japońsku, kawałek kiełbasy na zimno, albo sałatkę z majonezem”. Kiełbasa na zimno w barze? Zgroza. Autor litościwie przemilcza nazwę miejscowości. Podobnych, drobnych obserwacji, opisów, konstatacji znajdziemy u Żołnierowicza bez liku i to one właśnie mówią szczególnie dużo o epoce, w której powstały. Stanowią swoistą prowincjonalno-kryminalną kronikę. Lapidarny, a jednocześnie barwny styl sprawia, że to nie tylko zapis faktów, ale ich znakomite literackie ubogacenie.